Kacper Śledziński w „Tankistach” stara się pokazać „prawdziwą historię” takich ludzi, jakimi mogli być „pancerni”. A nawet pies

fot. okładka
fot. okładka

Atrakcyjność „Czterech pancernych” jest oczywista – to jeden z najpopularniejszych polskich seriali, który – choć mocno naciągający historię i trącący już nieco ramotą – oglądany jest bez przerwy przez blisko pół wieku. Kacper Śledziński w „Tankistach” stara się pokazać „prawdziwą historię” takich ludzi, jakimi mogli być „pancerni”. A nawet pies.

Sporo ostatnio pisze się o 1 dywizji piechoty im. Tadeusza Kościuszki. To dobrze, bo chociaż temat ten starała się ocieplić peerelowska popkultura w postaci serialu „Czterej pancerni i pies”, formacja ta postrzegana była jednoznacznie źle. I nic dziwnego. Armia pod dowództwem prosowieckiego oficera Zygmunta Berlinga, była w sposób najzupełniej oficjalny zbrojnym ramieniem Stalina – ostateczną kartą przetargową, która owszem, miała przynieść Polsce wyzwolenie spod okupacji niemieckiej, ale też zastąpienie jej okupacją sowiecką. Jak wiadomo – plan okazał się skuteczny. Wobec tego, jak ułożyła się historia, trudno myśleć o „Berlingowcach” z sympatią, jednak przekładanie czarnej legendy formacji, na wszystkich walczących w szeregach formacji żołnierzy, jest jednak grubą przesadą. I podczas, gdy tak właśnie traktuje ich Tadeusz Kisielewski w swoich „Janczarach Berlinga” (wyd. Rebis) – książce nawiasem mówiąc faktograficznie bardzo interesującej – Kacper Śledziński w „Tankistach” stara się wyważyć i niuansować tę opinię, choć jak wskazuje tytuł, skupia się na żołnierzach 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. To uczciwsze podejście, a na pewno mniej krzywdzące dla samych bohaterów książki, którzy w sporej części nie mieli specjalnie innego wyjścia.

Wobec samego Berlinga Śledziński nie ma oczywiście złudzeń. Widzi w nim cynicznego gracza, który zręcznie żonglował swoją prosowiecką postawą, dla całkiem konkretnych korzyści politycznych. Padają cytaty z Andersa: „Byłem z nimi bardzo ostrożny. Zauważyłem, że zbyt natarczywie podkreślają konieczność współpracy z Rosją Sowiecką i przesadnie krytykują stosunki w Polsce przed wojną, a tę przesadę widziałem tym bardziej, że i sam miałem o tych stosunkach sąd ujemny. Ta przesada szczególnie uderzyła mnie u Berlinga, który był oficerem II Brygady”. Musiała być ona rzeczywiście ostentacyjna, skoro nie dawali się na nią nabrać nawet betonowi komuniści w postaciach Wandy Wasilewskiej i Alfreda Lampego. Ten ostatni pisał wprost, że „Berling wychowany w duchu w duchu legionowym nie potrafił – nawet gdyby chciał – przyswoić sobie ideologii komunistycznej”.

Berling realizował własną politykę, której zwieńczeniem miała być jego znacząca rola w ojczyźnie. Tak jak wcześniej nie liczył się z Andersem, tak teraz traktował komunistów, jako chwilowych sprzymierzeńców

— pisze Śledziński. Nie ma jednak raczej wątpliwości, że miał świadomość, iż ci „chwilowi sprzymierzeńcy” są na tyle potężni, by skuteczniej niż on realizować swoją politykę. I wobec Polski i jego samego.

Śledziński sporo uwagi poświęca postaci Berlinga, sprawnie wyświetla też cały szlak bojowy „Berlingowców” na tle sytuacji politycznej w czasie II wojny światowej. Ale interesuje go też człowiek. „Tankiści” to właśnie historie pojedynczych ludzi, zesłańców, dla których wstąpienie do formacji było jedyną możliwością wyrwania się z łagrów. A kto wie, może i faktycznie wyzwolenia Polski. Byli to co prawda ludzie o określonym stosunku do ZSRR, który to stosunek mocno ugruntowało okrucieństwo zsyłek i „atrakcji” zapewnianych im przez komunistów na Syberii. Z drugiej strony trudno oczekiwać, że prosty, małorolny chłop z dawnych Kresów będzie potrafił analizować meandry polityki międzynarodowej w czasie wojny. Byli sceptyczni i na pewno w większości antysowieccy, ale w chwilową zmianę kierunku wiatru historii byli chyba w stanie uwierzyć. Poza tym po prostu chcieli jakoś uciec z końca świata, na którym osadziła ich władza sowiecka.

Zburzenie czarnej legendy „berlingowców” – widzenie w nich nie masy, lecz jednostek jakoś tam w historię uwikłanych, to spory atut „Tankistów”. I szkoda tylko, że autor nie pokusił się o mały pisarski eksperyment, który nawiasem mówiąc sugeruje podtytuł książki „Prawdziwa historia czterech pancernych”. Owszem, mamy tu pierwowzór postaci Olgierda Jarosza, czyli Wasyla Semena. Ba! Spotkamy tu nawet pierwowzór Szarika, który, o dziwo, w filmie był nawet tej samej rasy, co oryginał. Odsyłaczy do powieści czy serialu jest jednak stosunkowo niewiele i chociaż książce to nie szkodzi, Śledziński pozbawił ją w ten sposób dodatkowego atutu – pokazania jak w czasach PRL-u manipulowano tym właśnie wycinkiem historii.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.