KUNG FURY. Powrót do ukochanego kiczu lat 80-tych. RECENZJA

Najpierw był zwiastun, potem pojawiła się fenomenalna piosenka Davida Hasselhoffa, a wszystko w klimacie lat 80., gdy światem rządziły kasety wideo. Chodzi o „Kung Fury”, krótkometrażowy, półgodzinny szwedzki film nawiązujący do złotych lat kiczowatego kina akcji rodem z USA.

22 maja film ujrzał światło dzienne, wystarczyło jedynie czekać na polską wersję językową. Efekt okazał się jeszcze lepszy, bo do odczytania przetłumaczonych dialogów zatrudniono Tomasza Knapika, człowieka, który przeczytał chyba wszystkie filmy sensacyjne klasy B. Do takiego bowiem kina nawiązuje „Kung Fury”, począwszy od zdjęć, poprzez charakterystyczną muzykę, aż do typowych bohaterów, pośród których musi znaleźć się policjant, haker, czarny charakter, a nawet dinozaur. Wszystko po to, aby oddać hołd bohaterom dzieciństwa.

Lata 80. to również czasy mojego dzieciństwa, czasy automatów do gier, komputera ZX Spectrum oraz pierwszych odtwarzaczy wideo. Do dzisiaj z niekłamaną przyjemnością oglądam filmy z tamtej epoki, te sensacyjne, fantastyczne czy komedie. Kicz czy campowe przegięcie to w nich czynnik absolutnie obowiązkowy. I nieważne, czy mowa tu o „Gliniarzu z Beverly Hills” czy „Powrocie do przyszłości”. Nic więc dziwnego, że „Kung Fury” również posługuje się tą estetyką. Reżyser David Sandberg wraz z ekipą dokonał rzeczy niemalże niebywałej; udało się mu oddać ducha tamtych lat w taki sposób, że gdyby nie wiedza, że film ten powstał w roku 2015, trzeba by pomyśleć, że to jakieś zaginiony obraz z ósmej dekady XX wieku.

Sceneria, w jakiej dzieją się wydarzenia, to amerykańskie, rozświetlone neonami miasto (w tym przypadku Miami), w którym na ulicach grasują bandyci z boomboksami na ramionach. Są jednak również plany z przeszłości, ponieważ główny bohater – tytułowy Kung Fury – musi udać się tam z pewną misją. Z początku trafia źle i znajduje się w świecie żywcem wyjętym z „Conana Barbarzyńcy”, gdzie czekają na niego dinozaury, skąpo ubrane wojowniczki oraz na deser – nordycki bóg Thor. Nieznośna mieszanka? Może dla kogoś, kto wziąłby ten film na serio. Gdy dodamy, że tą wspomnianą przez mnie misją jest podróż w przeszłość w celu zabicia Adolfa Hitlera, robi się jeszcze bardziej nieznośnie. Ale właśnie o to chodzi.

Film ten roi się od cytatów. Mamy więc stolicę Florydy, środowisko naturalne dla kultowego serialu – „Policjantów z Miami”. Jest zbuntowany gliniarz, który chce pracować w pojedynkę. Gliniarz ten jest dodatkowo mistrzem kung-fu, a swoje umiejętności uzyskał w sposób cudowny, jak wszyscy superbohaterowie kina i komiksu. Bohater główny jest więc samotnikiem, który w momencie krytycznym doceni jednak pracę zespołową. Mamy również hakera, okularnika z przetłuszczonymi włosami, dla którego komputery nie stanowią żadnego problemu do tego stopnia, że bohater ten za ich pomocą buduje wehikuł czasu. Czarne charaktery są tak samo przerysowane jak te pozytywne: Adolf Hitler jako wcielenie wszelkiego zła jest i straszny i śmieszny zarazem, śmieszni są również szeregowi niemieccy żołnierze. Chyba nie będzie wielką kontrowersją, gdy powiem, że „Kung Fury” jest filmem lepszym od przegadanego i mało śmiesznego „Iron Sky”. Może dlatego, że „Iron Sky” silił się na poetykę kina lat 80., a omawiany właśnie obraz przywołuje ją z niebywałą lekkością i wdziękiem. I na koniec o ścieżce dźwiękowej. Tu również udało się znakomicie, ponieważ ani jeden fragment muzyczny nie sprawia wrażenia, jakby był nagrany współcześnie. Słyszymy syntetyczną, sztuczną perkusję, charakterystyczne, naiwnie brzmiące syntezatory, pościelowy saksofon, a nawet heavy metal.

To wszystko utrzymuje muzykę do filmu w klimacie wczesnych lat 80., gdy nawet muzyka rockowa flirtowała z elektronicznymi dźwiękami disco i electro-popu. Tworzy ten zabieg spójną całość i w rezultacie otrzymujemy napakowany testosteronem, heteroseksualny film, który robi obecnie wielkie zamieszanie i nawet na hipsterskim Filmwebie oceniony został prawie na osiem gwiazdek. „Kung Fury” pokazuje nam, w jak błędnym kierunku zmieniliśmy nasz świat i naszą sztukę. Pokazuje, że stosunkowo niedawno kręciło się filmy, może kiczowate, może artystycznie kiepskie, ale takie, w których tak znaczyło tak, a nie znaczyło nie. Filmy, w których nie sposób było pomylić kobiety z mężczyzną i w których główni bohaterowie nie mieli żadnych rozterek, aby walczyć ze złem.

Obejrzyj film;

Michał Żarski

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.