Łukasz ORBITOWSKI: W człowieku są rzeczy nierozpoznawalne. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Materiały prasowe
Materiały prasowe

Po raz pierwszy, nie licząc „Zapisków nosorożca”, ale to specyficzny tekst, świadomie odszedł Pan w swojej powieści od fantastyki.

Raczej fantastyka odeszła ode mnie. Zostałem porzucony, opuszczony. Zostałem sam, a przecież mamy mieszkanie na kredyt. Mówiąc, nieco poważniej, przez dziesięć lat usiłowałem napisać książkę w rodzaju „Szczęśliwej ziemi”, z takim akurat wyważeniem warstw obyczajowej i nadnaturalnej. Wcześniej po prostu to nie wychodziło, raptem osiągnąłem swój cel i w tym momencie pomysły fantastyczne przestały przychodzić do głowy. Teraz, na przykład, mam strapienie, bo redakcja „Nowej Fantastyki” zamówiła u mnie opowiadanie do jubileuszowego numeru. Odmowa nawet nie przyszła mi do głowy. Ale jak to ugryźć? Wymyśliłem sobie, że napisze humoreskę fantastyczną, taką prawdziwą, nie jak u Prachetta. No i piszę. Piszę. Gdzieś w połowie tekstu zorientowałem się, że opowiadanie nie ma nic wspólnego z fantastyką. Na domiar złego, nie jest śmieszne.

Jak trafił Pan na tę historię? Przeglądając internet po lekturze „Innej duszy”, uświadomiłem sobie, że prawie jej już nie pamiętam. Odżyły makabryczne szczegóły tej zbrodni.

Historię akurat dano mi pod nos. Kilkanaście innych też. Przyznam, że nigdy wcześniej nie słyszałem o Jacku B, w Bydgoszczy byłem tylko raz, na jakimś spotkaniu, widziałem Rynek, kawałek Wyspy Młyńskiej i zaraz zawieźli mnie do jakiegoś hoteliku pod miastem. Mało tego, nie znam nikogo w tym mieście. Wszędzie mam wielu znajomych, ale akurat tam nie. Sprawa kusiła tajemnicą, nie wiedziałem nic o Bydgoszczy i w gruncie rzeczy nie chciałem żadnej „Innej duszy” pisać. Koledzy zmusili, temat chwycił no i książka jest.

Tu pojawia się delikatna kwestia. Główny bohater to człowiek z krwi i kości, jak podaje „Ekspress Bydgoski”, odsiaduje obecnie wyrok dożywotniego więzienia.

Niezupełnie. W więzieniu, z tego co mi wiadomo, siedzi Jacek B. a mój bohater to Jędrek Borucki, postać fikcyjna. On nigdy nie istniał, rozumie pan. Oczywiście drugi w jakiś tam sposób wynika z pierwszego. Obaj uczyli się na cukiernika, byli w Legii Cudzoziemskiej, no i zabijali ludzi. Powiedziałbym, że Jędrek to taki stunningowany Jacek, ciekawszy, pogłębiony. Będę powtarzał w nieskończoność.: moja książka jest fikcją. Tak nie było. Ci ludzie nigdy nie żyli.

Jednak nawet tworzenie fikcji na bazie rzeczywistego mordercy i na jego ofiarach jest dość ryzykowne. Żyją rodziny, z pewnością trafią na ten tekst, a ich emocje odżyją. Były jakieś obawy z tym faktem związane?

Dużo o tym myślałem i myślę dalej. Wydawca chciał organizować spotkanie autorskie w Bydgoszczy, z zaangażowaniem mediów lokalnych. To miało być duże wydarzenie. W pierwszym odruchu odmówiłem. Bałem się, że będę musiał komuś w oczy spojrzeć, ktoś mi w ryj plunie, albo dostanę w kły. Natychmiast zmieniłem zdanie i pojadę do Bydgoszczy promować „Inną duszę”, jeśli tylko okazja się trafi. Biorę pełną odpowiedzialność za to, co napisałem. Sprawa w ogóle ma duży stopień komplikacji. Zmieniłem coś więcej, niż inicjały głównego bohatera, wymyśliłem mu inną rodzinę, przeniosłem w inną część Bydgoszczy i odjąłem brata. Ofiary także mieszkają gdzie indziej, nazywają się inaczej, dorzućmy do tego wymyślonego od podstaw narratora z jego otoczeniem na Jasnej. Momentami już nie wiem, co wziąłem z akt, co zaś wymyśliłem. Cała ta maskarada jest nieudolna, uczestnicy wydarzeń z tamtych bez problemu rozpoznają, o co chodzi. I może być im przykro. Robiłem wszystko, żeby uszanować ich uczucia, ale dopuszczam możliwość, że zawiodłem. Z drugiej strony, o Jacku B. powstał film dokumentalny, kilka reportaży, nie jestem więc jedyny. Czy mam prawo pisać? Oczywiście. Ta historia należy do wszystkich. Czy ktoś urażony ma prawo dać mi w mordę, fizycznie, z całej siły? Również. Jego prawo jest równorzędnym względem mojego prawda do pisania. Jestem gotowy. Nie będę się uchylał.

„Inna dusza” to trochę Dostojewski, a trochę Capote. Pierwszy to opis miejskiego syfu i psychiki mordercy, drugi – zimne, niczym skalpelem cięte opisy.

Właściwie nie wiem co mogę na to odpowiedzieć, więc tylko się zarumienię. Capote to dość oczywisty punkt odniesienia, ale Dostojewski w życiu nie przyszedł mi do głowy. Wielki pisarz, jeden z największych, tylko dla mnie całkiem nieistotny. Czytałem może ze dwie książki, jeszcze na studiach, „Zbrodnię i karę” w ogólniaku przejrzałem, bo wolałem Mastertona. To, co mówi Pan o opisach, również bardzo mnie cieszy. Widzi Pan, ja bardzo chciałbym pisać ciepłe, wesołe książki, ale jestem takim literackim odpowiednikiem Buki. Tekst zamarza, jak tylko zaczynam walić w klawiaturę.

Buka jest dobrym tropem jeśli chodzi o klimat Bydgoszczy. Mieszkam w jej okolicach, pamiętam ją z lat 90. Faktycznie, dobrze udało się Panu oddać nastrój tego miasta.

Rumieniłem się już wcześniej. Teraz spąsowiałem. Nie mam pojęcia, jakim cudem tak wyszło, przecież w latach dziewięćdziesiątych nie jeździłem nawet do Warszawy, o Bydgoszczy nie wspomniawszy. Być może Bydgoszcz była w tamtych czasach podobna do Krakowa. Może wszystkie większe miasta miały wówczas jakieś cechy wspólne. Możliwość druga – Bydgoszcz nie zmieniła się tak znowu przez te piętnaście lat. Starówkę odnowiono, doszło do rewitalizacji Wyspy Młyńskiej i spichrzy, ale wiele ulic, choćby pomiędzy dworcem i ryneczkiem, wygląda jak krakowski Kazimierz w 1992 roku. Choćby ta Jasna. Szedłem sobie z pociągu, trochę na okrętkę, trafiłem na tę Jasną, gdzie ganiały urwisy, stały sobie draby, pranie wisiało między łuszczącymi się kamieniczkami. Przystanąłem, uśmiechnąłem się do siebie i już wiedziałem, gdzie osadzę akcję książki. Ostatnie zdanie w mojej książce też pochodzi z Jasnej. Zobaczyłem je w nieco innym kształcie, na zaryglowanych drzwiach.

Chodzi o zdanie: „dom, w którym mieszkałem, przeznaczono do wyburzenia”. Jeśli dom oznacza miejsce, schronienie, to w zasadzie wszyscy w powieści je tracą, ich domy: przestrzenie, ludzie naokoło, ulegają zniszczeniu.

No tak, ale być może, na miejscu tej kamienicy powstanie nowy, lepszy budynek, gdzie zamieszkają ludzie nowi, lepsi od mojego narratora. Wie Pan, ja obserwuję zanik przestrzeni z mojej młodości. Nie ma już mojej szkoły podstawowej, którą opisałem w „Tracę ciepło”, na wszystkich łąkach, gdzie graliśmy w piłkę, pobudowano bloki i parkingi. Nie ma nawet lokalnych knajpek, osiedlanek, gdzie moczyłem pysk za młodu. Na przykład w pubie Skorpion, na krakowskim Podgórzu, mieści się teraz sklep z odżywkami dla sportowców. Taki zmiany coś znaczą, proszę pana.

Bydgoszcz to w Pańskiej powieści miasto-potwór, paskudne, szare, zdychające.

Cóż, pięknie tam nie jest. To znaczy, rejon starówki jest całkiem przyjemny. Im dalej, tym gorzej. Przyszło mi do głowy, że gdyby ktoś z jakiś przyczyn chciał kręcić „Inną duszę”, nie musiałby szukać plenerów, ani budować dekoracji. Wystarczy usunąć samochody z ulic, sprzątnąć trochę reklam i mamy wciąż lata dziewięćdziesiąte. Pamiętam, jak szedłem przez Fordon. Skurczybyk nie chciał się skończyć. Bloki, biedra, tysiąclatka. I tak po horyzont. Z drugiej strony, chyba nie umiałbym opisać miasta ładnego, pulsującego witalnością i pozytywną energią. U mnie wszystko jest szare i raczej takim pozostanie już zawsze, tak samo jak chyba zawsze będę pisywał o chłopakach i ich przygodach. Jeśli jakiś bydgoszczanin czuje się urażony moim opisem, przypominam, że obsmarowałem już Kraków, Wrocław, Warszawę, Kopenhagę i małe miasteczko na Śląsku. Teraz szykuję się do wielkiego obsmarowywania Europy zachodniej.

Pamiętam doskonale lata 90. i te charakterystyczne zbrodnie: student wypchnięty z pociągu, młody człowiek zabity bez powodu przez bandytów, jakaś dziewczyna zamordowana dla przyjemności. W innej duszy” sam klimat transformacji wpływa na taki obrót spraw.

Zachęcam do takich odczytań, choć sam ich nie czynię. W gruncie rzeczy nie mam pojęcia, w jaki sposób transformacja ustrojowa pozostaje skorelowana z uczynkami mojego bohatera. Być może Jędrek mógł zabijać tylko w czasach kolorowego zamętu. Kto go tam wie? Sam chyba sądzę inaczej, Jędrek zabijałby, gdyby żył za okupacji, pod carem, gdyby był Duńczykiem, Aztekiem, Egipcjaninem, zabijałby, bo tacy ludzie zabijają zawsze bez względu na okoliczności.

Rodzina powieściowego Jędrka jest w zasadzie normalna, surowy ojciec, ale bez przesady, matka nieco usunięta w cień. Natomiast w rodzinie patologicznej wychowuje się drugi główny bohater, przyjaciel Jędrka – Krzysiek Hoppe.

Tak. Zależało mi, żeby pokazać Jędrka z zewnątrz, oczyma kogoś. Krzysiek buja się z Jędrkiem, a potem słucha jego opowieści w celi widzeń, stąd zna tak wiele szczegółów. Jest kimś, kto podziwia Jędrka, boi się i mu zazdrości – Krzysiek akurat ma powód, aby kogoś zabić, tylko tego nie robi. Najczęściej przecież nie zabijamy, prawda? Oczywiście, Krzysiek ani myślał pozostać tylko kronikarzem przygód kumpla, ale opowiada własną historię swojej nieszczęśliwej rodziny. Pytał Pan wcześniej, co jest prawdziwe, a co fikcyjne. Otóż Krzysiek Hoppe został wymyślony, pierwowzór Jędrka nigdy nie miał takiego kumpla, choć oczywiście wszystko ma swoje źródła, jak nie w książkach, to w życiu. Mój przyjaciel z dzieciństwa wyrastał właśnie z takim, przewspaniałym ojcem. Chodził mi też po głowie tatko tytułowego bohatera jednej z najpiękniejszych, najważniejszych książek, jakie kiedykolwiek powstały. Chodzi mi oczywiście o „Przygody Hucka”.

Wspominał Pan o Hucku Finnie w ostatniej „Frondzie Lux”, w rozmowie z Mateuszem Matyszkowiczem. Krzysiek, podobnie jak bohater powieści Twaina, nie poddaje się, płynie z prądem życia, udaje się mu w zasadzie. Chociaż wciąż żyje z ojcem pod bokiem.

Jeśli temu facetowi się udaje, to ja chciałbym, żeby mi się nie udało, proszę Pana. Pal sześć, że nie ma dzieci, żony, nie wiem, kochanki, kochanka, kumpli, czy nawet żadnej sensownej pasji. Problem w tym, że żyje życiem cudzym – swojej firmy i jedynego członka swojej nieszczęsnej rodziny. Dla siebie ma tylko świat wspomnień. Tymczasem każdy powinien żyć swoim życiem, nikogo innego. Będzie mu trudniej, ale zyska w ten sposób szansę na bycie szczęśliwym.

Pewnie nie raz zadawał sobie Pan pytanie, dlaczego Jędrek zabił?

Tak. Codziennie przez kilka miesięcy. Tylko widzi Pan, nie wiedzieli tego policjanci, ofiary, członkowie ich rodzin, psycholog sądowy, adwokat, prokurator, biegli, sam Jędrek również nie wie, czemu zabijał i jego pierwowzór również. Uznałem, że też tego się nie dowiem. Uważam, że w człowieku są rzeczy niepoznawalne, poza zasięgiem księży i najlepszych nawet psychologów. Zbierając materiały do „Innej duszy” usiłowałem rozwiązać tajemnicę. Okazało się jednak, że ta tajemnica nie ma żadnego rozwiązania.

Tytułowa inna dusza to tajemnica, nie dowiemy się tego z powieści. Dla wierzących może będzie ona szatanem, dla agnostyków pozostaje nieodkryta. Czym ona jest?

Z tym szatanem to mnie pan zaskoczył. „Inną duszę” celowo pisałem jako książkę bez Boga, jak i wszelkiej metafizyki. Nie ma zaświatów, życia wiecznego. Jest tylko Fordon. No ale skoro wcześniej zachęcałem do samodzielnych odczytań, trudno bym się złościł. Niech będzie i ten szatan, w porządku. Nie mam pojęcia, czym jest inna dusza. Być może jest czymś, być może tylko pustką. Przymiotnik „inna” zakłada właśnie niepoznawalność. To dusza, której nie możemy przeniknąć, ani zrozumieć, ciemna pięść w człowieku. Być może każdy taką ma, mniej lub bardziej potężną. Ta w Jędrku jest bardzo silna. A on – słabiutki.

Inna dusza niszczy również otoczenie Jędrka. Na samym początku powieści dowiadujemy się, że rodzina mordercy nie wytrzymuje całej sytuacji, rozpada się. Na ile ich oraz innych bohaterów losy mają poparcie w rzeczywistości?

Jeśli mają jakiś to przypadkowy. Sam jestem ojcem i nie wiem, co bym zrobił, gdyby zamordowano mojego syna. Albo gdyby to on okazał się mordercą. Nie wiadomo właściwie, co gorsze? Uznałem, że większość ludzie nie poradzi sobie z takim doświadczeniem, ich życia zostaną zmiażdżone no i… widzi Pan, uświadomił mi Pan, że nie wiem, co właściwie napisałem w prologu. Jaki los spotkał pana Ryszarda. A panią Miłkę? Kiedyś to wiedziałem, ale już nie pamiętam. Nie trzymam w domu żadnych swoich książek, więc nie mam jak sprawdzić.

Michał Żarski

Łukasz Orbitowski (ur. 1977) Debiutował w 1999 roku zbiorem opowiadań Złe Wybrzeża. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie Diabeł na Jabol Hill, opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika „Science Fiction” (2001). Publikował opowiadania w czasopismach „Science Fiction”, „Nowa Fantastyka”, „Sfera”, „Ubik”. Jego opowiadanie Władca Deszczu znalazło się w antologii PL+50 pod redakcją Jacka Dukaja. Jako recenzent i felietonista współpracował m.in. z „Nową Fantastyką” (od 2001, publikuje tam recenzje filmowe), „Przekrojem”, „Lampą”, „Mówią Wieki”, „Gazetą Wyborczą”. ( Wikipedia)

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych