„Wywiad ze Słońcem Narodu”, czyli amerykański „The Interview” to najgłośniejszy film przełomu roku na całym świecie. Szkoda, że na ten rozgłos kompletnie nie zasługuje.
O produkcji Columbii pisze się nie tylko w rubrykach kulturalnych, ale przede wszystkim politycznych czy biznesowych. Film stał się osią nowego konfliktu między największym światowym mocarstwem, a najbardziej izolowanym, tajemniczym i nieobliczalnym miejscem na Ziemi.
Holding Sony, do którego należy amerykańska wytwórnia, został zaatakowany przez hakerów (amerykańskie służby zlokalizowały ich w północnej części Półwyspu Koreańskiego). Ujawnili oni prywatne maile gwiazd Hollywood, domagali się odwołania premiery filmu kpiącego z Najwyższego Przywódcy i zagrozili zamachami na sale kinowe w USA. Firma się wycofała, za co spotkała ją krytyka ze strony środowiska filmowego, a nawet samego Baracka Obamy. Koreańska administracja (po nagłym odcięciu kraju od internetu, o co oskarżono Waszyngton) w odwecie porównała amerykańskiego prezydenta do małpy i zapowiedziała „śmiertelne ciosy”. Dystrybutor wpuścił jednak film do 200 kin za Atlantykiem i do internetu. A Obama zapowiedział nałożenie kolejnych sankcji na reżim Kima za atak na Sony.
Można założyć, że wszystkie te zdarzenia nie są cynicznym marketingiem ani jego odpryskami, że „tak wyszło” z powodu pierwszej histerycznej reakcji Pjongjangu, która rozpoczęła domino. Teraz obserwujemy jego kolejne etapy, jak np. wieść o tym, że film będzie dostarczany Koreańczykom z Północy na DVD i pendrive’ach za pomocą… balonów. Zapewne miliony obywateli więzionych w państwie-obozie będzie je sobie pożyczać i potajemnie oglądać na wypasionych ekranach swoich domowych kin…
To wszystko jest znakomitą promocją dla filmu, na który wytwórnia wydała 44 mln dolarów (plus reklama) i które zapewne zwrócą się wyciągnięte z kieszeni żądnych dobrej zabawy Amerykanów.
Warto więc ostrzec, by nie dokładać się do tego przedsięwzięcia (jeśli „The Interview” będzie pokazany w Polsce). Film jest bowiem po prostu żenująco słaby. Od pierwszej do ostatniej sceny razi prymitywizmem, naszpikowany jest tandetnymi żartami nieustannie kręcącymi się wokół stref erogennych, razi plastikiem i płytkością, z jaką dotyka jednego z najtragiczniejszych fragmentów rzeczywistości ostatnich dekad na Ziemi.
W skrócie fabuła przedstawia się następująco: Dave Skylark, zdegenerowany i zakochany w sobie gwiazdor talk show wraz ze swoim producentem, chcąc podnieść poziom merytoryczny swojego programu i dotknąć wielkiej polityki, wpadają na pomysł przeprowadzenia wywiadu z Kim Dzong Unem. Tak się bowiem składa, że koreański dyktator jest fanem Skylarka. Bez problemu godzi się na spotkanie w swojej twierdzy. Przed wylotem odwiedziny telewizyjnym rekinom składa dwoje pracowników CIA i wyznacza misję: otruć Kima. Skylark chętnie na nią przystaje – cieknąca mu ślina na widok agentki jest silniejsza od troski o własne bezpieczeństwo. Gdy akcja przenosi się już do Pjongjangu, showman nawiązuje bliską przyjaźń z satrapą, który okazuje się miłośnikiem amerykańskiej kultury, sportu i skąpo odzianych kobiet posiadanych na swoich usługach. Wspólnie spędzają dzień bez granic oddając się hedonizmowi. Naiwny Jankes łyka manipulacje Najwyższego Przywódcy, dostrzega w nim wielką wrażliwość i buntuje się przeciw rozkazom, z którymi wyruszył z ojczyzny. Co wydarzy się później, można się domyślić. Wszystko jest przepięknie, kolorowo, z rozmachem zrealizowane, gra aktorów i dialogi zawstydzają (poziomem), a najgorsze, że autorzy potraktowali piekło na ziemi, jakim jest Korea Płn. tak niepoważnie, że wyrządzają dużo większe szkody losowi Koreańczyków niż przyniesie pożytku uświadomienie mniej rozgarniętą część amerykańskiego społeczeństwa, iż w ogóle istnieje coś takiego jak reżim klanu Kimów.
Nastolatek z USA dowie się z tego filmu, że w dalekiej Azji żyje sobie pewien śmieszny gość, który dla swoich obywateli jest jakimś bóstwem, co „nie robi kupy”, bo nie potrzebuje (wszystko spala ciężko pracując). Symbolem głodu w państwie jest sklep odpicowany na potrzeby imperialistycznych gości, do oglądania z zewnątrz, w którym półki z towarami udaje fototapeta. Kim Dzong Un nie dba o swoich podwładnych, ale jak bardzo, tego już się nie dowiemy („nie daje im jeść”), ma prywatny czołg – prezent dla dziadka od Stalina i parę głowic nuklearnych. Wszystko przedstawione jest z powagą godną najwyżej kreskówki. OK, to ma być komedia, ale czemu aż tak głupia i trywializująca jeden z najpoważniejszych problemów dla społeczności międzynarodowej oraz gehennę mieszkańców Korei Płn.?
Żenującymi scenami z „The Interview” można by obdzielić co najmniej kilku kandydatów do Złotych Malin. Jedna z bardziej charakterystycznych: towarzysz Skylarka (ten rozgarnięty, z ambicjami, trzeźwo myślący, a więc Aaron Rapaport – inaczej u duetu producencko-reżyserskiego Goldberg-Rogen być nie mogło) jak gdyby nigdy nic wykrada się nocą przez okno z pilnie strzeżonego przez uzbrojonych wojskowych pałacu, by odebrać zapasową truciznę, którą amerykańskie służby właśnie dostarczają mu dronem. Ma to szczęście, że pakunek zamiast pod jego nosem, ląduje na głowie olbrzymiego tygrysa (jednego z największych niebezpieczeństw w Korei…), który właśnie rzuca mu się do gardła. Zanim jednak sytuacja się uspokoi, musi uniknąć agresji zaalarmowanych żołnierzy wyposażonych w karabiny, którzy już się do niego zbliżają. Poświęca się więc i wypełnia rozkaz (ma stały głosowy kontakt satelitarny z CIA) ukrycia wielkiego obłego przedmiotu w… „jedynym bezpiecznym miejscu w swoim ciele”. Ileż jest wokół tego śmiechu! Ileż ta scena trwa! Ileż powraca w kolejnych! Boki zrywać – jeśli się jest w wieku „pryszczatym”, a inteligencja nie przeszkadza w dorastaniu.
Amerykanie są zachwyceni. Użytkownicy portalu filmowego imdb.com ocenili film przyznając średnią 7,4 gwiazdek na 10 (najwyższe noty – 8,7 – od widzów poniżej 18. roku życia). Polska publiczność jest bardziej trzeźwa: 5,7 na FilmWebie – i tak za dużo (trudno nie zgodzić się z zamieszczoną tu opinią: „Liczyłam na drugie Team America w realiach Lepszej Korei. A obejrzałam film tak fatalny, że można by nim torturować więźniów Guantanamo”).
Obrona „wolności słowa” (jak głupie by to słowo nie było) i sprzeciw wobec cyberterroryzmu to jedno, ale usilne promowanie hollywoodzkiej szmiry, de facto szkodzącej walce z północnokoreańskim reżimem, to już co innego. Burza wokół „Wywiadu ze Słońcem Narodu” przejdzie do historii – w końcu rzadko się zdarza, by amerykański prezydent sprawą wagi państwowej i światowego ładu czynił tak upokarzająco słaby produkt popkultury.
Część dowodów – w poniższym zwiastunie (dla widzów dorosłych, więc potrzebne będzie zalogowanie się do YT)
a tu łatwiej dostępne fragmenty tego gniota:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/228260-najglosniejszy-film-swiata-to-rzadka-chala-nawet-sankcje-obamy-nie-pomoga-temu-obrazkowi