Katolicki nonkonformizm CHESTERTONA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Wikimedia Commons
Fot. Wikimedia Commons

Trwa w Polsce festiwal twórczości Gilberta K. Chestertona. Ukazały się właśnie dwie książki – pochodząca z 1910 publicystyka społeczna „Co jest złe w świecie” i „Dla sprawy”, zbiór esejów z roku 1929. Lektura Chestertona jest niesamowicie skutecznym remedium na głupotę także dzisiejszych czasów.

Średniowiecze i republika

Lektura „Co jest złe w świecie” to dobra okazja, by prześledzić drogę, która doprowadziła Chestertona do idei dystrybutyzmu. Nie była to zupełnie nowa idea, a sugestię jak najszerszego rozdziału własności proponował w encyklice „De Rerum Novarum” papież Leon XIII już w 1891 roku. Dystrybutyzm miał zapobiegać kumulacji gigantycznego kapitału i tworzenia się olbrzymich obszarów nędzy. Nie zgadzając się zarówno z uniformizacją i przymusową opieką proponowaną przez socjalistów, jak też z „ideałem pychy”, który zastąpił umiarkowanie w bogaceniu się, Chesterton jawił się jako zagorzały zwolennik zarówno własności prywatnej, jak i równości, choć - mimo wszystko - czytelników może trochę zaskoczyć asumpt żywiony przez niego do rewolucji francuskiej. Według niego najświatlejsze projekty ludzkości to chrześcijańskie średniowiecze i rewolucja francuska właśnie – oba udały się tylko połowicznie, z obu projektów ludzkość wycofała się chyłkiem, choć ich duch pozostał. Chesterton broni średniowiecznych cechów zamiast gigantycznych korporacji, broni też ideałów republikańskich („Republika to idea kraju zamieszkanego przez zwykłych obywateli posiadających minimum dobrych manier i minimum majątku”).

„Co jest złe w świecie” to książka z dość wczesnego pisarskiego okresu, może dlatego kończy się wezwaniem do rewolucji w imię równości i tradycji. Rewolucja ta miałaby polegać na owej redystrybucji dóbr, zapewniając powstanie jak najszerszej klasy średniej. Owemu rewolucyjnemu duchowi towarzyszy jednak ostry sprzeciw wobec progresistów-socjalistów, niszczących tradycyjne instytucje, jak Kościół i rodzina i zaprzęgających aparat państwowy do ograniczania wolności łączy się u Chestertona z niechęcią do oligarchii („To grupa ludzi wystarczająco mała, by pozwolić sobie na arogancję i wystarczająco duża, by pozwolić na nieodpowiedzialność”). Niewiele to też ma wspólnego z demokracją, ponieważ „nieliczni konserwatyści wierzą w każdą mniejszość, która jest bogata, a progresiści w każdą, która jest obłąkana”. Owa bogata mniejszość, nowopowstała arystokracja z nudów bawi się w socjalizm i kontrkulturę. Zjawisko lewicowej oligarchii najwyraźniej istniało już od dawna i nie ogranicza się do współczesnej Polski. Bogaci żyją modą, a to, co zwyczajne i tradycyjne, właściwie nigdy nie jest modne.

Niektóre fragmenty tej pochodzącej sprzed wieku książki zaskakują swoją aktualnością (kryzys rodziny mamy i dzisiaj, choć fakt, że mimo wszystko jakoś przetrwała, świadczy, że to dobre rozwiązanie). Zaskakuje, że już wówczas była to epoka kulturowej nadmiarowości („potrzebna nam raczej selekcja niż ekspansja”) i natrętnej obecności reklam, ogłuszających biedaka idącego londyńską ulicą. Nawet te fragmenty, które jakby się zdezaktualizowały (np. o sensowności praw wyborczych dla kobiet), dobrze oddają ducha epoki i przypominają czasy innych ideowych pojedynków. Chesterton, jakby wbrew swojej tuszy, zawsze kibicował słabszym przeciw silniejszym, dlatego też z niechęcią odnosił się do kolonialnego imperium brytyjskiego, kolonialistów obarczając grzechem wykorzenienia. Dlatego też bronił Polski i uznawał zabory za skandal.

Jeśli chodzi o sensowność praw wyborczych dla kobiet, przez nas traktowanych jako coś osobistego – o dziwo, argumentacja jest całkiem sensowna; jeśli wierzyć Chestertonowi, ówczesne kobiety w większości wcale tego nie chciały – więc narzucanie tego prawa siłą miał za… niedemokratyczne. Poza tym, bronił tradycyjnych ról kobiet – mężczyzna musi być „jednostronnym specjalistą”, i w swojej specjalności musi być jak najlepszy, kobieta musi być „wszechstronną amatorką”, znającą się na wszystkim i objaśniającym dzieciom świat. Udział we władzy jest czymś trochę brukającym duszę. Władza zawsze oznacza przymus, każda rewolucja oznacza nową tyranię. Albo jest się rojalistą, wierzącym w elastyczne rządy osobowe, albo republikaninem, wierzącym w rządy praw. Anarchiści, nie chcący rządów prawa, będą mieli rządy jednostek.

Chesterton nie znosił też różnych przejawów purytanizmu i kreowaniu na siłę cnót. Ostro sprzeciwiał się prohibicji, bronił prawa do palenia w teatrze i do niezdrowego trybu życia („sport jest hobby bogatych, ubodzy i tak się dużo ruszają, pracując fizycznie”), ostrego języka i był generalnie przeciw różnym purytańskim zakazom („ubogich nie trzeba uczyć, jak nie pić, ale jak pić we właściwy sposób”). Podkreślanie materialnej strony człowieczeństwa i związanych z tym słabości ciała uważał za przejaw pokory. Podobnie za absurdalne uznawał sugestie, że za czystością fizyczną stoi czystość moralna, albo że wegetarianizm uszlachetnia.

Droga do wolności

W napisanej 19 lat później „Dla sprawy” większy nacisk kładzie Chesterton na katolicyzm i własną na niego konwersję z protestantyzmu. Zastanawiając się, czy humanizm jest nowożytną religią, stwierdza on, że jest on raczej jałowy („to sadzawka, a nie źródło”); zresztą, był traktowany jako moda i jako moda przeminął. Obecnie nikt w gloryfikowanie człowieka i w metafizyczną ideę równości nie wierzy, „pędzi się nas jak bydło drogami dziedziczności i plemiennego przeznaczenia”.

Fascynujące jest, jak Chesterton odkrywa największą możliwą przestrzeń wolności w religii katolickiej. Chesterton zauważa, że to katolicy mają najbardziej zróżnicowane poglądy na życie i świat (a także na ekonomię czy politykę), a jednoczą się tylko w sprawie religii. Widzi wspólnoty protestanckie jako zuniformizowane i pozbawione buntowników (każdy musi być tam zwolennikiem prohibicji). Podobnie ujednoliceni są grupy liberalnych nonkonformistów o obowiązkowym garniturze idei: „Wolnomyśliciele też czasem myślą, lecz wolno im to idzie”. Kto wie, czy nie więcej wolności istniało w średniowiecznych „Stanach Zjednoczonych Europy” będących projektem wielu państw/rządów, ale jednej religii niż w kreowanym obecnie superpaństwie, usilnie chcącego odciąć się od chrześcijańskich korzeni.

Chesterton zastanawia się, dlaczego niepodążanie Kościoła za modami jest traktowane jako „nienadążanie za rzeczywistością”. Takie historyczne mody to militaryzm albo pacyfizm i dobrze, że przynajmniej jedna instytucja jest na nie odporna. Natomiast współczesne mody to kult wybujałego indywidualizmu, sukcesu, bogactwa (dawne ideały rycerza, męczennika czy przynajmniej rzemieślnika zastąpił ideał biznesmena albo bankiera, którym średniowiecze pogardzało i nazywało lichwiarzem). Często bywa, że Kościół wyprzedza epokę – przykładem jezuici, którzy dopuszczali, by dziewczyna wzięła ślub bez zgody rodziców – co było, jak na dawne czasy, skandalem.

W przeciwieństwie do dzisiejszego kultu indywidualizmu i egoizmu, będącego pochodną grzechu pychy, dawny ideał pokory mógł być realizowany przez wielu, podczas gdy dzisiejszy sukces (np. finansowy) siłą rzeczy może być zrealizowany przez nielicznych. Równolegle jednak fatalistycznie zaprzecza się istnieniu wolnej woli i głosi determinizm biologiczny i społeczny, który bardzo nas zniewala i przymusza do przybierania „przestarzałych” tożsamości – musimy być np. kobietą, rodzicem, małżonkiem, chorym czy starym i istnieć w dziesiątkach „zniewalających” relacji. A to tradycyjna rodzina i dom oferują największą przestrzeń wolności – to świat poza nim jest światem rutyny i organizacji. Lewicowe ustawodawstwo zmierza do odbudowania społeczeństwa niewolniczego.

To, co dobre w dzisiejszym świecie, nawet owe równościowe ideały, są zaczerpnięte z chrześcijaństwa, a świat żyje na katolicki kredyt. Wszelkie innowacje polegają na zaczerpnięciu z niego jakiejś idei i zafiksowaniu się na jej punkcie, z pominięciem innych aspektów – tak marksizm, jak kapitalizm czy nawet psychoanaliza. Idee takie są jak kawałki z rozbitego witraża, które ludzie, oślepieni ich blaskiem, bioą za jedyną prawdę. Chesterton jest zresztą bardziej katolikiem niż ideowym konserwatystą – konserwatyzm może oznaczać uporczywe trwanie przy wczorajszym błędzie, dlatego czasem należy mieć odwagę zacząć od początku. Inaczej, zamiast rodziny, prawa własności i posiadania własnego domu czeka nas „zbiorowość ula” i majstrowanie eugeników nad kształtem nowego człowieka. Bez obaw, większość nie będzie miała na jego kształt żadnego wpływu i za kilkaset lat możemy znaleźć się w świecie wellsowskich Elojów i Morloków.

Sławomir Grabowski

Gilbert K. Chesterton, "Co jest złe w świecie" Tłum. Maciej Reda. Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013

Gilbert K. Chesterton, "Dla sprawy" Tłum. Jaga Rydzewska. Fronda PL, Warszawa 2013

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych