Nowy świat według LECHA JĘCZMYKA. NASZA RECENZJA

Dawno, dawno temu (ponad 10 lat) ukazujący się w „Nowej Fantastyce” cykl felietonów Lecha Jęczmyka zatytułowany „Nowe Średniowiecze” wygrywał w cuglach coroczny czytelniczy plebiscyt na najlepszą publicystykę. Niestety, nowy redaktor naczelny uznał, że ich autor demoralizuje i bałamuci młodzież, która ma być euroentuzjastyczna, nowoczesna, poprawna politycznie i ma zajmować się fantastyką, a nie jakimiś politycznymi głupotami. Jęczmyk potraktował to jako dowód na słuszność swych racji, będąc już dumny z tego, że i wcześniej wyrzucano go z pracy – na polecenie Biura Centralnego PZPR, prezydenta Wałęsy i kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego.

Bycie Kasandrą wówczas (większość felietonów powstała przed wrześniem 2001 roku) wymagało dużej odwagi, intuicji, umiejętności spojrzenia z szerszej perspektywy i wzbicia się ponad dominujący dyskurs lewicowo-liberalny. Szerokości horyzontów Jęczmykowi odmówić nie można – jest tłumaczem literatury amerykańskiej („Paragraf 22” J. Hellera, „Mały wielki człowiek” Thomasa Bergera, Dick, Vonnegut, Le Guin), redaktorem antologii SF („Kroki w nieznane”, „Rakietowe szlaki”). Otarł się i o politykę (Polska Partia Niepodległościowa, Ruch dla Rzeczpospolitej), a w 2011 roku otrzymał Nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Obecne wznowienie felietonów w jednym woluminie to nie lada gratka; pierwszy tom osiągał na allegro niebotyczne ceny. Szkoda tylko, że nie jest to całość i np. felietony dotyczące fantastyki (zwłaszcza te o Dicku) nie znalazły się w książce – zapewne dla zachowania tematycznej jednolitości zbioru.

Z perspektywy kolejnej dekady zaskakujące wówczas tezy stały się właściwie oczywistością. Fundamentalnym założeniem Jęczmyka było przeświadczenie o nadejściu nowych „wieków ciemnych”, nazywanych Nowym Średniowieczem za rosyjskim filozofem Mikołajem Bierdiajewem, który zapowiadał je prawie wiek temu. Co je cechuje? Neofeudalizm, wzrost fundamentalizmów religijnych, konflikty na tle etnicznym, prymat Wschodu nad Zachodem i metafizyki (często taniej) nad racjonalizmem. Wiek XXI w tej wizji jest raczej antytezą prorokowanego „wieku postępu”, a zamiast „końca historii”, nad którą to tezą Fukuyamy Jęczmyk pastwi się niemiłosiernie, mamy raczej jej przyspieszenie. Demokracja liberalna, po osiągnięciu której wszystkie narody świata miały popaść w stan wiecznej szczęśliwości, wcale nie jest ani demokratyczna, ani liberalna. O ile jednak okrucieństwo średniowiecza historycznego było łagodzone silną wiarą chrześcijańską, o tyle nadchodzące zaczerpnie z niego to, co najgorsze i będzie pozbawione jednoczącej religii i metafizycznego „prawa naturalnego”. Zaprzeczają owemu prawu według Jęczmyka wszyscy inżynierowie cywilizacji i różnej maści utopiści – tu nie widzi on specjalnej różnicy między utopią Platona, Hitlera i Stalina i twórców New World Order. Jedynym przejawem jest to, że świat wcześniej czy później odrzuca takie eksperymenty jako sprzeczne z jego naturą…

W trakcie lektury trudno oprzeć się wrażeniu, że wylądowaliśmy w jeszcze gorszym świecie – do zachodniego starcia „cywilizacji prawa naturalnego” z „cywilizacją prawa stanowionego” dochodzi na naszym podwórku fatalna geopolityczna sytuacja Polski (za to mamy dobry punkt obserwacyjny, choć „do Wschodu odwróciliśmy się plecami”). Otóż widział Jęczmyk nasze korzyści wynikające z roli mediatora wschodnio-zachodniego, polsko-rosyjskiego (katolicko-prawosławnego) pojednania i marzył o zakończeniu schizmy wschodniej, niestety szanse na to „zostały przygniecione wrakiem dużego samolotu z polskim prezydentem w środku”. Tu daje znać o sobie nieuleczalna rusofilia autora (będącego z wykształcenia rusycystą) – otóż dzisiejsza Rosja ma być jednym z niewielu chrześcijańskich państw na świecie, a wymodlone i przepowiadane w orędziach maryjnych nawrócenie Rosji stało się faktem i kraj ten skutecznie opiera się globalizacji. Fakt, że samo rosyjskie społeczeństwo jest chrześcijańskie w niewielkim stopniu, nie ma tu znaczenia; Polacy są bardziej chrześcijańskim społeczeństwem, ale już Polska jest krajem „neutralnym światopoglądowo”, pomimo silnych związków z katolicyzmem.

Część osób może wprawić w zdumienie, jak ktoś tak przywiązany do polskości i katolicyzmu („faszysta” dla „tolerancyjnej” lewicy) może być wybitnym znawcą literatury SF, jej tłumaczem, krytykiem, wydawcą i redaktorem? Na dodatek Jęczmyk nie przybiera wzgardliwej pozy Lema i lubi „śmietnik popkultury”, na którym można znaleźć różne metafizyczne perełki, jakich próżno szukać w tzw. głównym nurcie. Samej fantastyki naukowej nie powinno się postrzegać wyłącznie jako hobby nerdów; to raczej tester różnych niekoniecznie przyjemnych wariantów przyszłości, choć bez pretensji do naukowej futurologii. Oczywiście SF nie jest też bastionem konserwatyzmu, ale np. obecna niezachwiana wiara lewicy w ideały ’68 to też swoisty konserwatyzm – a zarówno chrześcijanin, jak i miłośnik SF wie jedno: przemija postać świata. Będąc Polakiem, Jęczmyk co i rusz budził się w „innym świecie” (okupacja, PRL, III RP), gdzie panowały nowe, zupełnie odmienne reguły – o tym też traktuje spora część literatury SF (u nas Huberath), o tym też traktują felietony Jęczmyka. Przekładając to na nasze realia – pewnego dnia pójdziemy spać w Tuskolandzie, a obudzimy się w innym kraju. Oby jak najszybciej.

Fantastyka naukowa jest czymś pogardzanym i ośmieszanym w oczach różnych wysmakowanych salonowych specjalistów od kultury. Największą perłą znalezioną na tym śmietniku jest twórczość Philipa K. Dicka, której Jęczmyk jest największym popularyzatorem w Polsce. Ten amerykański pisarz SF, którego bardziej niż nauki ścisłe fascynowały metafizyka, chrześcijaństwo i towarzyszące mu herezje i który otarł się nawet o swoistą epifanię (albo chorobę psychiczną – zależnie od punktu widzenia) jest głównym patronem tych felietonów. Twórczość Dicka jest według Jęczmyka lepszym kluczem do rzeczywistości niż to, co oferują nam nobliści czy modne nazwiska (z nowych pisarzy wyjątkiem jest tu anarchizujący Chuck Palahniuk). I takie, dickowskie z ducha są felietony Jęczmyka – trochę paranoiczne, metafizyczne, idące wbrew dogmatom, w które oficjalnie wypada wierzyć.

Złapanie bakcyla fantastyki może nauczyć też właściwie pojętej tolerancji i ostudzić nadmiernie inkwizytorskie zapędy. Dziś zresztą z inkwizycją kojarzy się Tomasz Lis czy Jacek Żakowski niż np. Wojciech Cejrowski. Każdy naród czy religia (odpowiednio – rasa i gatunek kosmicznych istot) może posiadać jakąś wyjątkową, cenną prawdę. Dlatego Jęczmyk ceni I-Ching, przywołuje buddyjskie koany, widzi plusy w mentalności Japończyków (słusznie, i w przeciwieństwie do reszty świata, liczą oni wiek człowieka od momentu poczęcia, nie narodzin). Źle by było, jeśli dyskurs alterglobalistyczny przejmie wyłącznie internacjonalistyczna lewica… Przypadek albo spisek

Historia według Jęczmyka to „oficjalne, kłamliwe relacje dworu”, czemuż by więc nie szukać odprysków prawdy w legendach, mitach, plotkach? Tu niechęć do tego, co oficjalne, prowadzi autora do zainteresowania się różnymi „spiskowymi teoriami dziejów” (w przeciwieństwie do „przypadkowej teorii dziejów”). Prawdopodobnie dla większości czytelników będą one dość niewiarygodne, gdyż dowody na istnienie spisków są poszlakowe niejako z definicji. Przykłady dość skrajne – dla Jęczmyka amerykańska walka demokratów z republikanami jest telewizyjnym teatrem dla naiwnych, podobnie zresztą jak zimna wojna. Natomiast rozpad ZSRR jawi się jako kontrolowany przez patriotycznych oficerów KGB w rodzaju… Putina, chcących odrodzić imperium rosyjskie, zainspirowanych Sołżenicynem i „Fundacją” Asimova. Przyznam, że to i dla mnie brzmi nadto fantastycznie, ale czy do końca? Dlaczego jedne rewolucje się udają, a inne nie i dlaczego zakładamy nieistnienie władców marionetek? Jeśli podważasz oficjalną wersję wydarzeń i dociekasz prawdy, to jesteś spiskowcem, oszołomem i wariatem i należysz do sekty smoleńskiej…

Pomijając jednak „spiskową teorię dziejów”, sama ilość anegdot, umiejętność łączenia faktów i posiadanie innej sprawia, że historiozofię Jęczmyka należy znać koniecznie. Wieńczące książkę „myśli nieoryginalne” to już radykalne „wyzwolenie się z pęt racjonalizmu” i zanurzenie się w metafizykę i duchowość, w świat świętej Faustyny i innych świętych. Jedną z tych myśli pozwolę sobie zacytować:

Wszystko, co we mnie dobre, pochodzi od Boga, a do wszystkiego, co złe, głupie i niepotrzebne, doszedłem własnym rozumem.

Sławomir Grabowski

Lech Jęczmyk, Nowe Średniowiecze. Felietony zebrane. Zysk i S-ka. Poznań 2013.


Do nabycia wSklepiku.pl:"Nowe Średniowiecze"

autor:Lech Jęczmyk

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.