Kilka dni temu poznałem Vicki Burbach, autorkę popularnej w USA książki „How to Read Your Way to Heaven“, aktywną także w amerykańskich mediach społecznościowych. Opowiadała mi o swojej drodze do wiary.
Pochodziła z rozbitej rodziny, wychowywała się bez Boga. Wokół siebie widziała wiele rozwodów, ludzkich nieszczęść, życiowych tragedii. Jak opowiadała, jej największym pragnieniem było doświadczenie miłości i osiągnięcie szczęścia. Wiedziała, że prawdziwa miłość nie może zakończyć się rozejściem i rozwodem, bo inaczej nie jest prawdziwa. Jeżeli się kończy, to znaczy, że nie była to miłość. Logiczne.
Nie chciała podążać za afektami, bo widziała, jak często ludzie brną donikąd, gdy dają się prowadzić jedynie uczuciom i emocjom. Zaczęła więc studiować, jak różne religie, tradycje, kultury i wiary podchodzą do spraw małżeństwa i rodziny. I wtedy odkryła coś, co ją oszołomiło: piękno katolickiej nauki o miłości między kobietą i mężczyzną. Zafascynowała ją wizja nierozerwalności ich przymierza, sakramentalności ich związku, w którym obecny jest również sam Bóg. Szczególne rozwinięcie znalazło to w teologii ciała zarysowanej przez Jana Pawła II. Była w tym zawarta obietnica uświęcenia tego, co najbardziej intymne i osobiste, a także zapowiedź szczęśliwej wieczności.
Żadna inna religia nie ofiarowała tak wiele – ani na ziemi, ani w niebie. Vicki postanowiła więc poznać religię katolicką. Im bardziej się w nią zagłębiała, tym jaśniejsze stawało się, że czegoś takiego nie mógł wymyślić człowiek. W końcu przekroczyła próg Kościoła. Dziś jest szczęśliwą żoną i matką sześciorga dzieci. Mówi, że doświadcza tego, czego zawsze pragnęła: kocha i jest kochana. Emanuje tym zresztą na zewnątrz. Widać to od razu, kiedy się z nią rozmawia.
Kiedy jej słuchałem, przypomniały mi się wspomnienia wietnamskiego kardynała Francoisa Xaviera Nguyena Van Thuana, które czytałem niedawno. Otóż pisał on, że tym, co go przyciągnęło do Kościoła, była katolicka nauka społeczna. Studiując ją odkrył coś, czego nigdy nie spotkał we własnej kulturze azjatyckiej, a mianowicie nauczanie o nieskończonej godności każdego człowieka.
W religiach Wschodu nie istnieje bowiem pojęcie osoby jako integralnej istoty cielesno-duchowej. Reinkarnacja zakłada przygodny, incydentalny związek między ciałem a duszą, która może wcielać się w ludzi, ptaki, gady, płazy czy insekty. W związku z tym ontologiczny status człowieka jest taki sam jak innych bytów w cyklicznym kołowrocie istnień. W chrześcijaństwie natomiast każdy człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże, jego przeznaczeniem – już tu na ziemi – jest być świątynią Ducha Świętego, a wieczności osiągnąć szczęśliwość w osobowej relacji z samym Bogiem.
Van Thuan doszedł do tego wszystkiego, zaczynając od katolickiej nauki społecznej, a konkretnie odkrywając pojęcie osoby. Jeżeli bowiem nie ma pojęcia osoby, to niemożliwe stają się prawa człowieka, ponieważ nie istnieje ich podmiot. Zrozumiał więc, dlaczego prawa człowieka mogły pojawić się jedynie na fundamencie chrześcijaństwa, a nie na gruncie religii Wschodu. Rozpoznając ten społeczny fenomen, Van Thaun zaczął szukać jego korzeni. W taki sposób odkrył Ewangelię i został katolikiem, a nawet znosił później prześladowania za wiarę w okresie panowania reżimu komunistycznego w Wietnamie.
Wspomniane historie łączy jedno: Vicki Burbach i kardynał Van Thuan przyszli do Kościoła dzięki studiowaniu chrześcijańskiej antrolopologii, zagłębianiu się w katolicką naukę o małżeństwie, rodzinie i społeczeństwie. Ich przypadek pokazuje, że katolicyzm jest całościową propozycją skierowaną zarówno do wiary, jak i do rozumu człowieka, jest ofertą dla ducha i dla intelektu. Okazuje się zatem, że katolicka nauka społeczna czy teologia ciała posiadają potencjał ewangelizacyjny. Miał więc rację ks. Richard John Neuhaus, gdy mówił, że chrześcijaństwo to „system sensów“.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/335759-teologia-ciala-i-katolicka-nauka-spoleczna-jako-narzedzie-ewangelizacji