Przemysław RUDŹ: Muzyka elektroniczna to transcendentna podróż NASZ WYWIAD

Przemysław Rudź. fot. Wojciech Szymczyk
Przemysław Rudź. fot. Wojciech Szymczyk

Czym jest współczesna muzyka elektroniczna i dlaczego w epoce technologii nie staje się ona jej muzycznym symbolem? O tym wNas.pl rozmawia z muzykiem i kompozytorem muzyki elektronicznej Przemysławem Rudziem.

Arkady Saulski: Muzyka elektroniczna w Polsce jest raczej niszowa. Pierwsze skojarzenie jakie ma zwyczajny odbiorca to "techno" - tymczasem to muzyka z tradycją. Chciałby Pan "wlać" ten gatunek do polskiej muzyki popularnej?

Przemysław Rudź: Nie raczej niszowa, ale z pewnością niszowa. Zresztą nie jest to w jej stronę jakiś formalny zarzut. Niszowy jest też jazz i muzyka klasyczna, co oznacza tylko tyle, że adresowane są do wybranego i szczególnego grona odbiorców. Klasyczna muzyka elektroniczna, której kompozytorem i wykonawcą mam niewątpliwą przyjemność być, tylko sporadycznie gości w mediach mainstreamowych. Podstawowe zarzuty to, że utwory są zbyt długie, nie mają melodii, tekstu, jasnego podziału na zwrotkę i refren, i inne tego typu pretensje. Do niedawna muzycy i słuchacze el-muzyki mieli jeszcze dwa razy w miesiącu sposobność posłuchania nocnej audycji redaktora Jerzego Kordowicza w radiowej Trójce, ale i jemu ostatecznie podziękowano za współpracę. Świat muzyki elektronicznej w jej klasycznej postaci zszedł więc do ośrodka niezależnego (jeszcze...), czyli internetu. Tam powstają listy dyskusyjne, fora, strony tematyczne, ludzie organizują spotkania, koncerty i festiwale. Sztuka broni się sama, bez parcia w eter dla łatwej i szybkiej popularności.

Muzyka elektroniczna paradoksalnie stała się ofiarą tej samej technologii, która umożliwiła jej powstanie. W związku z coraz większą popularnością i dostępnością instrumentów i oprogramowania, które na pierwszy rzut oka same grają, wiele osób mogło po prostu włączyć fabryczny podkład, pokręcić gałkami, dodać lepszy lub gorszy tekst i stać się z miejsca artystami. Wystarczy przecież wcisnąć klawisz czy przycisk, żeby zaatakowała nas ściana dźwięków. Dla doświadczonego el-muzyka są to jednak rzeczy łatwe do wychwycenia, co przy ewidentnych ograniczeniach manualnych i technicznych wyraźnie rozdziela dwa światy - profesjonalistów i amatorów. Nikt oczywiście nie zabrania nikomu zajmowania się muzyką, co jest przecież wspaniałą formą spędzania czasu. Mając jednak na myśli sztukę jako akt w pełni autorskiej wypowiedzi twórczej, nie można zapominać o tychże kryteriach.

Jakie są inspiracje? Czy ma Pan swoich elektronicznych mistrzów?

Będąc małym chłopcem widok fragmentów koncertów J. M. Jarre'a na kasetach VHS powodował ciarki na plecach. Dziesiątki klawiatur, światła, lasery, oprawa sceniczna i oczywiście sama muzyka, wszystko to kojarzyło się z czymś co jest tak inspirujące i karmi wyobraźnię - kosmos, przestrzeń, podróże w nieznane, wolność. Dziś JMJ uważam za kogoś ważnego i zasłużonego dla klasycznej elektroniki, który wprowadził ją pod strzechy, spopularyzował wśród przeciętnego zjadacza chleba. Szkoda, że od wielu lat nie jest on już w stanie przedstawić czegoś interesującego na miarę takich albumów jak Zoolook, Equinoxe, czy słynnego Oxygene. Oczywiście obok Jarre, grzechem byłoby nie wymienić Klausa Schulze, który z uporem maniaka idzie od lat swoją drogą. Muzyka nietuzinkowa, trudna, absolutne przeciwieństwo komercji, ale jak za dawnych lat inspirująca. Zespół Tangerine Dream był kolejnym kamieniem miliowym w historii el-muzyki.

Zawsze ciekawiła mnie ewolucja ich muzyki, od eksperymentalnych, prawie kakofonicznych szmerów i trzasków, do zorganizowanych formalnie dłuższych form. Do dziś słucham ich kilku najważniejszych płyt, które w jakiś magiczny sposób wciąż powodują, że odprężam się ładując baterie do dalszej pracy. Dużą rolę w moim rozwoju jako muzyka odegrała też muzyka rockowa, zwłaszcza reprezentowana przez takich tuzów jak Genesis, YES, King Crimson, Marillion, Jethro Tull i wiele wiele innych. Tu skupiałem się na klawiszowcach, takich jak Tony Banks, czy Rick Wakeman, którzy pokazywali inne oblicze klawiatur, wplecione w skomplikowane rockowe aranżacje. Wydaje się, że pewnego ducha rocka progresywnego słychać w mojej muzyce, chociaż ocenę pozostawiam już szanownym odbiorcom.

Żyjemy w pewnym sensie w epoce technologii - wydawać by się mogło, że muzyka elektroniczna powinna być symbolem współczesności, a nie jest. Dlaczego?

Paradoksalnie klasyczna muzyka elektroniczna jest ostoją swoistego ideowego konserwatyzmu. Mówię tu oczywiście za siebie i grono twórców, których znam i z którym współpracuję. W czasach, gdy świat kompletnie się zrelatywizował, czarne już nie jest czarne, kiedy widzimy upadek etyki, zachowań społecznych opartych na poszanowaniu drugiego człowieka, jego wolności do wyrażania swoich poglądów, politycznej poprawności, ostracyzmu, który spotyka myślących inaczej, są dziedziny sztuki, które stoją twardo za starym dobrym humanizmem.

Spójrzmy tylko na uduchowione koncerty elektroniczne i muzykę sakralną Józefa Skrzeka, czy antysystemowe ideowo-muzyczne zbuntowane propozycje Władka Komendarka. Jeśli dodamy do tego twórców młodszej generacji, do których nieskromnie się zaliczam, otrzymamy spore grono muzyków idących na przekór oficjalnej linii ideowej forsowanej przez mainstream. W sumie takie połączenie, z jednej strony nowoczesności i technologii, a z drugiej powrotu do podstawowych zasad i normalności, jest istotnym elementem podtrzymującym działalność twórczą. Wiemy przecież, że ze ścierania się sprzeczności, czasem mogą się rodzić bardzo ciekawe projekty.

Jak wygląda sytuacja rynku muzyki elektronicznej w Polsce - to nisza? Czy może ten gatunek zyskuje popularność?

Po pierwsze nikt na tym specjalnie wiele nie zarabia, nakłady płyt CD są niewielkie, a festiwale tylko 1-2 razy do roku. Ale mogę tu być złym źródłem informacji nie znając wszystkich niszowych przedsięwzięć, których na pewno jest więcej. Dla przykładu w dniach 11-12 lipca odbędzie się kolejna edycja kultowego festiwalu muzyki elektronicznej w Cekcynie w Borach Tucholskich. Właśnie przygotowuję się do występu w ramach tej zacnej imprezy. Gośćmi wydarzenia będą Marek Biliński, Krzysztof Duda i Sławomir Łosowski. To wielkie nazwiska rodzimej sceny elektronicznej, które mentorskim okiem obserwują i wspierają młodych twórców, którzy przejmują niejako pokoleniową pałeczkę i kontynuują ich dorobek. Ostatni z wymienionych w sobotę zaprezentuje się na scenie w ramach projektu Kombi Łosowski, którym przypomina wielkie instrumentalne przeboje nieistniejącej już formacji synth-popowej.

W prywatnej rozmowie wspominał Pan o muzycznym hołdzie dla Niemena. Co takiego Czesław Niemen ma wspólnego z muzyką elektroniczną? A może jako muzyczny gigant jest po prostu potężną inspiracją dla artysty?

Kilka dni temu nakładem sopockiego Solitonu ukazał się krążek pt. Hołd, który poświęcony jest pamięci Czesława Niemena - wielkiego artysty, muzycznego samotnika, jednego z wielkich twórców polskiej muzyki rozrywkowej, również elektronicznej. To on jako jeden z pierwszych sprowadził do Polski syntezator Mooga i włączył jego unikalne brzmienie do kolejnych swoich zespołów. Mało kto też kojarzy, że ostatni etap swojego życia i działalności artystycznej Czesław Niemen spędził w swoim studio otoczony syntezatorami, samplerami i komputerami. Był sam sobie orkiestrą, co prezentował na nielicznych koncertach solowych. Jego płyty Katharsis, Terra Deflorata, czy Spodchmurykapelusza są dobitnym przykładem jaka skarbnicą pomysłów był ten twórca, nie mówiąc o potencjale inspiracji jaki zawsze w nas wzbudzał. Pomysł nagrania płyty wyszedł od wspomnianego już Krzysztofa Dudy (twórcy podkładów muzycznych min. do legendarnej telewizyjnej SONDY), który zaprosił mnie i Roberta Kanaana do współpracy.

Efektem sesji nagraniowych realizowanych w studiach domowych trójki artystów jest 10 autorskich kompozycji, które w zamierzeniu mają skłonić do refleksji nad życiem i twórczością Czesława Niemena, zwłaszcza że w tym roku obchodzimy 10 rocznicę jego przedwczesnego odejścia. Jest to również nasz ukłon - muzyków z Trójmiasta dla człowieka, który również spędził tu istotną część swojego życia.

Wreszcie, przy okazji nowej płyty "The Stratomusica Suite" jak opisałby Pan swoją muzykę? Jak ją określił wychodząc poza schemat gatunkowy?

Nagrywam dla niezależnego labelu Generator.pl. Jego szef jest w dobrej komitywie z Józefem Skrzekiem, którego przekonał żeby wziął udział w moim projekcie muzycznym. Zachęcony zainteresowaniem legendy SBB, który notabene również współpracował z Czesławem Niemenem, przygotowałem długą, blisko godzinną ambientalno-progresywno-elektroniczną suitę, w której Józef zaprezentował bogatą skalę możliwości swojego Minimooga. Płyta trudna, adresowana dla ambitnego słuchacza, ale mam nadzieję warta zainteresowania jako odskocznia od niesamowitego tempa codzienności. Mam nadzieję, że nikt kto wygospodaruje sobie trochę wieczornego czasu, aby z drinkiem w dłoni wygodnie usiąść w ulubionym fotelu i wysłuchać płyty w całości, nie będzie żałował. To transcendentna podróż do stratosfery, gdzieś na granicę kosmosu, gdzie z dystansem można spojrzeć na otaczające nas problemy. Czymże one są wobec potęgi Wszechświata?

Rozmawiał Arkady Saulski

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.