Orszak. Artyści zwykle (zawsze?) trzymali się dworu, byli świtą panów. Dlatego teraz poparli tego kandydata

Wielokrotnie już podkreślałem, że od artystów, a zwłaszcza aktorów nie można wymagać ani oczekiwać zbyt wiele. Ich zawód polega na mówieniu cudzym tekstem. I żaden z nich nie jest bystrzejszy od Mrożka, Szekspira czy Czechowa.

Drugą cechą zawodu jest posłuszeństwo wobec reżysera, bo to on wszystko ogarnia i rozumie. Niestety, próba wybicia się na „autorskość” czyli opowiadanie własnych przemyśleń bez osobistego reżysera, to dla większości aktorów pole minowe. Odkryłem to jako nastolatek na spotkaniu z pewnym znanym aktorem, który zwykle grywał rolę pisarzy, ambasadorów, profesorów… A nas, słuchaczy i wielbicieli uraczył całkiem prywatnym prostactwem myślenia, głupawymi żartami i –a jakże!-cytatami. Zwykle gdy go pytanie zatkało.

Artyści zwykle (zawsze?) trzymali się dworu, byli świtą panów – czyli tych, którzy zamawiali u nich ładne obrazki, albo utwory muzyczne czy ewentualnie oczekiwali wyraźnej recytacji Horacego. Dworskość artystów nie jest niczym nowym. Plebs nie zapłaci. A zawsze lepiej być nadwornym artystą niż umierać  w niezależności jak Vincent van Gogh. Komitety wyborcze (zwłaszcza te honorowe) to rodzaj świty, orszaku. Warto tam być. Bo wiadomo-władza daje kasę na filmy, władza decyduje o występach w telewizji, a prasa wielbiąca władzę ma w rękach dystrybucję wywiadów (z kim, kiedy, o czym?). Teatr czy kino władzę rozbawi (ubawi do łez niekiedy), wzruszy (jeśli władza zrozumie przekaz), a przyjaźń ze znanym aktorem czyni kandydata do władzy rozpoznawalnym jeśli uda mu się z gwiazdą sfotografować.

Zatem doskonale wiem dlaczego aktorzy tak tłumnie poparli tego kandydata na prezydenta i na jego miejscu nie przejmowałbym się tym zbytnio, ani zbyt poważnie tego poparcia nie traktował. Nośność propagandowa poparcia wyrażanego przez artystów pod adresem polityków, a zwłaszcza popierających aktorów, którzy w pospolitym odbiorze tak naprawdę niczego do końca nie potrafią, jest kiepska. Nie pomoże, ale może nie zaszkodzi-władzy. Bo aktorom już bardziej. Gwarantuję, że 80% ludzi, którzy cokolwiek kumają nie daje wiary w to, że artystę z politykiem łączy jakaś więź programowa czy ideowa. Aktorzy muszą być w pewien sposób bezideowi, bo inaczej amputowaliby sobie wiele ról. Casus Opani, który odmówił zagrania prezydenta L. Kaczyńskiego nie poskutkował wysypem innych propozycji.

Udział w komitecie poparcia tego czy innego kandydata na prezydenta w niczym nie narusza mojego szacunku dla dorobku i kunsztu Olbrychskiego, Kociniaka czy Gajosa. Owszem, nieco rozczarowuje, że nie stać ich na wstrzemięźliwą neutralność, że nie stać ich na obronę własnej niezależności będącej najlepszym dowodem na autentyczność ich sztuki, ale to ich sprawa. Mi jedynie zabierają trochę dobrych wspomnień i złudzeń. No i wzmagają moją obronę przed pogardą dla nich. Żal mi, że Franek Dolas był bardziej jednoznaczny i rozsądniejszy niż Marian Kociniak. To dotyczy wielu bohaterów-aktorów. Zresztą liczni z nich to emeryci czekający na telefon z propozycją zagrania w drugim, trzecim planie lub w epizodzie. I tu też ich rozumiem. Nie każdego Adamski zaprosi do złotodajnego „Rancza”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych