Ekranizacja pornola dla kucht domowych, który sprzedał się w 100 mln egzemplarzy miała być najgorętszą premierą roku. Przez wiele miesięcy spekulowano kto wcieli się w parę głównych bohaterów i czy Hollywood „pójdzie na całość” pokazując perwersyjny seks tak grafomańsko opisany przez E L James. Ostatecznie „50 Twarzy Greya” jest infantylnym, nudnym, żałośnie płytkim filmem, który ani specjalnie nie szokuje, ani nie drażni.
W zasadzie filmowe „ 50 Twarzy Greya” potwierdza moją tezę z książki „Bóg w Hollywood”, że USA w porównaniu do Europy wciąż jest krajem, gdzie pulsuje purytanizm. Porównując zawierający kilka ostrzejszych erotycznych scen film do choćby duńskiej „Nimfomanki” czy francuskich obrazów „Intymność”, „Zgwałć mnie” albo japońskiego „Imperium namiętności”, amerykański „najodważniejszy film od czasu Nagiego Instynktu” wygląda jak bajeczka dla nastolatków. Cóż, z powodu obyczajowej cenzury w kinach amerykańskich (kategorie wiekowe) twórcy bali się dociskać pedał do końca przed najwyższą kategorią, która eliminuje film z wielu kin.
Nie zamierzam tutaj szczegółowo recenzować filmu, co zrobię na wNas.pl. Ograniczę się do tego, że zrobiony przez mało znaną Sam Taylor-Johnson film jest perfekcyjną ekranizacją książki James. Jest tak samo głupi, napuszony i infantylny jak dzieło tej do niedawna nikomu nieznanej kobieciny. Historia „romansu” bajecznie bogatego wydawcy Christiana Greya i studentki jest wiarygodna psychologicznie w takim stopniu jak wiarygodny jest obiektywizm dziennikarski Tomcio Lisa. Z jakiejkolwiek strony byśmy nie spojrzeli na ten film, jest to absolutna porażka. Melodramat? Żenujący i niezwykle przykry jest fakt, że tak pokraczna konstrukcja fascynuje miliony czytelników. Analiza umysłu zwichrowanego bogacza, który odnosi seksualną satysfakcje tylko podczas „50 twarzy Greya” nie jest nawet przekroczeniem barier w sztuce rodem z kina Von Triera. Ten film ze sztuką wspólnego ma tyle samo, ile krzesło z krzesłem elektrycznym. Jest to wysokobudżetowy erotyk z typowym dla tego gatunku filmowego płytkim i mizernym scenariuszem.
Warto natomiast się przyjrzeć filmowi w kontekście tego, co dzieje się ostatnio w Polsce. Film i książka opowiadają o młodym magnacie na rynku wydawniczym, który lubuje się w podporządkowywaniu sobie kobiet. W swojej willi ma specjalny pokój, gdzie oddaje się perwersyjnym seksualnym przyjemnościom, które polegają na zadawaniu bólu partnerkom. Zanim lgnące do niego kobiety zdecydują się na taki układ, muszą podpisać skonstruowany przez prawników kontrakt (streszczenie tak szmirowatej treści jest męczące!) zobowiązujące je do zachowania milczenia. To spotyka Anastasie Steel. Skromna dziewczyna chce zrobić z obiektem westchnień tysięcy kobiet wywiad do uniwersyteckiej gazetki. Również ona jest zafascynowana tajemniczym milionerem. W końcu podstępnie osaczający ją Christian rozkochuje w sobie dziewczynę i zmusza w najbardziej wymyślnych praktyk sado-maso. Jak to bywa w bajkach, oczywiście między dwójką bohaterów rodzi się uczucie. Ona znosi dla niego upokorzenia, on zaś musi zrozumieć źródło swoich perwersji.
Jeszcze przed spektakularnym sukcesem kasowym książki słychać było głosy oburzenia ze strony chrześcijan. Teraz przed premierą filmu do głosu doszły też amerykańskie organizacje kobiece. Według twórców kampanii „50 dolarów, nie 50 twarzy” film zachęca kobiety do absolutnej uległości wobec mężczyzn. Zdaniem organizatorów protestu prawdziwe kobiety nie kończą jak Anastasia tylko trafiają do schronisk dla kobiet albo nawet umierają uciekając przed oprawcą. Według przedstawiciela Narodowego Centrum walczącego z wyzyskiem seksualnym „Pięćdziesiąt twarzy Greya” czyni przemoc wobec kobiet atrakcyjną seksualnie. Protesty poparły też działaczki organizacji „Stop Kulturze Porno” z londyńskiego Centrum dla Poniżanych Kobiet. Ich zdaniem film wybiela stalking i gloryfikuje przemoc wobec kobiet.
A jak na film reagują feministki? W USA istnieje cały nurt feminizmu walczącego z pornografią nie mniej stanowczo niż robią to organizacja katolickie. Jednak nawet tam glosy sprzeciwu wobec filmu są dosyć słabe. W Polsce zaś przyjęto właśnie Konwencję rzekomo przeciw przemocy wobec kobiet, co powoduje, że protest przeciwko filmowi byłby jeszcze mocniej słyszalny. „50 twarzy Greya” dosyć graficznie pokazuje przemoc wobec zmanipulowanych i słabych kobiet, a przesłanie obrazu nie jest wobec takich praktyk zbyt negatywne.
Gdzie są więc protesty przeciwko filmowi polskich feministek, które tak chętnie piętnują na co dzień „patriarchalizm” i męską dominację? Gdzie te głosy oburzenia na brak jednoznacznego potępienia przez twórców wymagającego absolutnej uległości samca? Cóż, trudno nie zauważyć, że gdyby Christian Grey miał koloratkę wówczas sama Magdalena Środa rozdarłaby pod kinem szaty. I choć ten widok byłby większą torturą niż seans „50 twarzy Greya”, to przynajmniej pokazałby, że polskie feministki rzeczywiście piętnują każdą formę przemocy wobec kobiet. Ale Grey nie jest nawet bliski amerykańskiej prawicy, więc nie pasuje do obiektu ataków. Czemu mnie to w sumie nie dziwi?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/233675-50-twarzy-greya-to-film-bezdennie-glupi-i-pokraczny-ale-pokazuje-totalna-hipokryzje-polskich-feministek-gdzie-promotorki-konwencji-przeciw-przemocy