Noc Walpurgi, śpiew walkirii

fot. Wikimedia Commons
fot. Wikimedia Commons

W noc po podróży przyśniło mi się

Powstanie Warszawskie. Nie wiedzieć

czemu bo powrót pendolino przebiegał

nader gładko. A jednak we śnie osaczyły

mnie zmartwiałe fantasmagorie, niepodobne

ani do przejmującej czarno-białej wizji

„Miasta nieujarzmionego” sprzed lat,

ani do brawurowego filmu Komasy.


Jeśli idzie o rezultaty, śnione powstanie

okazało się podobnie przegrane jak jego

realny pierwowzór. Tyle że Niemcy

od Angeli Merkel zachowywali się dość

kulturalnie. Żadnych miotaczy ognia,

najwyżej piorunowali nas wzrokiem. Żadnej

agresji fizycznej, żadnej widocznej krwi.


Owszem, przemoc zdarzała się, ale wyłącznie

symboliczna. Zresztą całkiem skuteczna: polskie

obozy zagłady i naród sprawców w mediach,

RAŚ na Śląsku oraz mniejszość niemiecka

w Opolskiem, wreszcie jugendamty

odbierające dzieci także polskiej mniejszości

w Bundesrepublik Deutschland.


Siedzę teraz nad dużym kubkiem

kawy. Wspominam polatujące walkirie

Wagnera z opowieści mamy o „Pierścieniu

Nibelungów” w przedwojennym Lwowie.

Zimny początek maja. Powietrze wlewa się

przez rozwarte okno. Wprawdzie nie słychać

tradycyjnego pochodu, ale pomruk berlińskiego

dyktatu przybiera kształt czarnoskórych

muzułmanów ze zrewoltowanej Afryki.


Sigrun, Thruda, Brunhilda, tenorem Nietzschego,

który polskość cenił, przekonują rozgłośnie

w śpiewną mroczną noc: Polsko, straciłaś

Kresy, oddałaś Lwów, Wilno! Poświęciłaś

Niezłomnych! Powiedz wreszcie dość: żadnych

uchodźców. Powstań z kolan…

Nad bohaterami

bitne córy Odyna roztoczą swą moc.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.