Ciekaw jestem nie czy zacietrzewieni lewicowcy będą atakować ten film, ale raczej kiedy zaczną to robić. Zasługująca na najwyższe uznanie mądra, a przy tym wizualnie porywająca opowieść ze stajni PIXAR to hołd dla tradycyjnej rodziny, której jedność może przezwyciężyć największy wewnętrzny mrok.
Nowy film nagrodzonego Oscarem za „Odlot” Petera Doctera bazuje na starym pomyśle, który wydawało się, że jest wyeksploatowany w kultowej francuskiej serii „Było sobie życie”. Oto obserwujemy nastoletnią Riley, która przenosi się z rodzicami ze śnieżnej Minnesoty do słonecznego San Francisco. Egzystencją dziewczyny, jak i wszystkimi innymi bohaterami, kieruje 5 emocji: Radość, Strach, Gniew, Odraza i Smutek. Wszystkie są spersonifikowane w postaci zabawnych stworków. Prym w centrali decyzyjnej wiedzie Radość, która rozstawia po kątach zarówno wiecznie wkurzonego czerwonego Gniewka jak i zmanierowaną niczym Paris Hilton Odrazą, Stracha i wyjętą z kozetki u Woody Allena niebieską Panią Smutek. Przeprowadzka do nowego miejsca, które jest dalekie od wyobrażeń Riley powoduje, że Radość będzie musiała zawalczyć o los popadającej w coraz większą depresję dziewczyny.
Docter ciągnie opowieść na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony jest to wizjonerskie widowisko eksploatujące labirynt duszy Riley, gdzie zobaczymy jej mroczną podświadomość, ale również krainę dziecięcej wyobraźni wyjętą z fabryki Charliego Wonki. W pewnym momencie Radość i Smutek ruszają w podróż do najbardziej ukrytych zakamarków duszy dziewczyny by wydobyć z niej znikające szczęście. Ta część filmu wywoła największy entuzjazm młodszej widowni. Dla dojrzałego widza ciekawsze jest jednak co dzieje się w zewnętrznym świecie nastolatki.
Docer subtelnie, ale dobitnie kreśli obraz z pozoru szczęśliwej rodziny, która nie dostrzega przyczyn powolnego rozkładu. Wiecznie zapracowany ojciec był podporą Riley od jej narodzin. Dziś w rozmowie z córką ogranicza się do wypracowanych wiele lat wcześniej, ale nie trafiających już do nastolatki, wygłupów. Matka zajęta urządzeniem nowego domu nie dostrzega sygnałów, które jej córka mimochodem wysyła. Oboje jako rodzice osiedli na manowcach, kierując się w życiu wyblakłą matrycą utartych zachowań.
Niezwykła jak na animacje dla dzieci jest głębia przemyśleń Docera. Głębia, którą dostrzegą głównie rodzice prowadzący swoje pociechy na seans. Czyżby reżyser zabawił się w pedagoga dla dorosłych? Wykonał perfekcyjną robotę i mam nadzieję, iż niczym przezabawni pracownicy pamięci długotrwałej, dla draki umieszczający w niej irytującą piosenkę reklamy, którą Riley mimowolnie nuci, zaszczepił w rodzicach pewne pytania. W czasach powszechnego wyśmiewania rodzinnych tradycji, promowania alternatywnych form rodziny, które są wykastrowane z męsko-damskiej pełni jest to wizja szczególnie inspirująca.
„W głowie się nie mieści” ma bardzo wyraźny i jasny przekaz, który bez wątpienia wzburzy skrajną lewicę. Oto tylko tradycyjna rodzina, gdzie męski i żeński pierwiastek tworzą życiową harmonię jest w stanie uratować przez destrukcją dziecko. Z drugiej strony zaniechania w wychowaniu, brak poświęcenia się dla dobra dzieci i zatopienie się wyłącznie w dobra materialne są prostą drogą do destrukcji absolutnej. Czy można sobie wyobrazić bardziej konserwatywne przesłanie? Dawno na ekranach kin nie było tak dojrzałej i mądrej prorodzinnej animacji, która mam nadzieję rozbije Oscarowy bank w przyszłym roku. Znakomite, wielopłaszczyznowe kino.
6/6
„W głowie się nie mieści”, reż: Peter Doster, dystr: Disney
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/258304-w-glowie-sie-nie-miesci-dawno-nie-widzialem-tak-glebokiej-i-prorodzinnej-animacji-to-hold-dla-tradycyjnej-rodziny