Zaremba o „Broadchurch” w tygodniku „wSieci”: Mordercza prowincja

Fot. Materiały prasowe serialu "Broadchurch"
Fot. Materiały prasowe serialu "Broadchurch"

Brytyjski „Broadchurch” na Ale kino! to kolejny serialowy przebój. Można mówić o kinie inteligentnym. Czy okaże się też mądre?

Opowiada nam się zdarzenia w owym angielskim stylu, który wyczuwam instynktownie. Pozorny chłód i zdawkowość międzyludzkich relacji pokrywają ich precyzyjny opis. Ujawniają się one w drobiazgach, sytuacjach dnia codziennego.

Zbiorowym bohaterem jest prowincja — nadmorskie miasteczko, w którym śledztwo po zabójstwie dziewięcioletniego chłopca wywołuje lawinę podejrzeń i demaskacji. Stephen King pisał o grozie małych miejscowości będącej przeciwieństwem wielkomiejskiego szaleństwa, ale może bardziej sugestywnej.

Prowincja prowokuje do skrajności. Jest stereotyp ciepły: oto społeczność dziwadeł, ale takich o złotych sercach, gotowych sobie pomóc. Stereotyp drugi, dziś wygrywający, to prowincja złowroga, nietolerująca obcych, a i wobec swoich bezwzględna.

Czasem oba schematy są łączone. Cinemax przypomniał „Empire Falls”, adaptację powieści Richarda Russo o miasteczku w amerykańskim stanie Maine (ojczyźnie Kinga) — w gwiazdorskiej produkcji z 2005 r. zdążył wystąpić sędziwy Paul Newman. Niby jest i ciepło, i powtarzalność sytuacji, i galeria oryginałów, ale chwilami to makabreska — temperamenty prowadzą do namiętności i do zbrodni. Na mój gust do makabry podchodzi się tu za frywolnie. Ale oferta sugestywna.

Na tym tle film „Broadchurch” jest śmiertelnie poważny. W pierwszych odcinkach „Miasteczka Twin Peaks”, bliższego wrażliwością „Empire Falls”, mieliśmy podobną zbrodnię i podobną rozpacz małej społeczności, potraktowaną ironicznie, pastiszowo. Tu rozpacz jest prawdziwa, rozmaite dylematy też są autentyczne. Czasem wdziera się do miasteczka Broadchurch wielki świat — świetny obraz tego, co ze zbrodnią robią media. Ale w ostateczności najważniejsze, że nie wiemy, co się kryje za fasadą rutyny u najbliższego sąsiada. Tam, gdzie wszyscy się znają, to szokuje najbardziej.

Któryś z bohaterów gotów jest się wystawić na podejrzenie o zbrodnię, żeby ukryć pozamałżeński romans. Pytany, skąd takie zachowanie, wybucha złorzeczeniem na duszność miejsca, w którym wszystko widać na przestrzał.

Ale nie mamy do czynienia ze zbiorowością szczególnie konserwatywną. W dobrze ujętych realiach dzisiejszej Anglii do kościoła chodzi się tylko na Wielkanoc (o ile się nie zapomni), a pastor jest tyle wart, ile poprowadzi kursów komputerowych w miejscowej szkole. Na czym więc ów zaduch polega? Czy nie na tym, że trudniej się ukryć?

Dobrze to czy źle, że trudniej? Już nie wiem, co myśleć o koszmarze prowincji.

Piotr Zaremba

Więcej kultury w nowym wydaniu tygodnika „wSieci”.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.