Legutko o odzyskanej pamięci Powstania Warszawskiego. „Powstało nie tylko muzeum, ale powstało muzeum tętniące życiem”

Fot. Łeba/GFDL/CC/Wikimedia Commons
Fot. Łeba/GFDL/CC/Wikimedia Commons

Książka „Jedyne takie muzeum. Odzyskana pamięć o powstaniu Warszawskim” jest o tym, że w Polsce można robić rzeczy ważne, a z pozoru niemożliwe – pisze Roman Graczyk.

Było rzeczą zrozumiałą, że za komuny nigdy nie powstało muzeum Powstania Warszawskiego. Było mniej zrozumiałe, że po upadku komuny nie mogło powstać przez długich 15 lat. Piotr Legutko pisze sporo o powodach tej inercji – były one nie tylko natury biurokratycznej, leżały głębiej, na poziomie dominującej świadomości historycznej. Hasło wyborcze Aleksandra Kwaśniewskiego „wybierzmy przyszłość” streszcza tę sytuację zapewne zbyt skrótowo, ale nie fałszywie. Istotnie, w latach 90-tych nie było w Polsce klimatu do budowania takich wizji polskiej historii, które byłyby spajające dla wspólnoty narodowej. To się trochę zmieniło za rządów Jerzego Buzka, ale ów rząd upadł w niezbyt pięknym stylu, nadeszła kolejna rekonkwista polityczna post-komunistów: rząd Leszka Millera.

W takiej to atmosferze grupka ludzi o konserwatywnych i republikańskich przekonaniach, pracujących dla rządu Buzka w obszarze kultury i pamięci (przeważnie w resorcie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, kierowanym przez Kazimierza Michała Ujazdowskiego) ma wrażenie, że na długo ich pomysły na Polskę pójdą do lamusa. Zawodowo rozchodzą się każdy do innych zajęć, ale coś zostaje: towarzyska, a może i przyjacielska relacja. Przyszli „muzealnicy” (m. in. Jan Ołdakowski, Paweł Kowal, Dariusz Karłowicz, Dariusz Gawin, Lena Dąbkowska-Cichocka, Marek Cichocki, Tomasz Merta) pozostają dalej środowiskiem ideowym. W r. 2000 robią głośną akcję bilboardową „Bohaterowie naszej pamięci”, poświęconą pokoleniu żołnierzy AK i towarzyszącą jej wystawę. Ich inicjatywa wzbudza różne reakcje, także bardzo nieprzychylne, m. in. głośny tekst Magdaleny Środy w „Tygodniku Powszechnym” protestujący przeciwko „patriotyzmowi zmilitaryzowanemu”. Ale szeroka debata, która towarzyszy tej inicjatywie, pozwala na wykrystalizowanie się postaw, a samej grupie warszawskich młodych konserwatystów nadaje większą spoistość.

Nie byłoby chyba tej wielkiej sprawy, czyli ich przygody z Muzeum Powstania Warszawskiego, gdyby nie dość przypadkowe spotkanie z Lechem Kaczyńskim, prezydentem Warszawy, w roku 2003. Kaczyński powierza Ołdakowskiemu misję utworzenia (w tym zbudowania w murach starej elektrowni przy ul. Przyokopowej) muzeum Powstania. Kiedy? Akt nominacji Ołdakowskiego nosi datę 2 lipca 2003 r., podczas, gdy uroczyste otwarcie miało nastąpić 1 sierpnia 2004, na 60. rocznicę wybuchu Powstania. Termin wydawał się niemożliwy do dotrzymania. A jednak się udało. Legutko odpowiada na pytanie, jak niemożliwe stało się możliwym. Nie tylko w kwestii terminu, także co do rzeczy bardziej fundamentalnych. Pomijając problem nowoczesnego sposobu narracji historycznej, bo tego można się łatwo nauczyć, pozostaje jeszcze coś takiego jak prawdziwe życie instytucji z pozoru mało żywotnej. Otóż, jak dobrze wiemy, powstało nie tylko muzeum, ale powstało muzeum tętniące życiem. No więc, jak to było możliwe?

Po pierwsze, duch ekipy: ci ludzie znali się dobrze, niejedno wcześniej razem przeszli, ufali sobie, dlatego potrafili pracować na pełnych obrotach przez kilkanaście miesięcy. Po drugie, traktowanie historii jako materii, która ciągle żyje, chociaż jest przeszłością: żyje w pamięci, w emocjach, w odruchach społecznych, w narodowej symbolice i – czemu nie? – w narodotwórczym micie. Tu przychodzą na myśl słowa Jana Pawła II wypowiedziane podczas jego pierwszej pielgrzymki do Polski, 2 czerwca 1979 r.:

Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w 1944 roku zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu.

Po trzecie, intensywny kontakt z żyjącymi powstańcami, wciąganie ich w to przedsięwzięcie, prawdziwy dla nich szacunek. Po czwarte, specyficzny wolontariat. Budowany tak, że wolontariusze też koniecznie muszą czuć ducha tego przedsięwzięcia i utożsamiać się nim – nie tylko robić coś pożytecznego w wolnym czasie.

Efekt tego splotu czynników jest znany. Powstało miejsce zupełnie niezwykłe, miejsce, bez którego trudno sobie już dzisiaj – 10 lat po - wyobrazić Warszawę.

Ale i więcej: trudno przecenić rolę tego sposobu myślenia o narodowej przeszłości dla Polski w ogóle. Dla naszej tożsamości, po prostu. Chapeau!

Roman Graczyk

Piotr Legutko, Jedyne takie muzeum. Odzyskana pamięć o powstaniu Warszawskim, Znak Horyzont, Kraków 2014.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.