Prawdziwe oblicze muzyki alternatywnej. Nowy album THE SOFT MOON. Recenzja

The Soft Moon to zjawisko zupełnie wyjątkowe na scenie alternatywnej. Bowiem gdy wszyscy indie-chłopcy z brodami trąbią dookoła, jak ważne są dla nich lata 80. i jaką to miłością kochają Joy Division czy The Cure, co ma być słychać w ich nagraniach, wspomniany w pierwszym zdaniu projekt faktycznie to robi. Bez specjalnego rozgłosu, bez hipsterskiej histerii, gra muzykę, która – po pierwsze – faktycznie do ósmej dekady XX wieku nawiązuje, a po drugie, tworzy w ten sposób, że możemy z czystym sumieniem powiedzieć o inspiracji, a nie plagiacie. Nie chcę tu przywoływać tych wszystkich nazw, które miały być i nadal są w opinii krytyków kontynuatorami nowej fali, czyli gatunku, który rozwinął się najbardziej w pierwszych latach ósmej dekady ubiegłego stulecia. Często bywa tak, że reklama i zapowiedzi sobie, a w głośnikach zamiast introwertycznej, chłodnej muzyki słychać cukierkowe dźwięki dla panienek.

The Soft Moon wypada na tym polu niezwykle wiarygodnie. Już od czasu debiutu, zatytułowanego po prostu „The Soft Moon”, gra swoje i nie przejmuje się, czy zapraszają go na modne letnie festiwale. Muzyka zespołu jest minimalistyczna, oparta na głębokich brzmieniach basu, pojedynczych, punktowanych lub rozmytych partiach gitar, przestrzennie brzmiących syntezatorach. Do tego dochodzi mechaniczny, odhumanizowany rytm syntetycznych bębnów oraz hałas, który przebija z tła, między wierszami, ale to właśnie dzięki niemu dźwięki grane przez The Soft Moon są tak charakterystyczne. Wokal opiera się najczęściej na recytacjach lub zwielokrotnionych szeptach, co powoduje kolejną nieoczywistość tej muzyki. Dodać tutaj trzeba, że w przypadku The Soft Moon mamy do czynienia z projektem jednoosobowym, prowadzonym przez Amerykanina z Kalifornii – Luisa Vasqueza. Skład zespołu powiększa się jedynie przy okazji koncertów. Możemy więc przejść do analizy trzeciego albumu kapeli, zatytułowanego „Deeper”. Rozwija on znaną doskonale strukturę, która z powodzeniem występowała na dwóch poprzednich wydawnictwach. Mamy więc do czynienia z nową falą, zainspirowaną nie tylko Joy Division (a to naprawdę dalekie echa i wcale nie najważniejsze), ale przede wszystkim muzyką industrialną. Stąd w te basowo-perkusyjne struktury utworów wkrada się sporo szumów, zlepów i ciągów, jak napisałby Białoszewski. Ta mechaniczna, odczłowieczona muzyka raz atakuje agresywnym beatem, jak we „Wrong”, gdzie słychać charakterystyczne, fabryczne, metalowe (w sensie dźwięku wydawanego przez metal, nie rodzaj muzyki) odgłosy i przetworzony wokal; raz zaś jak w „Wasting” czaruje lirycznym, ale i beznamiętnym śpiewem Vasqueza i przestrzenią dźwięków. Słuchając The Soft Moon, wcale nie mam pewności, że taka muzyka pojawiłaby się jednak w latach 80. A to dlatego, że nowa fala reprezentowana przez zdolnego multiinstrumentalistę i kompozytora, jakim jest lider zespołu, czerpie również sporo z dokonań współczesnych, jak chociażby duży udział elektroniki.

„Deeper” jest płytą bardzo sugestywną, nagraną z wyczuciem tego, czym jest inspiracja. Jest albumem mrocznym, introwertycznym, skupionym na przeżywaniu dźwięku. Tu nie liczy się tylko melodia, ale i sama faktura dźwiękowa; z tego innego myślenia o muzyce bierze się jej bogactwo. Nie jest to łatwe czterdzieści minut, bo wymaga od słuchacza skupienia przede wszystkim na warstwie brzmieniowej i na analizie wszystkich elementów, które składają w jedną logiczną całość. Brak tu piosenek opartych na schemacie zwrotkowo-refrenowym, utwory The Soft Moon, dzięki powtarzalności motywów, przypominają mantry. Są transowe, nie monotonne, a to bardzo ważna różnica. Bo w tym minimalizmie kryje się wielki talent.

4/5

Michał Żarski

The Soft Moon, Deeper, Captured Tracks 2015.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.