Roman Graczyk w obronie ks. Piwowarczyka. Ostro o książce Ściślickiego

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Publicystyka ks Jana Piwowarczyka jako przykład opozycyjnej postawy Tygodnika Powszechnego” Piotra Ściślickiego opowiada o księdzu Janie Piwowarczyku, założycielu „Tygodnika Powszechnego” jako o jego („Tygodnika”) złym duchu.

Już na wstępie, aby nie było żadnych wątpliwości, Czytelnik dowiaduje się o Piwowarczyku, że:

Był on w redakcji inteligenckiego czasopisma ciałem obcym.

A to dlatego, że przed wojną pisał teksty antysemickie, a „Tygodnik” opublikował w 1946 r., po pogromie kieleckim, oświadczenie potępiające ów mord.

W ogóle, stosunek do Żydów jest dla Autora papierkiem lakmusowym człowieczeństwa: kto przed wojną płynął w nurcie antysemickim, zyskiwał niezmywalne piętno przysłaniające późniejszą postawę i wszelkie możliwe przymioty ducha.

Książka Piotra Ściślickiego jest bowiem doskonale ahistoryczna. Autor jakby abstrahował od dwóch fundamentalnych faktów rzeczywistości Polski przedwrześniowej: po pierwsze, od realnie istniejącego napięcia (konfliktu interesów) polskiej większości i żydowskiej mniejszości; po drugie od faktu, że ogromna większość elit opiniotwórczych, wychodząc od tego konfliktu interesów, głosiła opinie mniej czy bardziej nieprzychylne wobec Żydów. Opinia ks. Piwowarczyka o Żydach była – tu zgoda – bardzo krytyczna, ale nie bardziej krytyczna niż 90 proc. katolików, najwybitniejszych hierarchów Kościoła (np. abpa Sapiehy) nie wyłączając.

Antysemityzm w kraju, w którym Żydzi (podobnie jak inne mniejszości narodowe) stanowili problem, jest jednak czymś innym, niż antysemityzm w kraju, gdzie takiego problemu nie ma. Polska międzywojenna walczyła z fatalnymi skutkami swojego położenia geopolitycznego (znacznie gorszego niż dzisiaj, chociaż dalej mamy tych samych sąsiadów na wschodzie i zachodzie), więc musiała wszelkimi siłami zabiegać o spoistość tkanki społecznej. Mówiąc wprost: o spoistość narodu, ale strach to powiedzieć wobec Autora, który na słowo „naród” dostaje gęsiej skórki, widząc na horyzoncie nadciągające demony nacjonalizmu, a dalej już nic mniej jak Holocaust. Jednak Polska 1918 – 1939, czy się to Ściślickiemu podoba, czy nie, musiała się niepokoić o tę spoistość, bo od niej zależało wprost jej przetrwanie w nadchodzącej konfrontacji z dwoma totalitaryzmami.

Antysemityzm jest godzien potępienia, ale może da się trochę rozumieć (nie mówię: usprawiedliwić) tych polskich polityków i publicystów, którzy popadli w ten defekt, powodowani jednak troską o Polskę? Ściślicki odpowiada: nie da się.

I tak, ks. Piwowarczyk zostaje moralnie zmiażdżony za swoje poglądy sprzed 1939 r. Późniejszy założyciel „Tygodnika Powszechnego” opowiadał się za przymusową emigracją Żydów z Polski. Nie było to dla Żydów stanowisko sympatyczne (chociaż, bywały w debacie publicznej stanowiska znacznie gorsze, dodajmy gwoli sprawiedliwości), ale jeśli już sadzać Piwowarczyka na ławie oskarżonych, to za ten pogląd.

Tymczasem Autor sadza go na tej ławie za coś o wiele dalej idącego: za sprzyjanie Holocaustowi. Czytamy zatem, że ks. Piwowarczyk w

drastyczny sposób, językiem zjadliwym ustosunkowywał się do problemu obecności i uczestnictwa  w życiu społecznym i kulturalnym Polski osób pochodzenia żydowskiego, przygotowując starannie grunt pod Endlősung.

Wynikało by z tego, że gdyby nie taki Piwowarczyk, „ostateczne rozwiązanie” by się nie udało. Szkoda, że Ściślicki urodził się 50lat za późno, gdyby nie to, ta logika wywodu doskonale mogłaby posłużyć już nie (jak w książce) posadzeniu Piwowarczyka na wirtualnej, ale na całkiem realnej ławie oskarżonych. W końcu wielu ludzi jego pokroju, jego poglądów i jego zasług dla Polski stanęło przed stalinowskim prokuratorem, by usłyszeć oskarżenie o sprzyjanie hitlerowcom. Na przykład Adam Doboszyński skazany na śmieć pod absurdalnym zarzutem współpracy Niemcami, wyrok wykonano. Nb. ks. Piwowarczyk był świadkiem na tym procesie, a wtedy droga między ławą świadków, a ławą oskarżenia była krótka. Szczuty przez UB usunął się z „Tygodnika”, wyjechał z Krakowa, zaś po 1956 r. do redakcji już nie wrócił. Ściślicki ma o tym do powiedzenia tylko tyle:

Wreszcie – z nadejściem roku 1951 – zaprzestał wykładów i ustąpił z redakcji >>Tygodnika<<, uwalniając przestrzeń dla zmian w łonie zespołu redakcyjnego.

Ciekawe ujęcie problemu: twarze UB-eków z MBP i sędziów w WSR rozmywają się w eufemistycznym „roku 1951”.

Ks. Piwowarczyk uchodzi w powszechnej opinii za tego spośród redaktorów wczesnego „Tygodnika”, który wdał się w najbardziej pryncypialny spór z heroldami Nowej Wiary. Słusznie. Zwykle też wpisuje się tę opozycyjność „TP” w poczet zasług krakowskiego pisma. Też słusznie. I wydawać by się mogło, po tytule pracy Piotra Ściślickiego, że on podziela ten pogląd.

Otóż nie: Autor uważa, że swojej powojennej (1945-1948) publicystyce były rektor Arcybiskupiego Seminarium Duchownego zasadniczo błądził po intelektualnych manowcach. Dlaczego? Ano dlatego, że nie dostrzegał jak postępowa, szlachetna, nowoczesna i wyzwolicielska była idea komunistyczna. Czytamy:

(…) ksiądz Piwowarczyk nie przekonał mnie swoimi wywodami na temat błędności stanowiska marksistów w kwestii społecznej i rzekomego zła inherentnie tkwiącego w systemie komunistycznym. Komunizm był ideą co najmniej w założeniu słuszną. Tylko ktoś o bardzo złej woli mógłby kwestionować pozytywne przesłanie takich wartości, jak wolność osobista każdej jednostki, równość wszystkich wobec prawa, solidarność międzyludzka, likwidacja zbyt rażących różnic ekonomicznych, niedopuszczalność bogacenia się kosztem drugiego człowieka, zasada społecznej własności środków produkcji, dostojeństwo pracy, zasada świeckości prawa małżeńskiego. A w wymiarze ponadnarodowym – chociażby zasada samostanowienia narodów, czy swobody żeglugi, wolności mórz, oceanów. Dopiero konieczność uciekania się do wdrażania tych innowacji siłą spowodowała ostatecznie pojawienie się nadużyć, zwanych zbrodniami komunistycznymi, i niestety, skompromitowała słuszne i szlachetne założenia ideologii.

Duża rzecz, naprawdę, napisać w Polsce 20 lat po upadku komunizmu apologię ustroju, który ma na swoim koncie co najmniej kilkadziesiąt milionów ofiar.

Na marginesie: książka wydana została z logo „Tygodnika Powszechnego”.

Roman Graczyk

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.