Starocie Saulskiego: NOCARZ i łzy czytelników

fot. Materiały promocyjne
fot. Materiały promocyjne

Staram się czytać książki do końca. Nawet najgorsza rzecz doczeka się mojej kompletnej lektury. Jest jednak jedna powieść, której autorka przez bite 160 stron przekonywała mnie bym już dał spokój z tymi 30 złotymi, które wydałem i po prostu odłożył książkę. I udało jej się.

Tą autorką jest znana już obecnie Magdalena Kozak. Mistrzyni promocji, autorka bestsellerów i caryca grafomanii.

Tak się śmiesznie składa, że jej debiutanckiego "Nocarza" mam do dziś. Nie rozstanę się z tą książką nigdy i zabiorę nawet do klasztoru, by przypominała mi o istnieniu zła na tym świecie.

Dlaczego biorę się za Kozak? Po pierwsze - bo chciałem. Cykl "Staroci" za mocno jest powrotem do dobrych wspomnień i przywracaniem dzieł, niekoniecznie docenionych w swoim czasie a nabierających smaku z czasem. "Nocarz" pani Kozak zaś przypomina dzieło napisane przez pełną dobrych chęci, naładowaną mangą i mrocznymi blogami gimnazjalistkę - nieoczytaną, odzianą na czarno królową intelektualnej nocy, prychającą z pogardą na swe koleżanki po raz setny czytające Stephanie Meyer.

Czy ja nienawidzę tej książki albo pani Kozak? Chryste, skąd! Po prostu pani Kozak wraca teraz "Łzami Diabla", co u czytelników zapewne wywołuje łzy rozpaczy, u wydawców łzy szczęścia (bo będzie bestseller), zaś u mnie łzy zmieszania.

Dlaczego? Bo dorosłem. Wyrosłem z hejtu i wyhodowałem w sobie chrześcijańskie miłosierdzie. Dlatego o "Nocarzu" opowiem już nie z pozycji zadżumionego (odżałowałem te trzy dychy) tylko człowieka doceniającego tę najgorszą książkę wielu lat.

Tylko od czego zacząć? Najlepiej - od pierwszego wrażenia.

"Nocarz" zapowiadał się ciekawie - okładka zwiastowała interesującą powieść akcji, cytaty między rozdziałami były dość oryginalne i nietypowe, z kolei koncept wampirów w ABW stwarzał potężne możliwości. Książka mogłaby wszak pod płaszczem wampirzej opowieści mówić wiele o wojnach wywiadów, działaniach tajnych organizacji realnie knujących w naszym świecie, bezpiecznie odsłaniać wiedzę operacyjną przy okazji będąc sprawną fantastyką. Co dostaliśmy? Bełkot.

Sytuacja wygląda tak: faceta rzuciła laska to on dostaje się do ABW. Bodaj już drugiego dnia szkolenia przesuwają go do supertajnej jednostki Abwehry zajmującej się tropieniem wampirów. Oficerowie tego elitarnego oddziału info o wampirach wyszukują w Google.

Potem, w ramach pierwszej operacji nasz bohater zostaje wysłany samotnie na akcję obserwacyjną. Tak, samotnie. Bardzo to zgodne z prawidłami operacyjnymi ABW na których rzekomo autorka się zna doskonale.

Potem następuje autentycznie najśmieszniejsza scena śmierci głównego bohatera jaką miałem okazję czytać. Serio. Rzecz opisana z takim wysiłkiem dramaturgicznym (bohater na przykład robi sobie ze swoim oprawcą pogaduchę mając rozcięte gardło), że nie sposób powstrzymać się od śmiechu.

Okazuje się, że to wszystko fortel!

Bohater nasz zostaje na powrót wcielony do jednostki - już jako wampir - i ma walczyć z tymi złymi wampirami, bo te dobre są po stronie ABW i z jakichś powodów nie piją już prawdziwej krwi.

Później mamy jeszcze scenę jak bohaterowi całkowicie obca dziewczyna-wampir robi blow job w knajpie utrzymanej w tematyce Michaela Jacksona a dalej takie kwiatki jak strzelanie z karabinu snajperskiego na dystansie 30 metrów i tak dalej, i tak dalej, 160 strona, dziękuję, nie wyrabiam, odkładam.

Jeżeli uważają Państwo, że właśnie napisałem o treści zapisków z jakiegoś aspirującego bloga gimnazjalisty, to spieszę wyjaśnić że nie - to autentycznie wyszło drukiem, więcej - miało jeszcze dwie kolejne części i było autentycznym bestsellerem z prawdziwym cult following o czym przekonają się Państwo za kilka chwil w komentarzach.

Książka pani Kozak była jednak zwiastunem tego wszystkiego co zaczęło się dziać w polskiej fantastyce w kolejnych latach: poziom leciał na łeb na szyję. Ambitna literatura została zastąpiona popową pulpą, piękny język zamienił się w semantyczne walenie łopatą o zmarzniętą ziemię, a znakomite pomysły rozmieniły się kompletnie na drobne, będąc zbyt ciężkimi intelektualnie dla ich własnych twórców. Ku uciesze czytelników, którzy pośpieszyli z pieniędzmi.

Do dziś nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Jak to możliwe, że książka tak słaba, tak fatalnie napisana i zwyczajnie tak idiotyczna zyskała popularność, zamiast zostać strąconą w niebyt i zapomnienie? Nikt nie wie.

Ktoś powie: to literatura rozrywkowa! Kurna pewnie! Tylko, że są i w polskiej fantastyce autorzy potrafiący napisać rzecz czysto-rozrywkową w sposób znakomity, z szacunkiem dla czasu i portfela czytelników. Wymienić ich? Nie, nie tutaj: krzywdę bym uczynił tym ludziom wymieniając ich nazwiska w artykule przy "Nocarzu".

Czy sięgnąłem po cokolwiek nowego autorki? Nie, nie sięgnąłem. Jest coś takiego jak pierwsze wrażenie. Nie czuję żadnego obowiązku męczyć się przez kolejne powieści kogoś, tylko po to by na siłę wyszukać argumenty na rzecz dwói zamiast normalnej, nomen omen - pały.

Jeśli więc macie możliwość nabyć "Nocarza" na wyprzedaży, w antykwariacie, na Boga - uczyńcie to! Złe książki mogą z czasem być drogim prohibitem, zaś korona grafomanii zasługuje by posiadać ją w swych zbiorach. I karać dzieci, nakazując jej lekturę.

Arkady Saulski

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.