JANUSZ SZPOTAŃSKI – Irytująco niechlujny geniusz

Screenshot YouTube
Screenshot YouTube

Kilka tygodni temu nakładem Wydawnictwa LTW ukazała się kolejna edycja poematu „Bania w Paryżu” Janusza Szpotańskiego, uzupełniona o drobne formy poetyckie i przekłady „Szpota”, głównie z poetów niemieckich. Tym samym, wraz z wydanymi również przez LTW kilka lat wcześniej w innym zbiorze cyklami satyr „Gnom”, „Caryca” i „Szmaciak” - mamy ponownie dostępny na księgarskich półkach cały dorobek poety, któremu jak mało komu należy się nadużywane ostatnio określenie „legendarny”. Ale siła Szpota nie tkwi w jego micie, bo mit to coś przynależnego do przeszłości. Autor „Towarzysza Szmaciaka” pozostaje wciąż aktualny. Mało tego – w niektórych swoich utworach wykazał się zmysłem wręcz profetycznym! Co dowodzi tyleż przenikliwości Szpotańskiego, co wyjątkowego sparszywienia świata, który ułożył się według jego niewesołych (mimo satyrycznego opakowania) przemyśleń. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że tak ważną spuściznę pozostawił po sobie człowiek będący życiowym abnegatem, żywą antytezą dyscypliny!

Szpot jest jedną z najważniejszych postaci współczesnego polskiego konserwatyzmu. Mówi nim rodzima prawica. Co rusz jakiemuś - nawet średnio oczytanemu – posłowi wyrwie się porównanie oponenta do Towarzysza Szmaciaka. Rafał A. Ziemkiewicz widząc tzw. autorytety III RP kreujące się na męczenników walki z ciemnogrodem, przytaczał bon mot Szpotańskiego o „pluszowym krzyżu, który cię nie gniecie”. A ile razy w konserwatywnej publicystyce przytaczany był słynny czterowiersz o lewackich myślicielach: „Miłością płonąc do abstraktów/ najbardziej nienawidzą faktów./ Fakty teoriom bowiem przeczą,/ A to jest karygodną rzeczą” - nie zliczę (nawet, jeśli tę akurat złotą myśl podkradł Szpot Markowi Twainowi). Autor „Carycy i zwierciadła” nie tylko stworzył parę celnych powiedzonek, ale wręcz własny język – idiolekt charakterystyczny tylko dla jego twórczości i scalający wszystkie satyry w jeden cykl. Ten język nadal zachowuje aktualność z tej strasznej przyczyny, że zjawiska, które opisywał, wcale nie przeminęły mimo zmiany ustroju. Gnom-Gomułka gryzie co prawda piach, ale nadal w Polsce rozlegają się głosy Gęgaczy – intelektualistów bez kręgosłupa, za to bezbłędnie wiedzących gdzie stoją konfitury.

Dziś grono Gęgaczy częściej określa się Łysiakowym mianem Salonu, ale generalnie chodzi o tę samą umysłową (de)formację. To może na znaczeniu stracili „Cisi”? Wolne żarty! Duża część polskich fortun należy do nielegalnie uwłaszczonych ubeków, co rusz daje o sobie znać tajemniczy seryjny samobójca. Towarzysz Szmaciak rozmnożył się ponad miarę, masowo występuje w ugrupowaniach będących aktualnie u władzy i równie masowo migruje na nowe żerowiska, kiedy jego suweren musi władzę oddać. Co uczciwsi publicyści twierdzą, że Polacy do dziś żyją w filmie Barei – i mają rację! Ale na komedię Barei nakłada się satyra Szpota. Nie najzdrowsza to atmosfera... Za granicą zresztą nie jest dużo lepiej. Spasioną mordę carycy Leonidy zastąpiła szczuplejsza, ale równie zaborcza Władimira. Ostatnio pokazała się światu w całej krasie.

Tytułem Szpotańskiego do wielkości nie jest obśmiewanie PRL, bo to robili i inni, nie gorzej od niego (autorzy skupieni w kabarecie Pod Egidą, Kabaret Sześćdziesiątka, Tey). Szpot szedł dalej – wypunktowywał objawy, ale diagnozował też przyczyny. Nie tylko w skali polskiej, ale ogólnoświatowej. Jak słusznie zauważył w rozmowie z nim Antoni Libera (jeden z jego najbliższych przyjaciół) autor „Carycy i zwierciadła” zataczał w swoich satyrach coraz to szersze kręgi. Od chirurgicznej analizy warszawskiego politycznego piekiełka w „Cichych i Gęgaczach”, przez opis dowolnego miejsca w Polsce (bo w każdym rządzi taki albo inny partyjny Szmaciak), wiwisekcję duszy rosyjskich najeźdźców w „Carycy i zwierciadle” aż po wskazanie źródeł lewackiej choroby w wolnym świecie w „Bani w Paryżu”. Warto zatrzymać się przy tym ostatnim dziele, bo o ile w poprzednich swoich poematach Szpotański oddawał sytuację zastaną, o tyle w „Bani...” zasygnalizował paranoję, która dopiero zaczynała narastać. Pisany w latach 1976-1980 poemat owszem, kondensuje i wykrzywia wszystkie absurdy europejskiej lewicy, ale czytany dziś brzmi jak opis realiów w skali 1:1. Galeria paryskich jajogłowych wygląda dziwnie znajomo... Księżna Guise twierdząca, że gwarantem równouprawnienia jest hermafrodytyzm dla wszystkich, wieszczy nadejście ery gender. Ksiądz Carramba jest produktem posoborowych reform Kościoła, orędownikiem teologii wyzwolenia – na jej potępienie ze strony Jana Pawła II przyszło jeszcze trochę poczekać. Nie jest przypadkiem, że teologiczny ferment sieje kapłan, który nie potrafi zachować celibatu i jest aktywnym homoseksualistą – po prostu próbuje przykroić Kościół do własnej niedoskonałości.

Filozof Levy-Stoss to synteza rojeń Marcuse'a, Sartre'a i Derridy (wszystkich ich zresztą spotyka w salonie Księżny) – osią ich filozofii jest według Szpota zaprzeczenie rozumowi i logice, to dlatego Stoss wyżywa się na portrecie Kartezjusza. Filozof jest zresztą świadom tego, że aby jego teorie sprawdziły się w praktyce, należy zniszczyć wszystko. Nie kraj, nie ustrój, ale Byt jako taki – i dopiero potem go odbudować. Czy ta wizja bardziej śmieszy, czy przeraża? Madame Bonja jest wyzwoloną skandalistką do momentu, kiedy wreszcie nie zostanie seksualnie zaspokojona jak należy – wtedy wychodzi z niej nie tylko konserwatyzm, ale wręcz kołtuństwo. Całe to towarzystwo w swojej obłąkanej misji przemiany świata posługuje się arabskim (a jakże!) terrorystą, po cichu zaś animowane jest przez niejakiego Gułagowa, rosyjskiego dyplomatę, a tak naprawdę pospolitego szpiona. W dodatku w paryskim salonie pojawia się emisariusz polskiej opozycji, niejaki Kaczynos – typ żywcem wyjęty z tzw. lewicy laickiej. I pomyśleć, że ten poemat powstał 35 lat temu! Szpotański miał na tyle szerokie horyzonty, że wyszedł poza polską perspektywę, zauważył, że socjalizm w myśl teorii Gramsciego już odbywa swój „długi marsz przez instytucje”. Do nas jego najnowsza, obyczajowo-salonowa mutacja maszerowała dłużej, ale też dotarła, nieważne czy pod egidą Michnika, Sierakowskiego czy, przepraszam za wyrażenie, Palikota. Co za przenikliwość, jaka domyślność! Słusznie nazywa się Janusza Szpotańskiego „filozofem w kostiumie satyryka”. A teraz przypomnijmy, że cały literacki dorobek Szpota zamyka się w dwóch książkach o łącznym wymiarze około 650 stron, a takie dzieła satyryka jak „Gnomiada”, „Bania w Paryżu” czy autobiografia nigdy nie zostały ukończone – ukazały się tylko ich fragmenty. Nie za dużo jak na 72 lata życia, prawda?

Oczywiście zaraz odezwą się głosy twierdzące, że autorowi „Szmaciaka” złamało życie więzienie, że bez niego to ho, ho, czego by on jeszcze nie napisał. Czy na pewno? Przecież Szpot trafił do więzienia w wieku 34 lat, jako dojrzały człowiek! „Cisi i Gęgacze”, opera satyryczna, za którą w 1968. roku dostał wyrok trzech lat więzienia, była pierwszym jego większym dziełem. Większym w sile rażenia i w rozmiarach – wcześniej pisywał tylko drobne wierszyki. Ale „Cisi...” też powstali przypadkiem – ot, stworzył Szpotański parę kupletów do znanych melodii, zaśpiewał kilku znajomym, a ci zachęcili go do połączenia ich w jedną całość. A że tę całość deklamował dalej na zakrapianych imprezach, to w końcu ktoś go zakapował, udowodnienie autorstwa było kwestią czasu. Można by nazwać Szpota nieroztropnym gdyby nie drobny szczegół – dokładnie w ten sam sposób wcześniej wyleciał ze studiów. Miał na pieńku z ZMSem, dano mu ostatnia szansę na pozostanie na rusycystyce, a on z radości zaimprowizował w knajpie wiersz o znienawidzonej koleżance-komunistce. Oczywiście usłyszały go niepowołane uszy. Szpotański nie uczył się na błędach. Może nie chciał? Sam po latach określał swoją skłonność do rzucania wyzwań życiu autodestrukcją... Miał zresztą po pewnym czasie możliwość powrotu na uczelnię i to na upragnioną filologię polską – studiów nie ukończył, nie zgłosił się na jakiś egzamin. Takie anarchiczne skłonności przejawiał zresztą od zawsze. Może wynikały one z nie najlepszych relacji z ojcem – tego nie dojdziemy. Wiadomo natomiast, że maturę zdał eksternistycznie, bo nie umiał wytrzymać rygoru nauki w liceum, że jeszcze przed maturą miesiącami podawał się za studenta socjologii i pił, coraz więcej pił. Z drugiej strony jeszcze jako nastolatek zdobył potężny zasób wiedzy przesiadując w bibliotekach i został znakomitym szachistą. Sam nauczył się niemieckiego w stopniu umożliwiającym dokonywanie przekładów. Szpot miał olbrzymi potencjał, który wykorzystał w niewielkiej tylko części. Bo jego największym wrogiem wcale nie był bezlitośnie przezeń wyśmiewany Gomułka. Był nim on sam!

A'propos Gomułki – przyjaciele autora „Bani w Paryżu” zgodnie twierdzili, że w pierwszej połowie lat 70tych Szpotański był wyraźnie przybity, a wigor odzyskał po wydarzeniach radomskich. Przyczyna wydaje się jasna – zabrakło Gnoma, nastąpiła mała gierkowska stabilizacja. Szpot czuł się najlepiej, kiedy mógł być w kontrze, szukał przeciwnika. Czy nie jest to przypadkiem cecha niedojrzałych osobowości? Znacznie łatwiej jest opowiadać się przeciwko czemuś niż za czymś, rozsadzać zastany ład niż budować nowy. To symboliczne, że Szpotański złamał pióro po obradach Okrągłego Stołu. Nawet jeśli Szpot kokietował w wywiadach, że traktował swoje wiersze wyłącznie jako formę spędzania czasu, to tak naprawdę kanalizował w nich swoją wściekłość. Że efekt takiej sublimacji był znakomity – to już inna sprawa! A zwyczaj niekończenia dłuższych form? Przyjmijmy za dobrą monetę wyjaśnienia autora, który twierdził, że „Bania w Paryżu” po ukończeniu musiałaby mieć gargantuiczną formę. Zapytam – i co z tego? Mickiewicz czy Malczewski mogli tworzyć powieści poetyckie? Mogli, bo mieli warsztat. Szpot też miał. Udowodnił to pisząc też przecież solidnego rozmiarowo „Towarzysza Szmaciaka” w kilka tygodni.

A teraz sięgnijmy do innych źródeł. Bronisław Wildstein w wywiadzie-rzece „Niepokorny” opisuje wizytę Szpota w Paryżu, gdzie Wildstein rezydował jako dziennikarz Radia Wolna Europa. Autor „Carycy” koniecznie chciał go zmusić do natychmiastowego przeczytania fragmentów właśnie pisanej autobiografii. Był wtedy „pod dobrą datą”. Autobiografia nie doczekała się końca. Według biograficznej broszury autorstwa Agaty Świerkot chętnie przyjmowano go w domach jako ciekawego rozmówcę, choć po alkoholu stawał się nieobliczalny. Czyżbyśmy wpadli na trop przyczyny twórczej niesolidności Szpotańskiego? Ciekawie opisywał go jego niegdysiejszy towarzysz internowania, przepraszam za wyrażenie, Stefan Niesiołowski. Ubolewał, że geniusz satyryka był tak naprawdę bezproduktywny – żeby utrwalić jego błyskotliwe analizy polityczne, trzeba by było biegać za nim z dyktafonem! A swoją drogą – Szpot bardzo Niesiołowskiego lubił, poświęcił mu wiersz „Kostuś i pan Karol”, gdzie zestawiał go z Karolem Modzelewskim – zdecydowanie na korzyść „Niesioła”. Ciekawe co by powiedział gdyby dożył czasów, gdy Niesiołowski coraz bardziej zbliża się do dawnych pozycji Modzelewskiego. A może nic by nie powiedział? Przecież zażyłe stosunki utrzymywał też z Janem Lityńskim.

Stanisław Michalkiewicz porównał Szpota do innych wielkich outsiderów epoki PRL – Kisielewskiego i Tyrmanda. Sporo w tym racji. Wszyscy trzej dobrowolnie postawili się na obrzeżach systemu. Wszyscy byli melomanami. Wszyscy mieli cięte poczucie humoru. Stronili od zorganizowanej religii. Każdy z nich był erudytą, człowiekiem wielu talentów. Co po nich zostało? Po „Lolku” i „Kisielu” stosy książek na najrozmaitsze tematy (publicystyka polityczna, dzienniki, powieści, krytyka muzyczna – obaj uprawiali wszystkie te gatunki). Po „Szpocie” garść wierszy, kilka recenzji na obwolutach płyt, trochę przekładów. Poza tym Tyrmand i Kisielewski potrafili zapewnić sobie finansową stabilizację. Szpot cały czas klepał biedę – chyba jednak trochę na własne życzenie. I jak tu nie nazwać go zmarnowanym talentem?

Paweł Tryba

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.