Krzysztof Zanussi: Robię film o sprzedaniu duszy diabłu. NASZ WYWIAD

fot.youtube.pl
fot.youtube.pl

„Akcja dzieje się przed pierwszą wojną światową, będzie to kameralny film z motywem Fausta, metafora duszy sprzedanej diabłu.” – mówi twórca „Barw Ochronnych”, który opowiada w wywiadzie o swojej pracy akademickiej. Polski reżyser był wykładowcą m.in. kontrowersyjnego Larsa Von Triera.

Małgorzata Kulisiewicz: Których studentów w długiej karierze wykładowcy Pan zapamiętał? Czy zdarzały się wśród nich niezwykłe osobowości?

Krzysztof Zanussi W moich zajęciach uczestniczyło bardzo dużo osób, gdyż już od bardzo dawna, po drugim filmie fabularnym zacząłem wykładać w Szkole Filmowej w Łodzi. Wśród studentów był wtedy Filip Bajon, najstarszy z moich sławnych uczniów. Feliks Falk studiował też chyba na tym samym roku. Zapamiętałem ich, bo byli to dojrzali ludzie, niewiele ode mnie młodsi, z którymi rozmawiało się bardzo poważnie. A potem była cała rzesza moich kolegów, którzy przeszli przez reżyserię filmową w katowickiej szkole (Wydział Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego), w której wykładam już od ponad dwudziestu lat. Od pokolenia Waldemara Krzystka czy Krzysztofa Langa, czy młodszej od nich generacji Marcina Wrony i najmłodszych roczników Magdy Piekorz, której trzy filmy potem wyprodukowałem. Liczba studentów jest naprawdę ogromna i nie wymieniam bardzo wielu z nich, nie wiem też, kto do mnie chciałby się przyznać. Są tacy, z którymi mam poczucie kontaktu i są inni, którzy poszli odmienną drogą, daleką mi i nie muszą chwalić się tym, że kiedyś słuchali moich wykładów.

Wykładał Pan również w Wielkiej Brytanii, USA i Danii. Czy wśród zagranicznych studentów spotkał Pan kogoś wybitnego?

Najbardziej mogę się pochwalić Larsem von Trierem, z którym zresztą starliśmy się na pierwszych zajęciach. On mnie nie cierpiał i dawał temu wyraz później w wielu wywiadach. Na pewno zauważyłem go jako wyrazistą osobowość, zupełnie innego człowieka niż ja jestem. W mojej najnowszej książce „Strategie życia, czyli jak zjeść ciastko i je mieć” opisałem bardzo pouczającą historię, którą pani opowiem. Często jeżdżę na wykłady okazjonalne i kiedyś w Stanach Zjednoczonych z wielką pasją przemawiałem do studentów o tym, że kino jest wyrazem duchowości. Potem oni zaskoczyli mnie idiotycznymi pytaniami w rodzaju: dlaczego ja nie robię takich normalnych filmów. Zapytałem, co pod terminem „normalność” rozumieją. Odpowiedzieli: – No, po angielsku, bo tu pod spodem są jakieś napisy, tego się w ogóle nie da czytać. Wtedy pomyślałem, że może niepotrzebnie dla nich strzępię język. Minęło piętnaście lat i w Pinewood Studios udźwiękowiałem swój film według Karola Wojtyły „Brat naszego Boga”. Nagle na korytarzu podchodzi jakiś człowiek i pyta: – Czy to nie pan miał wykład w Oklahomie piętnaście lat temu? Odpowiadam – Ja. – No to wie pan, pan zmienił całe moje życie. – Tak? – Otóż tak. Bo ja jestem synem pastora i tylko przypadkiem przyszedłem na pana wykład. A pan mówi o duchowości, o tym, że kino to nie tak  jak mój ojciec twierdzi, sama nieprzyzwoitość, że tam można przekazać jakieś ideały i ja uwierzyłem.

W tej chwili to jeden z poważnych hollywoodzkich reżyserów. Nie chcę go tutaj paternalistycznie traktować, ale to był człowiek, który przywrócił mi wiarę, że nawet jak jest jeden słuchacz, to trzeba próbować, bo może to jest właśnie ten.

Co najważniejszego można przekazać studentom w profesji reżysera, oprócz czysto warsztatowych umiejętności?

Na pewno stosunek do zawodu, poczucie pewnej misji i za tym idącej pasji, i przekonanie, że to jest wieczna spowiedź, bo musimy robić rachunek sumienia, jeżeli opowiadamy cokolwiek. Trzeba sobie zadać pytanie: – Kim ja jestem? Jaki mam tytuł to powiedzieć? Jak ja sam postępuję w porównaniu do tego, jak zachowują się moi bohaterowie? Co ja wiem na ten temat, jakie mam prawo, żeby coś osądzać? A bez osądzania nie ma opowiadania, bo ja muszę oceniać postępki. Niekoniecznie postacie, ale ich poczynania mają być poddane ocenie. Muszę wiedzieć, czy jestem za, czy przeciw. Jednym słowem jest to zawód, który wymaga pewnej żywości ducha, a nawet żywości sumienia. Mam wrażenie, że sztuka jest tutaj sprawiedliwa, bo zwykle to, co jest przez chwilę modne, potem popada w zapomnienie. Ludzie czują, że w tym jest ukryty jakiś fałsz. Kręcenie filmu prześwietla, tak jak pisanie powieści czy poezji.

Bardzo ważny jest rodzaj wewnętrznej szczerości twórcy?

Człowiek jest „prześwietlony”, wystawiony na widok publiczny, dlatego odczuwamy wstyd, gdy spotykamy się z dezaprobatą. Sfera moralna jest w twórczości istotna, a dzisiaj mało kto  o tym mówi, bo to niemodne.

Najciekawsze zdarzenia, które Pan przeżył w związku z zajęciami, jakieś anegdoty?

Opowiem historię, którą umieściłem  w mojej książce „Strategie życia, czyli jak zjeść ciastko i je mieć”, bardzo smutną, o tym jak rozstałem się z programem „Media Europejskie”. Na jednym z seminariów scenariuszowych w Norwegii, małe grono, siedmiu studentów, siedem projektów, uczestniczka opowiedziała swój scenariusz. Jego bohaterka, młoda dziewczyna nie wie, co robić po średniej szkole. Ktoś jej doradza, że dobrze jest mieć dziecko, wobec tego ona ma romans, a chłopiec nawet nie wie o tym, że został ojcem. Niedługo po narodzinach potomka dziewczyna stwierdza, że macierzyństwo jest nie dla niej, że się pomyliła. Cała ta sytuacja w ogóle jej nie bawi, a płacz niemowlęcia strasznie denerwuje. Oddaje dziecko do ochronki, stawia czoła swoim konserwatywnym rodzicom, środowisku i „wyzwolona” oddaje się sztuce. Wobec tego pytam innych uczestników: – No, ale czy bohaterka jest sympatyczna? Pozostałe sześć osób jednogłośnie mówi, że jest okropna w swojej nieodpowiedzialności, głupocie i egoizmie. A ja na to: – Czy wobec tego warto dyskutować nad tym scenariuszem, przejdźmy do następnego. W nocy ktoś wali w moje drzwi, mieszkamy w kampusie. Zapłakana studentka wykrzykuje: – Pan mi zrujnował życie, przecież to jest o mnie! – Jeśli to prawda, to poczuła pani, że ludzie uważają takie postępowanie za antypatyczne, ale przecież wszystko można naprawić. I zaczynamy rozmawiać o tym, co w prawo przewiduje, jeśli dziecko było oddane do adopcji. W Skandynawii jest przyjęte, że biologiczna matka może odwiedzać dziecko i towarzyszyć jego wychowaniu, choćby z odległości. Dziewczyna wyjeżdża, ale potem okazuje się, że ktoś na nią wpłynął i oskarżyła mnie, że zindoktrynowałem ją chrześcijańsko, a tego według programu „Media” nie można. Dostałem monit, że mam się powstrzymywać od wyrażania własnych poglądów. Wtedy podziękowałem za współpracę, bo ci, którzy organizują seminaria i myślą, że można drugiemu człowiekowi coś przekazać, nie wypowiadając swoich zapatrywań, są po prostu niemądrzy. Tak można w dziedzinach technicznych, przy budowaniu motorów nie wymieniamy poglądami, natomiast o życiu nie da się tak rozmawiać.

Czy takie zdarzenia i zwyczajne życie, dzisiejsze czasy, przeżywana teraźniejszość są inspiracją dla Pana twórczości?

Są, bo jestem zanurzony w życiu i w wielu sprawach uczestniczę, mnóstwo ludzi spotykam, dużo losów ludzkich oglądam. To są bardzo ciekawe, burzliwe czasy, trzeba mieć o nich jakieś zdanie. Ostatnie lata przyniosły ze sobą kilka wątpliwych pomysłów na rozwiązania społeczne. Jednym z nich jest poprawność polityczna, dzięki której osiąga się pewien spokój, dzięki temu, żeby niczego nie wartościować, o niczym nie mówić, że jest dobre lub złe. W ten sposób nie mówimy nic, co byłoby dla kogoś przykre. Ale to niestety zabija też dynamikę społeczną, bo ona polega na tym, że staramy się z kimś rywalizować, przewyższyć i mówimy wtedy, że coś jest lepsze od czegoś, jakaś postawa, zachowanie, styl, również kultura. Dla mnie kultura jest hieratyczna, zróżnicowana, i wysoka i niska, i coś pośrodku. Nie wszystko jedno i nie jest to równoważne. Jednak to wysoka kultura „dźwiga” człowieka wysoko.

Plany twórcze na przyszłość? Teraz pisze Pan scenariusz fabuły pt. „Eter” o „złu, które rodzi się w nas samych”, jak przeczytałam, kolejny filmowy dramat?

Zgadza się. Akcja dzieje się przed pierwszą wojną światową, będzie to kameralny film z motywem Fausta, metafora duszy sprzedanej diabłu. Pomysł jest już rozwinięty, ale scenariusza jeszcze nie napisałem do końca, jeszcze się rozglądam, waham, jaką formułę obrać.

Czy w tych historycznych czasach są jakieś odniesienia do współczesności?

Oczywiście, że są. Myślę, że to są problemy odwieczne. Dlatego chcę uciec od dosłowności i tym razem poruszać się w sferze, która jest domeną publiczną.

Może, osadzony w historycznych realiach, nie będzie to film tak drażniący niektórych?*

Oczywiście, że będzie. Chciałbym, żeby był, ponieważ to znaczy, że ludzie go żywo odbierają. Dlatego też, że ja się na jakąś część świata nie zgadzam, z jakimiś poglądami też nie. Gdyby film nie budził żadnej reakcji, czułbym się zmarginalizowany, ale oczywiście najbardziej chciałbym się podobać, to naturalna potrzeba artysty.

Kiedy przewiduje Pan realizację tego filmu?

Może w zimie uda się go zacząć.

A jako producent, nad czym Pan teraz pracuje?

W tej chwili produkuję film Agnieszki Holland „Pokot” według scenariusza Olgi Tokarczuk i Agnieszki Holland, i to jest nasze wielkie przedsięwzięcie. Dla „Toru” też, bo to koprodukcja międzynarodowa, duża, bardzo trudne zadanie. Dlatego teraz „Tor” aż „trzeszczy” pod ciężarem tego ambitnego dzieła. To nieprzeciętny, bardzo stylistycznie wyszukany film. Zdjęcia, których autorką jest Jolanta Dylewska, są realizowane w Kotlinie Kłodzkiej oraz na sąsiadujących z nią terenach czeskich. To koprodukcja polsko-czesko-niemiecko-szwedzka, konkretnie między Studiem Filmowym „Tor”, Heimatfilm (Niemcy), Nutprodukce (Czechy) oraz Chimney (Szwecja).

Akcja dzieje się i zimą, i latem, więc lato kręcimy teraz. Musimy zrobić jeszcze zdjęcia filmowe w zimie. Potem montaż i postprodukcja, czyli film będzie gotowy dopiero w przyszłym roku. Premiera planowana jest na początek roku 2017.

Dziękuję za interesującą rozmowę.

Rozmawiała Małgorzata Kulisiewicz

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.