10. rocznica śmierci Marlona Brando, niezapomnianego Vito Corleone z "Ojca chrzestnego"

Kadr z filmu "Ojciec chrzestny" (1972)
Kadr z filmu "Ojciec chrzestny" (1972)

Rola życia może być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Tak było również w przypadku Marlona Brando, który tytułową kreacją w ekranizacji powieści Mario Puzo zapewnił sobie nieśmiertelność.

Tylko faktografia jest w stanie wyrwać kinomanów z myśli o niezapomnianych kreacjach Brando i przypomnieć, że aktora nie ma już z nami od 10 lat. Artysta zmarł 1 lipca 2004 roku w wieku 80 lat.

Chociaż można długo wymieniać wybitne role aktora (m.in. „Na nabrzeżach”, „Czas apokalipsy”, „Ostatnie tango w Paryżu”, „Tramwaj zwany pożądaniem” i wiele innych), Brando i tak będzie zapamiętany jako dojrzały elegancki mężczyzna o potężnej posturze ubrany w ciemny smoking, ćmiący cygaro w półmroku luksusowego gabinetu. Rola w „Ojcu chrzestnym” Francisa Forda Coppoli dała mu nieśmiertelną chwałę w filmowym Panteonie, ale również przypięła etykietę aktora jednej roli. To chyba jedna z największych niesprawiedliwości w dziejach kina…

Najlepszym podsumowaniem dokonań Brando jest deszcz wyróżnień, jaki spadł na niego w czasie jego długiej kariery. Łącznie aktor otrzymał aż 8 nominacji do Oscara, a dwukrotnie uhonorowano go prestiżową statuetką.

Splendor nie zmienił jednak charakteru Brando, który w życiu był takim samym twardzielem, jakiego kreował w filmach. Np. w 1973 roku odmówił przyjęcia Oscara. Jako powód aktor wskazał solidarność z Indianami, którzy byli przedstawiani w hollywoodzkich produkcjach w niekorzystnym świetle.

Skandale obyczajowe, uzależnienie od alkoholu i narkotyków, samobójcza śmierć córki i zabójstwo dokonane przez syna… Życie Marlona Brando było równie mroczne, co żywoty jego filmowych bohaterów. Być może dlatego nazwisko Marlona Brando zawsze będzie elektryzowało kinomanów. Nie tylko ze względu na wspaniałe role…

AM

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych