7 NAJLEPSZYCH SERIALI 2014 roku. Lista Adamskiego

Gomorra/materiały prasowe
Gomorra/materiały prasowe

Przedstawialiśmy już 10 najlepszych i najgorszych filmów roku według Łukasza Adamskiego. Teraz redaktor naczelny wNas.pl przygotował dla Państwa siedem, jego zdaniem, najlepszych produkcji telewizyjnych mijającego roku. Kto na czele rankingu? Czy zgadzacie się z tym wyborem?


Choć w tym roku jak zwykle piorunujące wrażenie robi na mnie 5 sezon „Walking Dead”, który uzależnił mnie równie mocno jak „Breaking Bad” czy „Rodzina Soprano”, to w tym zestawieniu apokaliptyczna opowieść się nie pojawi. Podzielam zdanie Piotra Zaremby, że jest to serial dekady. Przeszedł on już też z różnych powodów do historii telewizji, i umieszczanie do w tym zestawieniu wydaje się mi zbyt banalne. Ba, ten serial jest po prostu poza klasyfikacją. Skupię się więc na produkcjach, które zaskoczyły mnie, zaintrygowały i poruszyły w mijającym roku. Oto mój subiektywny przegląd najlepszych seriali i mini serialu 2014 roku.

7. Pozostawieni

Intrygujący, niejednoznaczny ze świetnie nakreślonymi psychologicznie bohaterami- tyle można było powiedzieć już po pilotowym odcinku nowego serialu HBO. Oparta na książce Toma Perrotty opowieść o niewyjaśnionym jednoczesnym zniknięciu 2% populacji świata, i próbie poradzenia sobie z tym mieszkańców prowincjonalnego miasteczka to jeden z najciekawszych seriali ostatnich lat. Serial okazał się być jedną z najbardziej oryginalnych i zdumiewających produkcji telewizyjnych ostatnich lat. Brawa należą się za samą konstrukcję serialu, który do końca trzymał widza w niepewności co do źródeł postępowania głównych bohaterów. Dzięki przedostatniemu, wstrząsającemu, realnie wbijającemu w fotel odcinkowi można było zrewidować wszystkie swoje przemyślenia związane z „pokręconą” treścią serialu.

(…)

Twórcami serialu są Damon Lindelof (Lost: Zagubieni) oraz autor książki Tom Perrotta, który poprzestawiał w scenariuszu klocki, by różnił się on nieznacznie od literackiego pierwowzoru. Perrota w przenikliwym scenariuszu „Małe dzieci” dowiódł, że potrafi ciekawie opowiadać o „zwykłych ludziach” z przedmieść amerykańskich miast- ich lękach czy nawet stereotypach rządzących wyrosłymi w kulcie „american dream” Amerykanów. Autor ma też dar ironicznego humoru, który przejawia się choćby w scenie, gdzie wspomina się w wiadomościach celebrytów, którzy zniknęli 14 października na czele z Jennifer Lopez, Antonym Bourdainem, Garym Buseyem i…Benedyktem XVI. „Rozumiem, że zabrano papieża, ale Garego Buseya?!”- pyta barman.

Cała recenzja TUTAJ

6. Olive Kitteridge

Nie dziwię się, że 4 godzinny mini serial „Olive Kitteridge” zachwycił publiczność na ostatnim festiwalu w Wenecji. Gdyby nie fakt, że produkcje telewizyjne nie mogą ubiegać się o główną nagrodę, dzieło Lisy Cholodenko zgarnęłoby wszystkie laury. Opowieść o 25 letnim okresie z życia tytułowej Olive ( wybitna Frances McDormand) i jej męża Henryego ( życiowa rola Richarda Jenkinsa) to eseistyczna filmowa perełka, którą pochłania się jednym tchem. Oparty na Pulitzerowej powieści Elisabeth Strout serial jest głębokim traktatem o przemijaniu, ale również o sile nierozerwalności małżeństwa. Opowieść otwiera scena, w której tytułowa bohaterka rozkłada w lesie piknikowy koc. Zamiast jednak koszyka z jedzeniem wyjmuję rewolwer, którym chce się zastrzelić. Następnie przenosimy się 25 lat wcześniej, by linearnie obserwować, co doprowadziło kobietę na skraj załamania. A może nie jest to załamanie tylko logicznego wyrachowanie? Myli się ten, kto podejrzewa, że jest to spektakularna opowieść o upadku mitu rodziny czy mrokach „american community” w małym miasteczku w stanie Maine. Bliżej jest jej do na wskroś „prostych” historii Mike’a Leigh, których głębia i dramaturgia tkwi w codziennej rutynie życia bohaterów. Olive w piorunującym, najlepszym w karierze wykonaniu McDormand to osoba szalenie skomplikowana. Apodyktyczna nauczycielka matematyki, złośliwie ironiczna niczym Nicholson w „Lepiej być nie może” i mizantropka nie potrafiąca zbudować poprawnych stosunków z otoczeniem. Jedyną osobą, która potrafi ją ujarzmić jest jej oddany mąż. Henry również w relacji z ich jedynym synem, pogruchotanym przez surowe wychowanie matki jest katalizatorem złych emocji. Olive nie jest jednak osobą złą. W każdym jej spojrzeniu, grymasie twarzy, pozornym wycofaniu widać drugą osobę, która jednak nawet mimo ostatecznego emocjonalnego katharsis zachowuje swoją i tragikomiczną osobowość. Każdy z czterech odcinków serialu opowiada o kolejnym etapie w życiu bardzo specyficznego małżeństwa Kitteridge. Etapie naznaczającym ostateczny wymiar osobowości Olive.

W tle opowieści pojawia się problem najróżniej ujętej depresji, która pulsuje pod pancerzem głównych postaci. Emocjonalne rozbicie towarzyszy zarówno najbliższej rodzinie Olivii, jak i jej byłemu uczniowi, którego ta ratuje przez samobójstwem. Ostateczny wydźwięk rozciągniętej na ćwierćwieku historii daleki jest od uroczego, ale jednak nihilizmu Woody Allena. „Olive Kitteridge” to najbardziej prorodzinny serial jaki od lat widziałem. Nawet w smakowitej, epizodycznej postaci owdowiałego milionera o twarzy Billa Murraya widać daleki od „postępowych” dogmatów przekaz: oto tylko nierozerwalność małżeństwa pokonuje wzniesienia i dołki czy tak eksploatowany dziś „konflikt charakterów” będący usprawiedliwieniem każdego upadku rodziny. Wielkie kino w każdym wymiarze tego słowa! (wSieci)

5. Ray Donovan, sezon 2

Hollywood- współczesny Babilon, gdzie opływające blichtrem, kasą i narkotykami gwiazdy są w stanie zapłacić każdą cenę za zatuszowanie swoich niegodziwości. Tym właśnie zajmuje się Ray Donovan (Liev Scheiber), który ma nie mniej „trupów” ma we własnej szafie. Jego bracia zmagają się ze swoimi demonami, a ojciec Mickey ( Jon Voight) właśnie wyszedł po 20 latach z więzienia. Odrzucony przez syna skazaniec chce odbudować relacje z rodziną, zaś Ray musi pomagać bratu, który choruje na Parkinsona i drugiemu, walczącemu z depresją spowodowaną byciem wykorzystywanym przez księdza-pedofila. Mickey kryje też mroczną tajemnicę, która powoduje, że Ray wraz ze swoimi współpracownikami z półświatka przestępczego jest w stanie użyć każdej metody by wyeliminować człowieka pozującego przed jego dziećmi na kochającego dziadka. W drugim sezonie serialu relacje między ojcem i synem jeszcze mocniej się pogmatwają przez śmierć głównego wroga Mickiego i kolaboracji z FBI, która w machlojkach łączy się z rodziną Donovanów.

„Ray Donovan” to jeden z najbardziej intrygujących i mrocznych seriali HBO. Po raz kolejny głównym bohaterem opowieści nie jest postać krystalicznie dobra, ani do szpiku zła. Donovan obraca się w świecie podłym- pełnym kłamstwa, obłudy i nawet zbrodni. W tak fatalnym świetle postawił Hollywood jedynie David Cronenberg w "Mapach Gwiazd" z tego roku. Jednak równocześnie Ray pragnie on czynić dobro i pomagać słabszym, co jeszcze pogłębia jego i tak fascynującą postać. Świetnym pomysłem było obsadzenie w głównej roli charakterystycznego, ale nie ogranego jeszcze Lieva Schreibera. Już sam wygląd faceta, który jest mieszanką łagodności ze zwierzęcą furią czyni główną postać bardzo niejednoznaczną. Doskonale na ekranie wypad też Jon Voight, którego rola daje wiele pola do interpretacji, i przypomina jego wielkie kreacje w latach 70-tych. Mickey jest przerażający, by za chwilę żenować. Bywa odrażająco prostacki, by szybko wzbudzić cień współczucia. To najlepsza kreacja aktorska Voighta, dla której warto ten serial obejrzeć. Choćby tylko dla niej... ( wSieci)

4. House of Cards. Sezon 2

Co można odkrywczego napisać o serialu, który podbił serca milionów widzów na całym świecie? Fenomen internetowej telewizji Netflix z wybitnymi rolami Kevina Spacey i Robin Wright to jedna z najbardziej przenikliwych produkcji o polityce w historii kina i telewizji. Precyzyjna reżyseria takich gigantów jak David Fincher czy Joel Schumacher i błyskotliwy scenariusz potwierdziły, że telewizja robi się o wiele ciekawsza i odważniejsza niż kino. Na dodatek w przeciwieństwie do wielu opowieści o amerykańskiej demokracji, wydźwięk serialu jest jednoznacznie ponury. W zasadzie jest to pierwsza produkcja tak daleka od landrynkowego, uświęcającego demokracje amerykańskiego ducha. Pisałem w recenzji pierwszego sezonu, że „House of Cards” rozgrywa się w erze, gdy demokracja zamieniła się w mediokrację, polegającej na sprzedawaniu wyborcom coraz prymitywniejszego teatrzyku. Produkcja Netflix dowodzi, że bonapartowskie pojęcie polityki jako gry pozorów już dawno jest nieaktualne. Pozory zamieniły się w otwarte kłamstwo serwowane ludowi przez sojusz polityczno-medialny, który zamiast ze sobą wojować, tworzy śmiertelnie groźną dla wolności obywateli krajów ostatecznie autodestruktywną hybrydę.

Drugi sezon serialu jeszcze głębiej penetruje ten aspekt „władzy ludu”, która ostatecznie spadła do rąk partyjnych harcowników, hipokrytów i pełnych ideologicznych frazesów cyników, dbających wyłącznie o osobisty sukces. Jak przystało też na hitchcockowską lekcję, druga seria zaczyna się od trzęsienia ziemi. Dość powiedzieć, że demoniczny Frank Underwood wraz ze swoją demokratyczną „Lady Macbeth” staje przed szansą osiągnięcia szczytów- od wiceprezydentury, którą wywalczył intrygami rodem z rozgrywek „kulawego diabła” Talleyranda. Utrzymanie się na szczycie bywa jednak o wiele trudniejsze niż wdrapanie się na niego. Szczególnie, gdy trzeba zapłacić za rachunek innym potworom, którzy przypominają, że Friedmanowska maksyma ekonomiczna mówiąca, że „nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch”, można przenieść na inne aspekty życia. Jeden z recenzentów napisał, że tylko pierwsza godzina pierwszego odcinka drugiego sezonu „House of Cards” jest lepsza niż cały pierwszy sezon. Podpisuję się obiema rękoma i gwarantuję, że dalej jest jeszcze lepiej i bardziej przerażająco. Obawiam się, że świat polskich polityków nie wiele się różni od krainy małżeństwa Underwoodów. (wSieci)

3. Detektyw

W 1995 r. Marty Hart (Woody Harrelson) i Rust Cohle (Matthew McConaughey), detektywi i partnerzy Wydziału Śledczego w Luizjanie, zostają przypisani do prowadzenia śledztwa w sprawie makabrycznego morderstwa. Sprawa jest wielowątkowa, dotyczy lokalnych kościołów, polityki i z biegiem czasu dotyka coraz głębszych „układów”. W 2012 r. skłóceni ze sobą byli partnerzy, z których tylko jeden pracuje jako gliniarz, zostają wezwani na przesłuchanie, bowiem morderca z przeszłości mógł ponownie dać o sobie znać. Akcja serialu rozgrywa się w dwóch okresach. W nielinearny sposób obserwujemy to, co spowodowało upadek Rusta i wieczną frustrację Marty’ego, oraz ich teraźniejsze zaangażowanie w nierozwiązaną sprawę.

Senna atmosfera prowincjonalnego miasteczka, znaczenia ukryte między słowami, psychologiczna gra między bohaterami i mroczna rola McConaugheya potęgują wrażenie, że nie mamy do czynienia z przeciętnym serialem policyjnym. Jest to też klastyczna historia męskiej przyjaźni, niemożności pogodzenia ze sobą życia rodzinnego i obcowania ze złem, oraz bardzo dobrze nakręcony kryminał. Ma on w sobie jednak kolejną płaszczyznę. Początkowo wydaje się, że może to być opowieść o religijnym fanatyzmie. Później przechodzi w etap analizy oszalałego umysłu albo opis kresu cywilizacji, aż w końcu zanurza się w chrześcijańskiej koncepcji przebaczenia i nieuchronnej kary za grzechy. Niewiele kryminałów aspiruje do sięgania w tak głębokie zakamarki duszy, powodując u widza strach i zwątpienie. I choć ostatecznie nie jest to opowieść tak pesymistyczna jak pamiętne „Siedem”, to stawia równie ważne pytania egzystencjalne. Możemy dotknąć w tym serialu specyfiki tak ogromnych krajów jak USA, z ich zakamarkami, „gdzie diabeł mówi dobranoc”. Czuć w nim porażające zezwierzęcenie postaci ze słynnego „Uwolnienia” z Jonem Voightem i Burtem Reynoldsem, tudzież z powieści Cormaca McCarthy’ego. „Detektyw” opowiada o zderzeniu cywilizacji, ale nie w sensie metapolitycznym, lecz raczej plemiennym, ukazując jednostki wyrzucone poza nawias cywilizacji.

Choć twórca niezwykłego serialu Nic Pizzolatto zapowiada drugi sezon z zupełnie inną obsadą, to podejrzewam, że „Detektyw” pozostanie oddzielnym bytem, zamkniętym, wielopoziomowym traktatem o moralności w coraz dzikszym świecie. Śmiało więc postawcie ten serial na półce z klasykami gatunku jak „Serpico”, „Tajemnice Los Angeles”, „Francuski łącznik”, „Dzień próby” czy „Siedem”, choć pamiętajcie, że ta produkcja jest o wiele mroczniejsza i głębsza niż wymienione pozycje.

2.Fargo

Mało kto wierzył, że rozciągnięcie uniwersum braci Coen do rozmiarów mini serialu będzie sukcesem. Wyszła jednak perełka. Serial Noah Hawleya jest zupełnie nową historią, choć czerpie wiele z arcydzieła braci Coen. Znów więc mamy prowincjonalną policjantkę Molly Solverson (Allison Tolman niemal tak dobra jak Frances McDormand) która wbrew wszystkim rozwiązuje tajemnicę pasującą do hollywoodzkiego filmu, a nie egzystencji spokojnego, prowincjonalnego miasteczka. Po raz kolejny śledzimy losy fajtłapy ( mistrzowski Martin Freeman), którego kuriozalne działania prowadzą do makabrycznej katastrofy. Choć prawdziwe demonicznym typkiem jest postać grana przez Billy Bob Thorntona, to pojawia się też para brutalnych kretynów nawiązujących do kultowego duetu Buscemi-Stornare. Błyskotliwe są też mrugnięcia okiem do fanów braci Coen ( nawet do „Big Lebowski”!) czy wsadzenie opowieści w pewien nawias, będący bezczelnym miszmaszem szaleństwa i realizmu.

Więcej jednak serial dzieli niż łączy z Oscarowym filmem. Produkcja Noah Hawleya jest o wiele poważniejsza niż makabreska z lat 90-tych. Grany przez Thorntona Malvo będący socjopatą w stylu Javiera Bardema z innego filmu Coenów to zaprzeczenie wszystkich antybohaterów ze starego „Fargo”. Malvo to przybysz z innej krainy, uosabiający antyamerykańskiego ducha, który wkracza do poukładanego świata amerykańskiej prowincji. Zimny, bezwzględny morderca masakruje na swojej drodze poczciwych i wierzących w „amerykański sen” osobników w typie komendanta policji (jakże inny niż w „Breaking Bad” Bob Odenkirk!). Jak będzie wyglądało jego zderzenie z nieprzejednaną Molly? Czy przepojona siłą wartości „american community” policjantka zdepcze łeb czystemu złu? Obok „Breaking Bad” oraz „Walking dead” jest to najwybitniejszy serial ostatniej dekady. Cieszy więc fakt, że jest on początkiem antologii. Tak jak w przypadku „Detektywa” i „American Horror Story” kolejny sezon będzie opowiadał o zupełnie czymś innym, co uchroni go przed losem wielu rozciągniętych zbytnio produkcji.

1. Gomorra

Oparty na książce Roberto Saviano film „Gommora” mocniej niż jakiekolwiek dzieło obnażył włoską mafię, która w niczym nie przypomina organizacji „ludzi honoru” z Hollywood. Serial pod tym samym tytułem może być krokiem dalej w uświadomieniu jak potworny rak niszczy Italię, która paradoksalnie bez niego przestałaby najprawdopodobniej w ogóle istnieć. Ukrywający się przed vendettą Saviano wielowątkowo przedstawił mroczny i brudny świat mafii neapolitańskiej, która oplata absolutnie wszystkie dziedziny życia. W przeciwieństwie do Cosa Nostry czy klanowej Ndranghetty, Kamorra to organizacja przestępcza bez jakichkolwiek zasad. Rekrutuje dzieci, truje własne środowisko naturalne, morduje kobiety i nie zwraca uwagi na więzy krwi. Kamorra tak mocno weszła w krwiobieg tego miejsca, że nie może ono już egzystować w oderwaniu od ustalonych przez bandytów reguł. Twórcy filmu z wiadomych względów nie byli w stanie rozwinąć wszystkich wątków z książki Saviano. Dopiero 12 odcinkowa „Gommora” całościowo obejmuje właśnie ten specyficzny tylko dla południa Italii proces. Nie ma tu dystyngowanego Michaela Corleone, piekielnie inteligentnego Nuckiego z „Zakazanego Imperium ani Tonego Soprano zajadającego „zitti”.

W otwarciu widzimy za to Neapolitańczyków, którzy wyglądają jak sprzedawcy pizzy albo polis ubezpieczeniowych. Po tym jak podpalają mieszkanie matki innego mafioza udają się do swoich rodzin, tuląc dzieci na dobranoc. Tylko praca? Raczej styl życia, uosobiony przez modlącego się przed posiłkiem gangstera, który w domu ma ołtarzyk z Maryją. Nie przez przypadek ostatni trzej papieże tak radykalnie publicznie piętnowali mafiosów, zwracając uwagę na ich opakowany w szaty ludowego katolicyzmu sprzeczny z chrześcijaństwem kodeks honorowy. Dzielnica Scampia to jednak świat rządzący się totalnie innymi prawami, gdzie diabeł rzeczywiście mówi dobranoc. Największą siłą serialu jest jego brutalny realizm. Strzelaniny na ulicach Neapolu, bomby wybuchające w najróżniejszych miejscach miasta nie są okraszone nastrojową muzykę czy wymyślnymi ujęciami. Ten serial to dokument z frontu wojny, która nie ma końca. W Neapolu granica między światem mafii, życiem obywateli i niemrawymi działaniami władz dawno się zatarła i zlała w jedną krwawą maź. Czyż właśnie nie taka kraina zasługuje na los biblijnej Gomory? Włoska produkcja jest moim zdaniem największym zaskoczeniem roku. Każdy odcinek przykuwa do fotela realistycznym scenariuszem, który jest daleki od typowych mafijnych opowieści. Fascynujący jest rozwój głównych postaci, które przeobrażają się na naszych oczach, zatapiając się w zło ulic Neapolu. „Gommora” jest najwybitniejszym europejskim serialem ostatnich lat, i przebija realizacją i klimatem wiele produkcji amerykańskich. Stąd też umieszczam ją na pierwszym miejscu zestawienia. W selekcji najlepszych filmów roku wygrało „Wielkie Piekno”, więc śmiało mogę powiedzieć, że ten rok należał do Włochów.

Łukasz Adamski

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych