Strzyżewski o cenzurze - obnażył system kłamstwa

fot.Wydawnictwo Prohibita
fot.Wydawnictwo Prohibita

W 1977 Tomasz Strzyżewski, podówczas pracownik krakowskiej delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk, wywiózł potajemnie do Szwecji pokaźną liczbę dokumentów cenzury. Wkrótce zostały one opublikowane na emigracji pod tytułem „Czarna księga cenzury PRL” (potem w kraju poza – nomen omen – cenzurą) i stały się sensacją.

Wydarzyło się coś, co obnażyło system kłamstwa, czyli samo jądro ustroju komunistycznego. Niby wszyscy wiedzieli, że w kraju istnieje cenzura, dowodziły tego chociażby druki drugiego obiegu. A jednak publikacja „Czarnej księgi” stała się wielkim wydarzeniem. Dlaczego?

Zdumiewała skala zakazanych zjawisk, postaci, nazw własnych. Okazywało się, że ten system ukrywał przed opinią publiczną ogromną ilość informacji o swoich dysfunkcjonalnościach (np. o złych wynikach gospodarczych – skoro generalnie wtłaczano obywatelom do głów, że gospodarka rozwija się szybko; czy o eksporcie niektórych produktów – skoro stale brakowało ich na rynku wewnętrznym). Ale także, co wskazywało już na jakąś obsesję tajemniczości, ukrywano informacje, które same w sobie nie pokazywały władzy w złym świetle, tyle, że opisywały jakieś obiektywne problemy (np. o chorobach zakaźnych bydła czy upraw). Wynikało stąd, że komunistyczna Polska, nawet w dobie umiarkowanego Gierka, w ogromnym stopniu kreuje wyobrażenia swoich obywateli o rzeczywistości. A skoro tak, to cóż powiedzieć o innych krajach bloku sowieckiego, gdzie – co było widać gołym okiem, polityka kulturalna i polityka informacyjna była znacznie bardziej restrykcyjna niż w Polsce? W tym sensie lektura „Czarnej księgi” była wtedy szokująca.

Niewiele się wtedy wiedziało o instytucjonalnej cenzurze (Głównym Urzędzie i jego terenowych delegaturach). „Czarna księga” mówiła sporo o efektach pracy cenzorów, ale ciągle mało jeszcze wiedziano o systemie. A system składał się nie tylko z instytucjonalnej cenzury, ale i z całego szeregu elementów, które pracę GUKPPiW poprzedzały (a w dużym stopniu czyniły zbędną). Tę wiedzę posiadał człowiek, który w marcu 1977 wywiózł z Polski rzeczone dokumenty. Ciekawe i smutne zrazem, że przez blisko 40 lat Tomasz Strzyżewski musiał walczyć o nowe wydanie tej książki – takie, które odpowiadałoby jego poglądom na system ograniczania wolności słowa. Stało się to dopiero niedawno.

Do tego systemu cenzury w szerszym rozumieniu należy zaliczyć koncesje wydawnicze dla prasy, państwowy system przydziału papieru, państwowy system dystrybucji prasy, nadzór instancji partyjnych (na poziomie centralnym przede wszystkim Wydziału Prasy KC PZPR), odpowiedni dobór pracowników poszczególnych redakcji (ze szczególnym uwzględnieniem funkcji redaktora naczelnego), a końcu także pracę operacyjną Służby Bezpieczeńtwa z jej tajnymi współpracownikami na terenie prasy. Jeśli bowiem zdarzało się tak, że redaktor naczelny jakiegoś tytułu nie był dostatecznie czujny, i nie byli dostatecznie ulegli jego dziennikarze, to zawsze jeszcze istniała możliwość wpływania na nich przez agenturę. Dopiero gdy te wszystkie środki zawodziły, musiała wkraczać do akcji cenzura sensu stricto. Zatem nie miała ona zbyt dużo pracy, Tomasz Strzyżewski w wspomina, że w czasie kilkunastu miesięcy pracy w krakowskiej delegaturze wykonał kilka ingerencji – po prostu w tytułach prasowych, które kontrolował, system pre-cenzury działał wystarczająco sprawnie.**

**Nieco inaczej było w okresach zaburzeń społecznych, gdy uległość dziennikarzy i dyspozycyjność redaktorów naczelnych malała (niekiedy gwałtownie, jak w czasie legalnej „Solidarności”), wtedy cenzura miała więcej pracy – ale i ona z kolei dostawała bardziej liberalne dyspozycje od PZPR.

Dlatego „Solidarność” domagała się w roku 1980 i 1981 czegoś, co pozornie wydaje się paradoksalne, a mianowicie uchwalenia ustawy o cenzurze. Otóż od 1945 r. aż do okresu „Solidarności” takiej ustawy nie było, chociaż w najlepsze działała cenzura, także ta instytucjonalna w postaci GUKPPiW. „Solidarność” całkiem słusznie zakładała, że zniesienie cenzury nie wchodzi w grę w warunkach realnego socjalizmu (nb. zniesienie cenzury w Czechosłowacji w 1968 r. przyspieszyło decyzję o wojskowej interwencji Układu Warszawskiego), ale że wielką ulgą dla informacji publicznej będzie ujęcie cenzury w jakieś karby, jawność ingerencji (stąd prawo ich zaznaczania praktykowane od jesieni 1981) i możliwość zaskarżania decyzji cenzury do sądu administracyjnego. Dziś trudno w to uwierzyć, ale uchwalenie tej ustawy w lecie 1980 było naprawdę dobroczynne dla mediów, które w tym czasie masowo wyzwalały się spod partyjnej kurateli.

To dawne dzieje. Niedługo potem upadł PRL i wydawało się, że nie powinno być już problemu z publikowaniem analiz działania cenzury przed 1989 roku. Otóż problem był i to długo. Tomasz Strzyżewski po wielu próbach w końcu podpisał umowę wydawniczą z Narodowym Centrum Kultury w 2007 roku. Aliści w roku 2009 NCK umowę unieważniło, podpierając się następującym dokumentem: „(…) Działając na podstawie (…) Zamawiający unieważnia przedmiotowe postępowania ze względu na fakt, iż wystąpiła istotna zmiana okoliczności powodująca, że wykonanie zamówienia nie leży w interesie publicznym, czego nie można było wcześniej przewidzieć”. W uzasadnieniu zaś czytamy: „W związku z zaistnieniem pomiędzy Zamawiającym a autorem książki sporu, co do zakresu zamówienia (treści książki), mając na uwadze, że wykonanie zamówienia może istotnie zagrozić interesowi publicznemu ze względu na wrażliwą społecznie tematykę publikacji Zamawiający unieważnia postępowanie”.

Tak się składa, że niżej podpisany przez kilka lat schyłkowego PRL-u zajmował się w „Tygodniku Powszechnym” odwołaniami od decyzji cenzury. Lektura wyżej przytoczonej decyzji NCK i jej uzasadnienia zaiste przypomina nowomowę tamtych decyzji i ich uzasadnień.

Tomasz Strzyżewski, Wielka księga cenzury PRL w dokumentach, Prohibita, Warszawa 2015

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych