Czarna jak smoła komedia irańskiej reżyserki to połączenie „Psychozy” z „American Psycho” i ”Tedem”. Straszno-śmieszna podróż w głąb schizofrenicznego umysłu seryjnego mordercy, którego przewodnikami po świecie jest gadający kot i pies. „Głosy” to jeden z najoryginalniejszych slasherów ostatnich lat. Gatunkowy miszmasz balansujący na granicy autoparodii. A jednak drażliwie niepokojący.
„Głosy” to historia uroczo zakompleksionego Jerry’ego ( Ryan Reynolds), który pracuje w fabryce wanien na amerykańskiej prowincji. Jerry podkochuje się w angielskiej pracownicy księgowości Fionie (Gemma Arterton). Ta jednak jest zdystansowana od przypominającego Adama Sandlera w „Lewym sercowym” dziwaka. Sposób bycia Jerrego nie przeszkadza natomiast zafascynowanej jego „tajemniczością” Lisie (Anna Kendrick). Tajemniczość Jerry’ego daje o sobie znać podczas wymuszonej randki, gdy „przez przypadek” rozpruwa nożem Fionę… umieszczając następnie jej głowę w swojej lodówce. Mord miałby od razu dramatyczne konsekwencje dla leczącego się psychiatrycznie Jerry’ego, gdyby nie dwójka jego najlepszych przyjaciół: mówiący ze szkockim akcentem kot-killer i dobroduszny głupawy psiak. Będące niczym aniołki i diabełki latające nad głowami postaci w kreskówkach zwierzaki „upiększają” życie samotnika pod jednym warunkiem: nie może on wziąć przepisanych przez lekarza tabletek. Wtedy nawet obcięte głowy kolejnych kobiet wesoło rozmawiają z zanurzającym się w omamach „chłopakiem z sąsiedztwa”.
Oglądając „Głosy” miałem podobne wrażenia jak podczas seansu zeszłorocznego „Gościa”. Oba filmy nie przez przypadek odniosły sukces na festiwalu w Sundance, gdzie pokazuje się najoryginalniejsze filmy made in USA. Zarówno film Adama Wingarda jak najnowsze dziełko twórczyni „Persepolis” Marjane Satrapi to idealne przykłady bezpretensjonalnego postmodernistycznego filmowego szaleństwa. I wychodzi ono z rąk irańskiej artystki, żonglującej popkulturowymi schematami lepiej niż wychowani w niej amerykańscy filmowcy. Zadziwiające i znamienne.
Nieznoszący tarantinowskiego eklektyzmu gatunkowego Piotr Zaremba pewnie mnie, nomen omen, ukatrupi za pochwałę skrajnie makabrycznej komedii, której bohater pasowałby do „American Horror Story. Freak Show”.Jednak wbrew pozorom film Satrapi nie jest nihilistyczną opowieścią jak choćby „Dexter”, która budowałaby w widzach sympatię do psychopatycznego mordercy. „Głosy” to nic innego jak „Psychoza” opowiedziana z punktu widzenia Normana Batesa. Zamiast zwłok matki mamy tutaj zwierzęta personifikujące wewnętrzną walkę Jerry’ego. Mimo powierzchownie niezobowiązującego „Tedowskiego” klimatu ten wątek ma umocowanie w burzliwym dzieciństwie psychola, co ostatecznie odrywa „Głosy” od amoralnej i infantylnej opowiastki. Satrapi momentami gra w swoim szaleńczym koncercie na poważnych nutach. Przyjmowanie przez Jerry’ego tabletek wpędza go w świat izolacji, samotności i kompletnego dna. On pragnie wyrwać się z paszczy szaleństwa jednak świat iluzji, gdzie nie ma bólu odtrącenia i szarej rzeczywistości staje się, dosłownie, piekielnie pociągającą matnią.
Mimo tego, że „Głosy” są slasherowym horrorem, to wcale nie gorzej wchodzą w umysł psychopaty niż „American Psycho” czy nawet „Lokator” Polańskiego, co podkręca znakomicie dziecinna twarz Ryana Reynoldsa. Po tym filmie inaczej spojrzycie na przesympatycznego sąsiada rozmawiającego ze swoim kotkiem. Na samą myśl przechodzą mi po plecach ciarki.
Film ma kinową premierę 27 lutego
5/6
Łukasz Adamski
_„Glosy”, reż: Marjane Satrapi, dystr: M2 Films
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253344-glosy-norman-bates-i-gadajacy-kot-zamiast-matki-recenzja