HISZPANKA. Upiorny sen Paderewskiego. RECENZJA

Łukasz Barczyk nakręcił film efektowny. Nie ma nic złego w takich zabawach historią. Od razu jednak uwikłał „Hiszpankę” w gombrowiczowską wojnę na miny. To kolejny artysta, który niepotrzebnie aspiruje do roli reformatora polskiego patriotyzmu Rzeczywiście autorzy gromkich zajawek mają trochę racji: wielu takich wariacji wokół historii nie wyprodukowaliśmy. Pokazać dzieje przygotowań do powstania wielkopolskiego w konwencji „thrillera spirytystycznego” – to się mogło zdarzyć w kinie zachodnim, ale raczej nie u nas.

Wojna telepatów

Aby udaremnić wielkiemu muzykowi Ignacemu Paderewskiemu przyjazd do Poznania w grudniu 1918 roku (dał tym sygnał do wybuchu) Niemcy posługują się demonicznym doktorem Abuse, który jako rasowy okultysta usiłuje zdobyć destrukcyjny wpływ na umysł mistrza. Między innymi próbując go przekonać, że choruje na hiszpańską grypę, która wtedy poważnie zagroziła ludności świata. Bronią przed tym Paderewskiego patrioci ze stowarzyszenia teozoficznego. Walka na telepatię to ważna część filmu, ale w tle są także polityczno-wojskowo-biznesowe rozgrywki wokół przygotowań do powstania.

Rzecz cała jawi się jak szalona baśń i jest nią po trosze, zwłaszcza gdy mowa o wymyślonej głównej opowieści (faktem jest jednak, że Paderewski sam fascynował się spirytyzmem). Barczyk, do tej pory znany z filmów niszowych i skromnych, próbuje snuć swoiste political fantasy, choć jednak przemieszane z rzeczywistością, bo realia samego powstania oddane są raczej wiernie.Mamy jednak mnóstwo zamierzonych anachronizmów i żartów – na scenie polskiego teatru w Poznaniu wystawiana jest „Nowa homeopatia zła” Stanisława Ignacego… Kubryka. To oczywiście nawiązanie do Witkacego, który wtedy napisał taką sztukę, ale nie miał szans na wystawienie jej dla wyjątkowo konserwatywnej poznańskiej publiczności. Doktor Abuse to z kolei oczywisty „krewny” postaci doktora Mabuse z ekspresjonistycznych filmów niemieckich, (z tym, że pierwszy był zagrany w roku 1922). Z podobnego świata pochodzi walczący z nim spirytysta Funk.

Chwilami mamy krwiście oddane realia, a chwilami całkiem bajkowe. Nieprzypadkowo na konferencji po filmie scenografka i autorka kostiumów większą rolę przyznawały fantazji niż historycznym studiom. Plenery są często produkowane jako animacje, co rzuca się w oczy jak w mało którym filmie, ale co tylko podkreśla iluzoryczność realiów. Aby było jeszcze efektowniej do demonicznej roli doktora Abuse zatrudniono amerykańskiego aktora Crispina Glovera, często grywającego postaci z lekka pokręcone. – ostatnio w „Alicji w krainie czarów” Tima Burtona.

Ile w tym nowego?

Wszystko to brzmi efektownie i jest efektowne, chociaż jak na mój gust miejscami cokolwiek zbyt zawikłane, by nie rzec wydziwaczone. Autor scenariusza miewa też kłopoty z logiką, ale ratuje się wzięciem pod koniec pokaźnych fragmentów opowieści w cudzysłów. Jak – nie będę zdradzać.

Czy tak można opowiadać o historii Polski? Ależ można, pełno w naszych dziejach epizodów sensacyjnych i nawet mrożących krew w żyłach. Aż się o to prosiły, choć akurat Poznania z końca 1918 roku bym o to nie podejrzewał. Czy Barczyk jest jak twierdzi, całkowitym nowatorem? Kiedy sugerował na konferencji po projekcji, że przed nim raczej nie robiono filmów pokazujących polską historię z przymrużeniem oka, przesadzał. Można wymienić na przykład sporo polskich komedii o historii, i to nawet dziejących się podczas drugiej wojny światowej, dużo krwawszej i bardziej beznadziejnej niż zwycięskie powstanie wielkopolskie.

Gorzej pewnie ze thrillerami, chociaż… Czy nie był nim po trosze wyśmienity „Magnat” Filipa Bajona z lat 80.? Tam wprawdzie nie wywoływano duchów, ale też po części fantazjowano na temat historii, choć w nieco większym związku z rzeczywistością. I tam był także wyraźny wątek kryminalny, mocno ponury i makabryczny.

Stylistyka Bajona (mówiono wtedy o kinie kreacyjnym przeciwstawianym realizmowi kina moralnego niepokoju) jest zresztą jakimś dalekim prekursorem fajerwerków Barczyka, choć moim zdaniem szlachetniejszej próby. Różnica zawiera się w tym, że Bajon opowiadał o historii niemieckiej rodziny książęcej z Pszczyny, a fragmenty dziejów Polski (np. powstania śląskie) traktował jak tło. Ba, kręcono w Polsce jeszcze dziwniejsze filmy jak choćby zaskakująco dobry horror „Medium” Jacka Koprowicza umieszczony w realiach Wolnego Miasta Gdańska. Z niego także coś u Barczyka odnajdywałem, zwłaszcza, że o dziwo we wszystkich tych historiach mieliśmy do czynienia ze stykiem Polaków i Niemców.

Różnica jest taka, że w „Hiszpance” mamy ważny fragment historii Polski, oświetlony z bardzo nietypowej perspektywy. I tu pojawia się kłopot – reżyser zaczął bowiem namiętnie filozofować, a jak nie on to aktorzy (Jan Peszek) lub protektorzy filmu, choćby szef Narodowego Instytutu Audiowizualnego Michał Merczyński. Wszyscy oni ogłaszają nadejście całkiem nowego podejścia do polskich dziejów, wolnego od przerostu martyrologii. Z tą rzekomo dławiącą wszystkich martyrologią jest tak jak ze zwalczanym po 1989 roku solidarnościowym kombatanctwem – karczuje się je, choć realnych przejawów można w istocie znaleźć niewiele.

Truskawki ze śmietaną

W ostatnich latach owszem nakręcono serio biografie księdza Popiełuszki czy opowieść o zamordowaniu generała Fieldorfa, ale zrobiono też komedie o stalinizmie („Pułkownik Kwiatkowski”) lub o interwencji w Czechosłowacji w roku 1968. Tradycja „sowizdrzalska”, wzorce kina czeskiego, były nam podsuwane raz za razem, a prawdziwym kłopotem okazywało się raczej ubóstwo kina historycznego w ogóle niż jego rzekomy przechył w stronę jednej interpretacji.

Barczyk spróbował czegoś nowego, ale czy istotnie stworzył uniwersalny wzór? Rzecz dotyczy tak szczególnego zdarzenia jak jedyne zwycięskie powstanie, ale przecież nie dlatego zwycięskie, jak nam się to sugeruje, że Wielkopolanie znaleźli szczególny patent na sukces w historii, a z powodu sprzyjającej nam i niepowtarzalnej koniunktury. Rozumiem, że marszałek województwa wielkopolskiego, dumny z tej produkcji, a obecny na przedpremierowym pokazie, kraśniał z dumy. Ale jest to duma cokolwiek ahistoryczna, nawet jeśli sympatyczna.

A już wszystko się we mnie buntuje, kiedy podsuwa mi się jako uniwersalną mądrość, słowa jednego z bohaterów, doświadczonego poznańskiego przedsiębiorcy, że wolałby aby biel i czerwień nie symbolizowały niewinności i przelanej krwi, a tylko truskawki ze śmietaną. Reżyser Barczyk, który tę maksymę uznał za klucz do filmu nie zauważa, że scenarzysta Barczyk włożył ją w usta ojcu, który właśnie stracił syna, więc akurat w jego przypadku to konkluzja zrozumiała. Ale czy jest to przesłanie uniwersalne?

Czy w roku 1920 przykładowo Polacy mogli nie przelewać krwi broniąc całej Europy przed bolszewicką nawałnicą? A czy narody nie powinny czasem ryzykować? Ot najnowsze doświadczenie – Majdan. Opłacało się Ukraińcom ryzykować, czy powinni zawczasu sięgać po pozytywistyczne slogany? To prawda, gdzieś w tle filmu przebija fascynacja Wielkopolanami, ludźmi solidnej roboty, którzy do końca zachowują się pragmatycznie, aby w odpowiedniej chwili uderzyć. Ale ta sytuacja nie jest jakimś wytrychem, do polskiej historii trzeba ją oceniać w kontekście tych konkretnych zdarzeń, tego a nie innego splotu okoliczności. Nota bene, zafascynowany perypetiami spirytystów autor filmu opowiada o tym w filmie na mój gust za mało. Bardzo dobry aktor Piotr Głowacki zachwyca się w wywiadach jakim to ciekawym człowiekiem był grany przez niego Paluch, oficer armii pruskiej i amator broni, który miał odegrać dziejową rolę na zapleczu powstania. Niestety w „Hiszpance” jest on ledwie tłem.

Polska czyli wybór

Taki jest wybór Barczyka i nie myślę go poprawiać. Ale też sądzę, że jego skłonność do nauczania idzie trochę zbyt daleko. Nota bene nie jest w tym konsekwentny.

W jednym miejscu zaleca: „dosyć opowieści o polskim męczeństwie i moralnych zwycięstwach w obliczu materialnych klęsk”, a w innym zachwyca się swoim filmem jako nowymi „Gwiezdnymi wojnami”, a więc zbiorem mitów. Ale przecież mity „Gwiezdnych wojen” są – odwołując się do polskich podziałów – bardzo romantyczne. I tacy są przynajmniej przez moment bohaterowie tego filmu. Panie oddające biżuterię na sprawę narodową czy stary przedsiębiorca, który rezygnuje z robienia interesów z Niemcami – oni nie doszliby do swoich wyborów w oparciu o zimną „pozytywistyczną” kalkulację.

Można powiedzieć: czekali mądrze na chwilę. Ale sam wybór Polski i polskości jest czymś wykraczającym poza czysty pragmatyzm. To swoiste moralne zwycięstwo, nie zawsze najbardziej zgodne z przezornością i zdrowym rozsądkiem. Cieszę się, że ten film powstał, już choćby po to, że możemy się wymieniać takimi przemyśleniami. Ale może by Łukasz Barczyk pozwolił aby widzowie sami doszli do pewnych wniosków, a nie objaśniał, co autor miał na myśli.

Piotr Zaremba (wSieci)

Hiszpanka, reż: Łukasz Barczyk, dystr: Vue Movie Distribution

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.