Ponad 25 lat temu, uciekając przez Polskę, znalazła schronienie na Zachodzie. Nigdy nie przestała interesować się Rosją – jej prace niejednokrotnie stanowią osobisty komentarz do sytuacji politycznej i społecznej kraju.
Dziś artystka zaprezentuje pierwszą indywidualną wystawę w Polsce. Ekspozycja „Dobre czasy, złe czasy” w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie będzie przeglądem najważniejszych prac z dorobku Anny Jermolaewej. W rozmowie z portalem wpolityce.pl Jermolaewa, która mieszka na stałe w Wiedniu, opowiada jak udało jej się uciec z Rosji. I ile zawdzięcza Polce, która jej w tej ucieczce pomogła.
wPolityce.pl: „Dobre czasy, złe czasy”, tak zatytułowała pani swoją pierwszą indywidualną wystawę w Polsce. Symbolem wystawy są trzy zegary wiszące na ścianie. To aluzja do mijającego czasu?
Anna Jermolaewa: Nie. Nie o to mi chodziło. Lubię obserwować swoje otoczenie, ludzi. Codzienność. Tam znajduje inspiracje. Pewnego dnia zauważyłam, że gołębie lubią siadać na zegarze zawieszonym na budynku dworca zachodniego w Wiedniu. W zależności od tego która jest godzina siedzi im się mniej lub bardziej wygodnie. Za piętnaście trzecia to idealny czas dla gołębi, wtedy wskaźniki tworzą prostą linię. To ciekawe połączenie czasu i przestrzeni. Ten przykład, taki drobny, codzienny, dobrze ilustruje temat wystawy, że są lepsze i gorsze czasy. Tworzy ramę dla wszystkich prac, które wystawiam. A wystawa jest mocno autobiograficzna. Pokazuje dobre i złe czasy w moim życiu. Góry i doły, bez wartościowania, bo wszystko jest ważne, cenne. Najwięcej człowiek się uczy w trudnych sytuacjach, na błędach i porażkach. W moim życiu było kilka dramatycznych sytuacji, jedną z nich była zdecydowanie ucieczka z Rosji.
Ucieczka, w której pomogła pani Polka. Choć pani w ogóle nie znała…
Tak. I długo nie mogłam pojąć dlaczego ona się na to zdecydowała. Przecież byliśmy dla niej obcymi ludźmi. Odszukałam ją po wielu latach i zapytałam ją o to, a ona odparła po prostu: „ależ to normalne. To polska gościnność”. Jest wspaniałą kobietą. A ja czuje się na zawsze związana z Polską. Moja córka przyjechała dziś do Warszawy, na otwarcie wystawy. Pokazałam jej miasto i powiedziałam: „Spójrz. Tu właśnie zaczęła się nasza historia, nasza wielka przygoda”.
Jak to było? Dlaczego zdecydowała się pani uciec z Rosji w 1989 r., kiedy Związek Sowiecki chylił się ku końcowi?
Działałam z mężem w opozycji. Zakładałam z grupą przyjaciół i znajomych Unię Demokratyczną – pierwszą partię opozycyjną w Rosji. Śledziło nas, mojego męża i mnie, KGB. Nękali nas. Musieliśmy uciec, bo inaczej by nas aresztowali. Znajomi znali kogoś w Polsce i załatwili nam zaproszenia. Były to oczywiście fikcyjne zaproszenia. Osoba, która nas zaprosiła nas w ogóle nie znała. W ten sposób jednak udało nam się dotrzeć pociągiem do Warszawy. Nie spodziewaliśmy się, że nas przepuszczą na granicy w Brześciu, ale udało się. Nie mieliśmy przy sobie prawie nic. I gdy dotarliśmy do Warszawy, nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Nie mieliśmy dokąd pójść. Spojrzeliśmy więc na zaproszenie, a tam było nazwisko i adres w Krakowie. Pojechaliśmy tam i zapukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam trzydziestokilkuletnia kobieta, Aleksandra Wysokińska, i po prostu się nami zajęła. Zrobiła dla mnie więcej niż ktokolwiek inny w moim życiu. To był maj 1989 r. Wtedy w Polsce popularne stały się wycieczki autobusowe na zakupy do Wiednia i ona załatwiła nam miejsca w jednym z autokarów. Zapłaciła za bilet dolarami, które udało jej się uzbierać. My nie mieliśmy oczywiście wiz i na każdej granicy usiłowano nas odesłać z powrotem. Ale ona walczyła o nas jak lew. Wykłócała się, negocjowała. Ze strażnikami granicznymi i pozostałymi pasażerami, którzy szybko mieli nas dość. Z naszego powodu autokar przez wiele godzin stał na granicy. Chwyciła więc za mikrofon i prosiła o cierpliwość. W końcu dojechaliśmy do granicy Austrii. Nie chcieli nas wpuścić. Cztery godziny z nimi negocjowała. Aż w końcu zgodzili się sprzedać nam 3-dniowe wizy. W ten sposób dotarliśmy do Austrii, gdzie mieszkamy do dziś. Potem straciłyśmy ze sobą kontakt. Ale często myślałam o niej. Odnalazłam ją 20 lat później, co nie było łatwe, bo wyszła za mąż, zmieniła nazwisko i przeprowadziła się do Paryża. Spotkałyśmy się w Krakowie i rozmawiałyśmy przez kilka dni. Dziś także będzie na otwarciu wystawy w Zachęcie. Pokaże na niej film o naszej ucieczce. To rodzaj hołdu dla niej. I forma podziękowania.
Wiele pani prac odwołuje się do obecnej sytuacji politycznej w Rosji, jak w przypadku instalacji „Metody społecznego oporu na przykładach rosyjskich”, która powstała w odpowiedzi na manipulacje podczas wyborów w Rosji 2011 r. Sztuka wpływa na rzeczywistość, może ją zmienić?
Czuje się mocno związana z Rosją. Przez pierwsze pięć lat emigracji miałam zakaz wjazdu. Potem regularnie wracałam do ojczyzny. Śledzę wszystko, co się tam dzieje. Kiedy wybuchły protesty na placu Bołotnym w Moskwie po ewidentnie sfałszowanych wyborach aż korciło mnie by tam pojechać. Czułam, że muszę coś zrobić, że nie mogę siedzieć bezczynnie. Udałam się więc na miejsce, rozmawiałam z ludźmi. I powstała instalacja, o której pani wspomniała. Ponieważ wystawa jest mocno autobiograficzna opowiadam także o mojej rodzinie. Po stronie ojca byli to kułacy. W latach 30-tych zostali wywłaszczeni i deportowani na Syberię. O tym się w moim domu raczej nie mówiło. Opowiedziała mi o tym siostra mojej babci. Przed śmiercią. Podążyłam ich szlakiem. Jak się okazało miejscowość gdzie został wówczas osiedleni, zniknęła. Żyje tam już tylko jedna rodzina, ale łagry wciąż istnieją. Wszędzie drut kolczasty, mury, wieże strażnicze. Maria Alochina z Pussy Riot przebywała wówczas w więzieniu regionie. Byłam tam. Nie pozwolono mi na odwiedziny, ale mogłam przekazać jej małą paczkę. Teraźniejszość Rosji – jak się okazuje – niewiele różni się od przeszłości. Dlatego niektórych prac nie mogę wystawiać w Rosji. Z drugiej strony jednak artyści nie są specjalnie na celowniku Kremla. Ich wpływ jest zbyt mały i często przekonują przekonanych. Artystom wolno więcej, ale wpływ sztuki na sytuację polityczną jest niestety niewielki. Chociaż w Rosji zainteresowanie sztuką rośnie. Nuworysze kupują wille, samochody, jachty i biżuterię, a potem chcą jeszcze coś „dla duszy”. W Rosji sztuka stała się więc zjawiskiem elitarnym. Każdy ceniący się członek nowej elity udaje, że się na niej zna. Sztuka stała się produktem, jak każdy inny.
Rozmawiała Aleksandra Rybińska
Anna Jermolaewa. Dobre czasy, złe czasy, 28 lutego 2015 – 10 maja 2015, wernisaż: 27 lutego, Zachęta — Narodowa Galeria Sztuki, www.zacheta.art.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/235446-rosyjska-artystka-drut-kolczasty-mury-wieze-straznicze-wspolczesna-rosja-niewiele-rozni-sie-od-dawnej-nasz-wywiad