Zamiast w miarę poważnych „Avegersów” mamy tu nową wersję awanturnika Hana Solo, zieloną piękność, w której za pewne podkochiwałby się Hulk, fenomenalnego szopa-rewolwerowca, durnowatego drzewoluda i kilku przepysznie złych galaktycznych sukinsynów. Ten pokręcony świat mógł doprowadzić film do katastrofy. Niespodziewanie jednak…porywa.
Zabawny, ironiczny, gładziutko grający na komiksowych kliszach i balansujący na granicy autoparodii- oto nowy film ze stajni Marvela, oparty na niszowym choć kultowym komiksie 1969 roku. Producenci ryzykowali wiele ekranizując historię, gdzie superbohaterem jest m.in włochaty szop. Tym bardziej należy im się uznanie za wyjście obronną ręką.
Oto w 1988 roku Ziemianin Peter Quill (Chris Pratt) tuż po śmierci swojej mamy zostaje uprowadzony przez kosmitów, którymi dowodzi niebieskogęby Yondu Udonta (Michael Rooker). Ćwierć wieku później Quill jest kosmicznym piratem, który usilnie próbuje stać się sławny, choć wszyscy mają jego „osiągnięcia” w głębokim poważaniu. Peter ma jednak szansę wejść do kanonu kosmicznych drani, po tym jak kradnie artefakt, który jest obiektem marzeń diabolicznego Ronana (Lee Pace). Pozujący na Hana Solo awanturnik łączy siły ze strzelającym sarkazmem równie dobrze jak karabinem futrzanym szopem Rocketem (Bradley Cooper), mówiącym zaledwie dwa słowa drzewokształtnym humanoidem Grootem (Vin Diesel, tak to ten Diesel), tajemniczą Gamorą (Zoe Saldana) oraz naładowyanym testosteronem jak pięciu Pudzianów Draxem Niszczycielem (Dave Bautista). Pokręcona piątka kosmitów stanie do walki ze złem, napotykając po drodze różnych dziwaków ( świetne epizody Glenn Close i Benicio del Toro) wyjętych z teledysków Dawida Bowiego z lat 80-tych.
Celowo piszę tutaj o Bowiem, bowiem usłyszymy w filmie kultowe piosenki z lat 70-tych i 80-tych, które porwany Quill słuchał na swoim walkmanie. Szczególnie mocno wybrzmi „Hooked on a Feeling” Blue Swede, kojarzony najmocniej ze „Wściekłymi Psami” Tarantino. Reżyser James Gunn jest autorem scenariuszy m.in. do filmów o Scooby Doo czy „Świtu żywych trupów”. Czuje więc klasyczną popkulturę jak mało kto. Widać to w każdej minucie luzackiej ekranizacji zupełnie odjazdowego komiksu, która sprawdza się jako oldschoolowy kosmiczny film, oraz nowoczesna strzelanka, spełniająca wszelkie standardy kina Marvela.
„Strażnicy Galaktyki” mają w sobie coś z błysku „LEGO Przygoda” i urwisowskiego luzu „Iron Mana”. Nadająca się dla widza w każdym wieku produkcja pozwala złapać trochę wytchnienia między coraz poważniejszymi wersjami „Kapitana Ameryki” czy „Thora”. Jeżeli tęsknicie za klimatem „Gremilinów” czy „Powrotu do Przyszłości” w opakowaniu „Avengers” to „Strażnicy…” są pozycją obowiązkową.
Łukasz Adamski
4,5/6
„Strażnicy Galaktyki”, reż: James Gunn, dystr. Galapagos
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/252873-straznicy-galaktyki-kosmiczny-old-school-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.