ZAREMBA: THE WALKING DEAD serialem dekady

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Materiały prasowe
Materiały prasowe

Mam świadomość, że ogłoszenie serialem co najmniej dekady serialu o nazwie „Żywe trupy” (Walking Dead) spali mnie w oczach wielu moich wyrafinowanych znajomych. Robię to jednak ponownie – po obejrzeniu pierwszego odcinka piątej serii.

Pisałem o tym serialu już parę razy, także na tym portalu, więc niby nie potrzebuję się jakoś specjalnie tłumaczyć. Ale krzywią się niektórzy konserwatyści, krzywią intelektualiści innych ideowych wyznań. Kiedy im mówię, ze to uniwersalna rozprawka o ludzkiej naturze, pytają, czy do takiej rozprawki potrzeba inwazji zombies. Zombies skompromitowanych dziesiątkami filmów, także kompletnie tandetnych lub parodystycznych.

Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi. I mogę zapewnić największych sceptyków: też bym tak może pomyślał, gdybym nie patrzył na to od pierwszego odcinka.

Siłą tego widowiska jest pokazanie życia codziennego ludzi w świecie dotkniętym kataklizmem. Nie ich przygód, nie efektownych walk (choć walki są także), ale brudu, znoju, monotonii masakr, ustawicznego strachu, i osaczenia. To wszystko, zwłaszcza monotonię i osaczenie da się tak naprawdę oddać dopiero w serialu.

Dawny policjant Rick wraz z rodziną i grupą przypadkowo skrzykniętych przez niego (lub może raczej wokół niego, bo tracił chwilami przywództwo) odbywa wędrówką równą tej, jaka dotknęła Odyseusza. Jedni giną, często po wielu odcinkach, inni się przyłączają, mamy do czynienia ze zmianami wymuszanymi przez sam upływ czasu. Taki upływ czasu, powtórzmy, można oddać tylko w serialu. To dlatego nie każda opowieść jest do opowiedzenia w zwykłym, choćby najdłuższym filmie.

Żeby przy okazji utrzymać uwagę widza, a jeszcze osiągnąć efekt silnego zżycia z bohaterami, trzeba być naprawdę mistrzem. Ekipa Franka Darabonta (choć nawet nie jestem pewien, czy on nadal czuwa także nad piątą serią) umiała to osiągnąć. Znowu niektóre postaci się odnalazły. Ale nie tak jak w zwykłym filmie, po kilku minutach. Po wielu godzinach autentycznej męki. Serial powiedział nam już wiele o ludziach jako takich. Kiedy w sezonach poprzednich oglądaliśmy a to organizowanie się społeczności w warunkach ekstremalnych, a to starcie kilku ocalałych społeczności, starcie irracjonalne, ale też pełne rozmachu, jakby walczyły państwa, a nie nieszczęsne grupy wygnańców pozbawionych wszystkiego, można było się zadumać nad wieloma sprawami. Nawet nad mechanizmami polityki.

Teraz mam wrażenie, że ten efekt został już w znacznej mierze osiągnięty. Wiele nowego się już z rozważań na temat ludzkiego okrucieństwa, każącego jednym nielicznym ocalałym zabijać innych nielicznych ocalałych, nie wyciśnie. Ale pozostaje silna, coraz silniejsza więź emocjonalna z dobrze zarysowanymi bohaterami, którzy dojrzewali na naszych oczach. Pozostaje ciekawość, czy będzie coś na końcu ich drogi. Promyk nadziei? Na zdrowy rozum wydaje się, że nie, ale…

Pozostaje tez duma z zachowania przez nich człowieczeństwa. Choć potykali się wiele razy, wstawali, także, pomimo stwardnienia zasad i obyczajów, pod względem moralnym. To jest naprawdę, choć wyrafinowani nie uwierzą, krzepiące. To naturalne, że to ma być ostatni sezon (choć w takich przedsięwzięciach nic nie jest na pewno). Odkryć będzie coraz mniej. Ale będzie się go jednak oglądać ze szczególnym napięciem. Choć podobno w Polsce serial nie jest tak „kultowy” (przeklęte, wytarte słowo) jak w USA. Trudno, żałujcie ci, co go nie oglądacie.

Piotr Zaremba

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych