Obejrzałem. Dopiero teraz, bo dopiero teraz ten film nabiera znaczenia. Niestety.
I szalenie dziwię się tym komentatorom, zwykle z alarmującą troską piszącym o fałszowaniu naszej historii, przyprawianiu Polakom gęby antysemitów i finansowaniu przez „nas” samych tego typu atrakcji, a dziś niuansującym wymowę „Idy” i postulującym docenienie prestiżowej nagrody, jaką uraczono polską współprodukcję i cała naszą kinematografię. Nie bardzo jestem w stanie zrozumieć, jak mając Polskę w sercu, można bronić filmu Pawlikowskiego. Zwłaszcza gdy złota statuetka w L.A. nadała mu niesłychany rozgłos.
Właśnie teraz jest czas na protesty i próby neutralizowania przekazu, jaki o Polakach idzie w świat. A idzie niczym taran. Od niedzielnej nocy „Idę” obejrzały w internecie co najmniej dziesiątki tysięcy ludzi, a sądzę, że już – albo dosłownie za chwilę – można będzie ich liczyć w setkach tysięcy (to dane wynikające z popularności plików z filmem na kilku dużych stronach).
Nie wiem, czy Pawlikowski dostał Oscara za antysemicką kreskę, jaką namalowany jest w tym obrazie typowy Polak. Podejrzewam, że w amerykańskim środowisku filmowym miało to znaczenie. Nie powinny nas interesować tłumaczenia, że to przecież nie jest dokument, ale artystyczna wizja, w której reżyser może powiedzieć, co chce. Tylko wyjątkowo naiwnych może przekonać opowiadanie, że „Ida” nie jest osadzona w kontekstach historycznych. Jest, i to bardzo mocno. A według jej narracji, to Polacy – zwłaszcza dla tępego przeciętnego zachodniego odbiorcy – mają na rękach żydowską krew, to Polacy zabijali (nie Niemcy, ani choćby „naziści”), nawet jeśli ukrywali. Ci Polacy, którzy piją (i w filmie i w wesołej mowie dziękczynnej reżysera na oscarowej gali). Ci Polacy z ich zaściankowym, smutnym katolicyzmem.
Kiedy jestem na festiwalach z filmem ”Ida”, to zawsze trafi się jakiś Polak z zagranicy przejęty tym, jak w tym filmie pokażą Polskę, czy jest tak fantastyczna, jak on by chciał pokazać ją światu. Dlaczego musimy cały czas coś udowadniać? Skąd ten kompleks? Nieważne, czy film jest dobry, czy zły, ma być tylko potwierdzeniem jego wyobrażenia o naszym kraju
— mówił Pawlikowski w słynnym wywiadzie dla gazety Michnika, udając, że nie ma znaczenia, jak polski artysta mówi o Polsce. Strzepuje z siebie tę odpowiedzialność. Jakby ta statuetka, którą stawiał sobie na głowie pozując do zdjęć w Dolby Theatre, miała nie mieć wpływu na kształtowanie obrazu jego ojczyzny. To nie jest żaden kompleks, wręcz przeciwnie – to duma i polska głowa, która nie opada wstydliwie, gdy pluje się na ojczyznę, lecz broni jej. Film Pawlikowskiego Polaków i Polskę oczernia, więc naturalnym odruchem jest jej obrona. Według powyższej wypowiedzi reżysera, nie mamy prawa oburzać się na najbardziej niesprawiedliwe dla nas dzieło artystyczne, jeśli tylko jest ono zgrabnie wyprodukowane, ładnie wygląda, dobrze się ogląda, towarzyszy mu nietuzinkowa muzyczka, a aktorzy rzetelnie wywiązują się ze swoich zadań. Owszem, zdjęciowo „Ida” może zachwycać. I w tym problem. Bo ładne obrazki przykrywają brzydką treść.
Nie miałbym nic przeciwko nagradzaniu dobrze nakręconego filmu, gdyby nie gwałcił on wiedzy historycznej, zwłaszcza w tak delikatnej i ważkiej materii jak odpowiedzialność za Holocaust. Przecież od portretów Polaków w „Idzie” do „polskich obozów zagłady” jest prosta droga.
Pawlikowski przekonuje też:
(…) napadają mnie tu i ówdzie, że to film typowo polski, że pokazuję Żydów w złym świetle, dlatego że stalinowska prokurator jest pochodzenia żydowskiego (…)
Ależ niepokorne dzieło stworzył artysta! Wszyscy coś mu zarzucają… A w jakimż to niby złym świetle są tu pokazani Żydzi? Kto zna choć trochę historii stalinowskiego „wymiaru sprawiedliwości” nad Wisłą, ten wie, że mnóstwo wyroków śmierci na polskich bohaterów wydanych zostało przez Żydów właśnie. Oburzająco antysemicka teza? Wystarczy przywołać jednego z najwybitniejszych badaczy tego okresu, prof. Krzysztofa Szwagrzyka, który tak pisał o strukturze aparatu represji w pierwszych latach PRL:
Jesienią 1945 r. doskonale zorientowany w sprawach “bezpieki” w Polsce sowiecki doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego płk Nikołaj Seliwanowski w raporcie do Moskwy informował, że połowę stanowisk kierowniczych w MBP zajmują Żydzi, a w całym ministerstwie ich odsetek sięga 18,7 procent. Zapewne nawet on się nie spodziewał, że tak duża liczba oficerów pochodzenia żydowskiego w centrali aparatu bezpieczeństwa będzie się nadal zwiększać. W kolejnych latach udział Żydów polskich w kierowniczych strukturach MBP stale rósł, ostatecznie przekroczył 37 procent. Wśród 450 osób pełniących najwyższe funkcje w MBP (dyrektorów i zastępców dyrektorów departamentów, kierowników samodzielnych wydziałów) pochodzeniem żydowskim legitymowało się 167 oficerów. (…) Oderwani od rodzimego środowiska deklarowali swą polskość i światopogląd materialistyczny, w których wiarę głęboko zachwiały dopiero wydarzenia 1968 r., gdy w wyniku antysemickiej nagonki 1968 r. kilkanaście tysięcy polskich Żydów zostało zmuszonych do opuszczenia kraju. Ich wyjazd upowszechnił na świecie pogląd o ksenofobicznej Polsce i rzekomym antysemityzmie jej mieszkańców. Milczeniem pomija się przy tym fakt, że całą operację przeciwko Żydom zorganizowali ich niedawni towarzysze z “bezpieczeństwa”, a pośród wyjeżdżających do Izraela znalazło się kilkuset niedawnych sekretarzy partii, stalinowskich sędziów i prokuratorów, oficerów Informacji Wojskowej, Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa. Żaden z nich nigdy nie poniósł odpowiedzialności za dokonane czyny, a nieliczne próby doprowadzenia do ekstradycji osób oskarżonych o zbrodnie stalinowskie każdorazowo kończyły się niepowodzeniem.
Przecież Pawlikowski sam przyznaje, że postać filmowej Wandy Gruz jest mocno inspirowana Heleną Wolińską-Brus, którą reżyser poznał osobiście i opowiada o niej niezwykle serdecznie:
Ta kobieta dała mi do myślenia. Nie przez to, że była Żydówką, ale przez to, kim była historycznie. Znałem ją towarzysko, jeszcze jako student byłem kilka razy u niej w domu na herbacie czy kolacji. Jej mąż Włodzimierz Brus wykładał na Oksfordzie ekonomię, ja pisałem doktorat z literatury. Kiedyś rozmawialiśmy z kumplem po polsku, a on się do nas dosiadł, powiedział: ”O, nadwiślańska mowa tutaj rozbrzmiewa”. Zaprosił nas do siebie i tak poznałem Helenę, nie wiedząc, kim jest. Fajna pani. Otwarta, ironiczna, ciepła. To był dla mnie szok, kiedy się dowiedziałem - wiele lat później - że Polska żąda jej ekstradycji. Dużo myślałem o ludziach, którzy coś kiedyś zrobili złego, a potem się zmienili. Do czego człowiek jest zdolny w jednym życiu?
Jak mając elementarną wiedzę o życiorysie Wolińskiej można powiedzieć coś takiego?! Ta „fajna, ciepła pani” nigdy się nie zmieniła, nie wykazała cienia skruchy za morderstwa polskich bohaterów. Nie popełniła samobójstwa, jak pokazuje Pawlikowski. Zakończyła swój haniebny żywot bezkarnie, choć powinna była gnić w ciężkim więzieniu. Jednak artysta tak się nią zafascynował, że przedstawił nam osobę ze łzawymi wewnętrznymi rozterkami, faktycznie ciepłą, sympatyczną, skrzywdzoną – postać tragiczną, mającą budzić współczucie. Przypomnijmy, że Wolińska podzieliła się przed paroma laty pragnieniem „ukręcenia łba” prokuratorowi, który ją ścigał. Faktycznie zmieniła się…
Chyba najbardziej bolesna jest scena z 64. minuty filmu. „Krwawa Wanda” przegląda rodzinne zdjęcia. Jak można się domyślić, widzimy na nich jej żydowskich krewnych. Spośród kilkunastu fotografii, na jednej możemy rozpoznać postać historyczną. To Irena Sendler na znanym zdjęciu z 1942 r., które widnieje nawet jako ilustracja do notki o niej w Wikipedii.
Fotografię zauważył bloger Kazef na blogmedia24.pl, który pyta:
Po co więc Pawlikowski umieszcza znaną fotografię Sendlerowej w albumie pani prokurator? Czyż nie dlatego, żeby powiedzieć w razie potrzeby: patrzcie, esbecka prokurator umieściła między rodzinnymi zdjęciami fotkę Sendlerowej. Zatem potrafi docenić pomoc Polaków dla Żydów. Ma tę niezbędną wrażliwość.
Za nim poszedł m.in. Pink Panther z salonu24:
(…) mamy żywy przykład na mądrość ludową, że każde łajdactwo musi być nagrodzone, a każdy dobry uczynek – ukarany. Pawlikowski dostał Oskara, a Irena Sendler NIE dostała Nobla.
Dlaczego Pawlikowski to zrobił? Czym się kierował realizując szatański plan ocieplenia postaci bezwzględnej morderczyni (bo tak należy patrzeć na Wolińską/Gruz) wsadzeniem do jej rodziny tak szlachetnej postaci? Jak mógł to zrobić? To podłość!
A decyzją Agnieszki Odorowicz (wymienionej z nazwiska w tyłówce filmu szefowej Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej) zapłacił za to każdy z podatników. Podobnie jak za budujące Polakom opinie antysemitów kosztowne zabiegi w „Obywatelu”, „Pokłosiu” czy „Ziarnie prawdy”.
Później uruchomiono całą machinę i fundusze na lobbing, by film robiący z Polaków morderców doceniono w świecie. Udało się. Są nagrody, z tą najistotniejszą włącznie. We wszystkich mediach trwa festiwal zachwytów, a głowa państwa oznajmia:
To jest taki dzień ważny dla wszystkich, którzy chcą dostrzegać niebywały postęp, jaki się dokonuje w zakresie promocji Polski i polskiej kultury, dostępności do wiedzy o Polsce. (…) To powinno być źródło satysfakcji dla wszystkich. Mam nadzieję, że i twórcy, i odbiorcy będą widzieli dobry znak świadczący, że stajemy się coraz bardziej atrakcyjni – nie tylko jako kraj konsumujący, ale i pokazujący rzeczy wartościowe
Postęp w promocji Polski? Wiedza o Polsce? Źródło satysfakcji?
Rozumiem, że „Ida” może budzić w panu prezydencie pozytywne uczucia ze względu na historię jego rodziny, a właściwie rodziny Pierwszej Damy. Ale niechże nie miesza on do tego wszystkich Polaków…
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/235229-paskudne-irena-sendlerowa-tez-zagrala-w-idzie-kilka-smutnych-pooscarowych-uwag