Prezentujemy kolejny tekst, w którym przyglądamy się aktorom, którzy osiągnęli szczyt sławy w latach 90-tych i niespodziewanie szybko z niego spadli. Po Rayu Lliotcie przyszedł czas na Vala Kilmera.
Z cyklu: Gdzie są gwiazdy kina lat 90-tych? RAY LIOTTA
Początek lat 90-tych bez wątpienia należał do tego ex-przystojniaka. Dziś otyły, grający ogony w coraz mniej znaczących produkcjach aktor, rozpalał dwie dekady temu wyobraźnie milionów widzów jako Jim Morrison, Batman, Dock Holliday czy „święty”. Co było mementem przełomowym w aktorskim zjeździe Kilmera, który w ciągu dwóch lat dostał 3 nominacje do Złotych Malin?
Urodzony w 1959 roku w Los Angeles aktor od najmłodszych lat chciał pracować w pobliskim Hollywood. Dlatego też rzemiosła uczył się w prestiżowej Julliard School, co pozwoliło mu z powodzeniem debiutować na deskach teatru. Od początku Kilmerowi w karierze pomagała też nietypowa uroda, naznaczona mieszanką szwedzko-brytyjsko- indiańskiej krwi. W filmie Kilmer pojawił się pierwszy raz w 1984 roku w obrazie „Ściśle tajne”. Ciekawostką jest fakt, że mógł zagrać rok wcześniej w obrazie samego Francisa Forda Coppoli „Outsiders” u boku Matta Dillona, Patricka Swayze i Toma Cruisa. Kilmer rolę, co jest niespodziewane dla młodego aktora kuszonego przez tak wielkiego filmowca, odrzucił. Młody aktor nie chciał porzucać bowiem pracy w teatrze. W 1983 roku grał na Off Broadwayu w „The Slab Boys” z dzisiejszymi gigantami kina Kevinem Baconem i Seanem Pennem. Już początek lat 80-tych zapowiadał, że Kilmer nie zamierza jedynie się skupiać na kinie. Wydał wówczas pierwszy tomik poezji.
Po roli w komedii “Ściśle tajne” i dwóch innych dziś mało znanych filmach, znów przyszedł czas na niespodziewane odrzucenie roli u uznanego reżysera. Kilmer nie chciał zagrać w „Blue Velvet” Davida Lyncha. Zamiast tego pojawił się w filmie, który uczynił z niego gwiazdę. „Top Gun” zarobił na świecie 344 miliony dolarów, i choć to Tom Cruise został główną twarzą produkcji, Kilmer jako „Iceman” wpisał się na stałe do popkultury. Od tego momentu aktor był zasypywany propozycjami, gdzie mógłby powtórzyć rolę porywającego serca niewiast ( i samego Cruisa jak mówi gejowska interpretacja filmu) blondyna. On jednak przyjmował role w różnych od siebie produkcjach. W erze przed baśniami a la „Władca Pierścieni” zagrał Madmartigana w „Willow” oraz Billiego Kida w filmie telewizyjnym o tym samym tytule. Żadna rola lat 80-tych jednak nie mogła się równać z tym co Kilmer dopiero szykował, choć to właśnie „Willow” zaprowadził go na plan najlepszego filmu w jego karierze.
W 1991 roku po wielu latach starań Oliver Stone w końcu wystartował z filmem o Jimie Morrisonie i „The Doors”. Wcześniej w planach go mieli tacy reżyserzy jak Martin Scorsese czy Brian de Palma. Przez lata przymierzano wielu aktorów do roli jednego z najbardziej kontrowersyjnych i charyzmatycznych muzyków w historii rocka. Jednak to ani Richard Gere, ani John Travolta, Johnny Depp czy Michael Hutchence z INXS nie dostali roli. Oliver Stone, będący wówczas na szczycie po 3 Oscarach za „Pluton”, „Midnight Express” i i „Urodzonego 4 lipca” zwrócił uwagę na Kilmera po obejrzeniu „Willow” Rona Howarda. Nie dość, że Kilmer miał podobną urodę jak Morrison, to na dodatek mógł sam wykonywać jego piosenki, dysponując niemal identycznym głosem. Kilmer był świadom, że może to być jego rola życia, więc schudł do niej kilka kilogramów i przez sześć miesięcy skrupulatnie ćwiczył śpiew, wykonując przez ten czas repertuar „The Doors”. Dało to imponujące efekty. Aktor spotkał się tez z Robbym Kriegerem, Johnem Densmorem, którzy pomogli mu przygotować się do roli ich kolegi z zespołu. Ray Manzarek film zbojkotował, tłumacząc, że nie ma on wiele wspólnego z prawdą. Jednak muzycy przyznali po latach, że nie mogli w końcu odróżnić głosu Kilmera od Morrisona. Później podobnej sztuki dokonał Joaquin Phoenix grając Johnnego Casha w „Spacerze po linie”.
Bez wątpienia w roli pomogło Kilmerowi to, że miał korzenie indiańskie, które szukał u siebie usilnie Morrison. Widać to było w „szamańskich” scenach lekko infantylnego, ale hipnotyzującego filmu Stone’a, gdzie Kilmer oddawał się ekranowemu szaleństwu. Film niespodziewanie dla twórców dostał mieszane recenzje. Narkotyczno-mitologiczna wersja życia Morrisona nie wszystkim krytykom przypadła do gustu, i była pierwszym chłodniej przyjętym filmem Stone’a. Niemal każdy chwalił jednak wielką kreację Vala Kilmera, która powinna zostać nagrodzona nominacją do Oscara.** Tak jak w przypadku innych dobrych ról Kilmera, nie dostał on za nią żadnej znaczącej nagrody. Film jednak otworzył drzwi Hollywood przed krnąbrnym i trudnym we współpracy aktorem, który już na początku kariery odrzucał rolę u znaczących reżyserów.
Aktor następnie pojawił się w thrillerze „Na rozkaz serca”, „Niesamowity McCoy” u boku Kim Basinger oraz w dwóch kapitalnych epizodach. W „Prawdziwym romansie” Tonego Scotta, opartym na scenariuszu mało jeszcze znanego Quentina Tarantino, wcielił się w ducha Elvisa Presleya. Choć na ekranie nie widać w pełnej ostrości jego twarzy, i wypowiada dosłownie kilka linijek tekstu, epizodzik został zapamiętany, tak jak jeden z najlepszych filmów sensacyjnych lat 90-tych.
Nie mniej ciekawie wyglądała rola w zaskakująco dobrym westernie wyreżyserowanym przez twórcę kina klasy B Georga P. Cosmatosa ( „Cobra”, „Rambo II”), „Tombstone”. Kilmer wcielił się w słynnego Doca Hollidaya, rewolwerowca, dentystę, pijaka, szulera i suchotnika, który przeszedł do legend Dzikiego Zachodu. Choć jego rola była mniejsza niż Kurta Russela w roli legendarnego Wyata Earpa, to była najjaśniejszym punktem filmu. Val Kilmer nauczył się nawet do jednej sceny grać na pianinie jeden z utworów Chopina. W kilku scenach stworzył postać z krwi i kości, i jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci w westernach po złotej erze dla tego gatunku. Choć rola była powszechnie chwalona, znów niespodziewanie przeszła mu nominacja choćby do Złotego Globu. Jedynie czym się mógł poszczycić to nominacje do nagród MTV.**
W 1995 roku Kilmer zagrał kolejną świetną rolę drugoplanową. U boku Roberta de Niro i Ala Pacino w ich pierwszym wielkim pojedynku aktorskim ( nigdy wcześniej aktorzy nie grali wspólnej sceny, choć razem zagrali w „Ojcu chrzestnym 2”) wcielił się w mającego problemy rodzinne gangstera Chrisa. Choć film Michaela Manna był obciążony wielkimi nazwiskami wówczas najpotężniejszych aktorów w Hollywood, Kilmer został dostrzeżony i z uznaniem oceniono jego skromny występ. Gdy wydawało się, że aktor może wyspecjalizować się w smakowitych drugoplanowych rolach, wystąpił w najbardziej z komercyjnych w dotychczasowej karierze obrazów. Po tym jak Tim Burton i Michael Keaton porzucili gotyckiego „Batmana”, którego reanimowali na początku lat 90-tyc w dwóch znakomitych filmach, Kilmer przyjął rolę w pstrokowatej interpretacji Joela Schumachera. Twórca takich filmów jak „Czas zabijania” czy „Upadek” z mrocznej opowieści DC Comics uczynił plastikowo-neonową wydmuszkę napakowaną gwiazdami. Jim Carrey, Nicole Kidman, kuriozalny Chris O’Donnell w roli Robina i Tommy Lee Jones mieli być gwarantem sukcesu, na czele którego stał blond Bruce Wayne o twarzy Kilmera. Familijny „Batman Forever” różnił się od mrocznych wizji Tima Burtona niemal we wszystkim. Mimo tego, że film zgarnął ponad 336 milionów dolarów w kinach, to krytycy byli dla niego bezlitośni. Choć nie miał tak fatalnych recenzji jak kompromitujący „Batman i Robin”, to i tak stanowił przykład na upadek kina komiksowego, które odrodziło się dopiero w XXI wieku. Rola Kilmera nie wzbudziła specjalnej krytyki ( ani entuzjazmu). Jednak nie chciał on jej kontynuować na następnym filmie. Może był świadom, że daleki od szaleństwa Keatona nie może z nim konkurować? Była to słuszna decyzje, choć nie oznaczała wcale, że Kilmer uniknął wpadek. Wtedy przeżył on najgorsze lata w swojej karierze.
W ciągu dwóch lat aktor doświadczył 3 nominacji ( Złote Maliny) za najgorszego aktora roku. Nie wiadomo co kierowało Valem Kilmerem, gdy wybierał role w fatalnej „Wyspie doktora Moreau” u boku Marlona Brando, który sam szybko odciął się od fatalnego horroru. Może chęć pracy z wielkim ( w każdym wymiarze) aktorem? „Duch i mrok” został wyśmiany głównie przez fatalny, dziurawy scenariusz. Jednak równie źle oceniany był duet Kilmer- Michael Douglas. Roger Ebert napisał, że ten film o dżungli jest mniej realistyczny niż nawet Tarzan, i jest tak zły, że nie ma w nim nawet zabawnie złych elementów.
Val Kilmer musiał liczyć, że koszmarny rok 1996 zostanie zmazany po roli w remaku słynnego serialu „Święty”. Jednak i w tym przypadku aktor nie zastąpił Rogera Moore’a. W zasadzie rolę Simona Templara można sprowadzić do ciekawych przebieranek kojarzonego dopiero co z Batmanem blondyna. Kilmer nie „wygrał” Maliny dla najgorszego aktora tylko z uwagi na to, że w tym samym roku nominowany był Kevin Costner za słynny „Wodny Świat”. Wydawało się, że całe dobre lata 90-te skończyły się dla aktora satysfakcjonująco.**
Bardzo ciekawe role stworzył grając niewidomego w melodramacie „Dotyk miłości” i niezależnym dramacie „Król Joe”. Nienajgorzej zaczął się dla aktora też XXI wiek. Interesujące i zmazujące fatalne wrażenie z roku 1996 role w „Pollocku”, „Jezioro Salton” czy „Wonderland” dowiodły, że Kilmer nie boi się zmiany wizerunku. Żaden z filmów nie był jednak na tyle wielkim sukcesem komercyjnym by odwrócić kartę w karierze Kilmera. Szkoda, że porażką okazał się być „Aleksander” Olivera Stone’a, gdzie Kilmer wcielił się w brutalnego ojca Aleksanda Wielkiego Filipa II. Film Stone’a był wielkim niewypałem głównie z powodu błędów reżyserskich napuszonego autora „Urodzonych Morderców” i przekombinowanego montażu. Kilmer trochę na wyrost został nominowany do Złotej Maliny dla najgorszego aktora. To była już 4 nominacja aktora, który z drugiej strony nigdy nie stanął do konkurencji przy znaczącej nagrodzie.
Musiało to w końcu przełożyć się na brak zaufania producentów do talentu gwiazdy początku lat 90-tych. Wydaje się, że „Aleksander” był jakimś rubikonem dla Kilmera. Nigdy więcej nie zagrał roli wiodącej. Owszem pojawił się w ciekawym, ale będącym poniżej poziomi innych scenariuszy Davida Mameta „Spartanie”, zagrał też w „Deja Vu” Tonego Scotta, który dał mu szansę w przełomowym „Top Gun” czy „Kiss, Kiss, Bang, Bang”, ale były to mało znaczące role. Obiecująco wygląda też jego występ w niezależnym „Palo Altno”. Czy zwiastuje on zmianę? Niestety takie występy zanikają w gąszczy wielu innych kiepskich występów aktora.
Od kilku lat Val Kilmer, niegdyś nadzieja kina, przystojniak przenikliwie portretujący Jima Morrisona gra w filmach klasy B. Pojawia się też zaniedbany, otłuszczony na drugim planie, który mógłby zagrać każdy inny aktor. Jego bezsensowne role w „5 dni wojny”, „Wyatt Earp. Zemsta” ( tym razem w tytułowej roli), są przerywane nie najgorszymi występami w solidnych, ale przeciętnych filmach jak „Zabić Irlandczyka”. Niestety Kilmer woli występować obok 50 Centa w takich obrazach jak „Gun” czy brać udział w projektach przeznaczonych bezpośrednio na rynek DVD.
Val Kilmer znalazł jednak sposób na powrót do pierwszej ligi. Od dwóch lat przygotowuje film "Mark Twain and Mary Baker Eddy", gdzie wciela się w słynnego pisarza. Obraz ma być też reżyserskim debiutem Kilmera, który w pierwszych filmikach wypuszczanych do sieci zupełnie siebie nie przypomina. Na razie nie wiadomo jednak, kiedy film powstanie i czy rola nie będzie się opierać, jak w przypadku Anthonego Hopkinsa w „Hitchcocku” na makijażu. Kilmer ma też zagrać w tajemniczym nowym filmie maestro Tarrence’a Malicka. Czy to oznacza automatyczny sukces? Nie, bowiem Malick potrafi w ostatecznym montażu wyciąć całą rolę nawet największej gwiazdy. Niemniej jednak samo pojawienie się w filmie ekscentrycznego filmowca wiąże się z prestiżem.**
Val Kilmer, który dziś snuje się głównie po drugorzędnych filmach, grając za niewielkie pieniądze, jest wciąż jednak postacią szanowaną w Hollywood. Kevin Spacey powiedział w rozmowie z Jamesem Liptonem, że widok Kilmera na scenie podczas wspólnych studiów był jednym z punktów zwrotnych w jego karierze. Czy sam Kilmer przeżyje jeszcze jakikolwiek punkt zwrotny i zaskoczy nie tylko swoich fanów?
Wincenty Kadam
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251284-z-cyklu-gdzie-sa-gwiazdy-kina-lat-90-tych-val-kilmer