Amicus Plato, sed magis amica veritas… te słowa towarzyszą mi przy refleksji nad poczynaniami mojego kolegi z okresu studiów na KUL, ks. prof. Alfreda Wierzbickiego. Pamiętam go z tamtych lat, ze wspólnych zajęć na które uczęszczaliśmy. On, student filozofii i ja, student teologii spotykaliśmy się na tych samych zajęciach z etyki. Znałem już wtedy jego fascynację poezją i jego wnikliwe uwagi dotyczące ówczesnej rzeczywistości. Potem pobieżnie śledziłem jego losy. Gdzieś zanotowałem w głowie jego bardzo interesujący doktorat na temat zasady non-violance w wydaniu Gandhiego i etyki Solidarności. Potem wielokrotnie czytałem i korzystałem z jego prac na temat myśli filozoficznej Karola Wojtyły/Jana Pawła II. Szczególnie cenne były dla mnie i pozostają jego analizy elementów filozoficznych zawartych w utworach poetyckich Wojtyły. Miał do tego typu analiz szczególne kompetencje, będąc tak filozofem, jak i poetą.
Amicus Plato, sed magis amica veritas… Jestem, raz jeszcze to podkreślam, daleki od pochopnego osądu ks. Wierzbickiego i tym bardziej potępienia. Ale też daleki jestem od milczenia wobec aktualnych jego wypowiedzi w sferze życia publicznego. Pominę kilka, skądinąd bulwersujących tekstów, czy to osławionego manifestu „Maryja matką gender”, czy to tekstu ikonizacji Krystyny Jandy jako wzorca debatowania o aborcji, czy homilii laudacyjnej (swoją drogą w tonacji laudacji pogrzebowej) na mszy pożegnalnej prezesa Rzeplińskiego.
Chciałbym zatrzymać się przy dwóch tekstach - pierwszym z 2015 roku - artykułu dla Gazety Wyborczej i drugiego - wywiadu dla TVN 24 w 2016 r. Obydwa były już komentowane na stronach wPolityce.pl. Jednak chciałbym dodać do owych komentarzy swoje drobne uwagi. W 2015 roku Wierzbicki pisał:
Paradoksem jest, że dziś do Ewangelii bliżej tym, którzy często z Kościołem mają na bakier, aniżeli tym, którzy z religii czynią sztandar bojowy. Głębokiemu kryzysowi politycznemu w Polsce towarzyszy poważny kryzys Kościoła, zagrożona jest zarówno demokracja, jak i czystość chrześcijańskiego przesłania.
W 2016 roku dodał w wywiadzie dla TOK FM: „Rozwiązania znajdują mądrzy ludzie. Natomiast w mojej ocenie na głupka wyszedł Kościół katolicki, który poparł PiS. Dzisiaj, nawet gdyby się zgłosił na mediatora, to wszyscy go wygwiżdżą. I to mnie bardzo boli, że Kościół tak strasznie się skompromitował. I powinien, moim zdaniem, odbyć teraz jakąś głęboką pokutę, żeby stał się wiarygodny”.
Swoją diagnozę stanowiska Kościoła potwierdził w wywiadzie telewizyjnym: „To jest mówienie z bólu, mówienie z niepokoju. Myślę, że sytuacja do tego uprawnia, choć oczywiście rozumiem także, że są różne wrażliwości i że niektórych, zwłaszcza hierarchów, ten język mógł bardzo obrazić. […] Jest też druga część hierarchów, którzy mówią, że trzeba łagodzić. I to jest bardzo sensowne. Tylko ja stawiam sobie pytanie: czy samo wezwanie do pokoju, wygłoszone gdzieś z katedry, wystarczy?”
Jak można zatem wnioskować swoje myślenie Wierzbicki konstruuje na pewnych podstawowych założeniach. Pierwszym z nich jest podział katolicyzmu na deklaratywny (a zarazem sztandarowo wiązany z Kościołem) i realny (który jest głęboko ewangeliczny, ale niekoniecznie kościelny). Drugim założeniem jest to, że Kościół w dobie współczesnej popierając deklaratywny katolicyzm, ignoruje ten ewangeliczny, głęboki. Dowodem wymownym owej ignorancji jest mocno zaakcentowana przez lubelskiego etyka zamknięta kaplica sejmowa w okresie strajku okupacyjnego. Warto te słowa z wywiadu dla TVN 24 przytoczyć:
Dla mnie to jest wręcz skandal. W okresie świąt kaplica powinna być otwarta, kapelan powinien tam być, tak jak to się działo w okresie protestu „Solidarności”.
Problemem jest to, że obydwa założenia są w równej mierze absurdalne, jak i poniekąd bluźniercze. Nonsensem jest jakakolwiek ocena przeciwstawiająca katolicyzm deklaratywny złączony z Kościołem katolickim z katolicyzmem „ewangelicznym” a zarazem oderwanym od Kościoła. Przy czym owo oderwanie oznacza po prostu wrogość. Pan Jezus mówił dość wyraźnie: „Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać”. Nie może istnieć katolicyzm, który jest tak głęboko „uwewnętrzniony”, że walczący z Kościołem. Niedawno polemizowałem na jednym z portali społecznościowych z człowiekiem, który dowodził mi, że prominentni liderzy Nowoczesnej są katolikami - spotkał ich bowiem na wieczornej mszy u dominikanów. Problem w tym, że widziany tam lider Nowoczesnej jest, przy wszystkich swoich chaotycznych i nieskładnych wypowiedziach, człowiekiem bardzo konsekwentnym w tworzeniu programu państwa świeckiego. Państwo świeckie to państwo, które eliminuje życie religijne z przestrzeni życia publicznego. Jakkolwiek część z nas być może przyswoiła sobie zasadę „jestem za a nawet przeciw”, ale pomijając „mądrych inaczej”, jest to zasada absolutnie nielogiczna. Jeżeli ks. Wierzbicki opozycjonuje katolicyzm nominalny czyli kościelny z tym „ewangelicznym” a zarazem antykościelnym lub akościelnym, to pisze o czymś, czego nie ma. Katolicyzm jest albo go nie ma. Ten, który jest, wyznaje Chrystusa Ewangelii, żyjącego w swoim Kościele.
Drugie założenie to związanie się Kościoła z Prawem i Sprawiedliwością, co zdaniem lubelskiego księdza jest wręcz głupie. Ta ocena wywołuje niezmierne zdziwienie. Nie znam przykładu czynnego, wyraźnego poparcia Kościoła dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Znam natomiast i sam z przekonaniem popieram program tej partii w tym zakresie, który jest zbieżny z nauką Kościoła katolickiego.
Św. Jan Paweł II mówił przed laty w polskim Parlamencie: „Chciałbym życzyć polskim politykom i wszystkim osobom zaangażowanym w życiu publicznym, by nie szczędzili sił w budowaniu takiego państwa, które otacza szczególną troską rodzinę, życie ludzkie, wychowanie młodego pokolenia, respektuje prawo do pracy, widzi istotne sprawy całego narodu i jest wrażliwe na potrzeby konkretnego człowieka, szczególnie ubogiego i słabego”.
Może się mylę, ale czy elementy polityki szczególnej troski o rodzinę i życie (program 500+, program „Za życiem”), wychowania młodego pokolenia (choćby zmiany w kanonie lektur czy wychowanie patriotyczne), prawo do pracy (program Morawieckiego), postrzeganie spraw całego narodu (polityka zagraniczna tworzona autonomicznie nie pod dyktando Brukseli i Berlina), wrażliwość na człowieka ubogiego i słabego (np. darmowe leki, Dudapomoc czy program Mieszkanie+) nie są elementami składowymi rządu Prawa i Sprawiedliwości? Z kolei czy w dotychczasowych działaniach poprzedniej elity rządzącej były tak „katolickie” projekty jak: promocja ideologii gender, projekty ustaw o związkach partnerskich, wprowadzenie ustawy o in vitro? Czy obecna opozycja nie broni aktualnie tak zażarcie choćby statusu elity ubeckiej stanowiącej wręcz normę etycznego pogwałcenia sprawiedliwości społecznej?
Warto i trzeba się zastanowić, gdzie był Kościół w latach 80.? Czy był po stronie PZPR, choćby tzw. reformatorskich sił partii, czy był po stronie urzędu bezpieczeństwa i agentury sowieckiej? Dlaczego więc teraz miałby stawać tam, gdzie stoją „oni”? Tylko dlatego, że są wśród nich ludzie nominalnie ochrzczeni, a na co dzień szydzący ze swej wiary? Oczywiście, można powiedzieć - Kościół ma obowiązek wychodzić na obrzeża i szukać na marginesie zagubionych. I czyni to, ale dopóki przychodzi do tych zagubionych jako Matka i Nauczycielka jest ignorowany. Byłby może tolerowany, gdyby przyszedł jako Sanitariuszka szpitala polowego, bez słowa Prawdy. Mimo wszystko, mimo współczesnych narracji Kościół jest jednak Matką i Nauczycielką, a nie Sanitariuszką.
Dziwi mnie, że ks. Wierzbicki, doskonale znający realia Solidarności śmie porównywać tamte zdarzenia ze współczesnym podpalaniem Polski. To jest bluźniercze wobec Polski i Polaków lat 80. To zarówno oburza, jak i boli. W latach 80., w ich drugiej połowie, w czasach ks. Wierzbickiego i moich studiów na KUL regularnie bywałem na Mszach za Ojczyznę w kościele ojców jezuitów na Królewskiej. Zapewne ks. Wierzbicki przychodził na takie Msze do innego kościoła, bo tam, na Królewskiej się nie spotykaliśmy. Wiem, że te msze były w tamtym czasie potrzebne jak przestrzeń oddychania wolnością, jak jedynie możliwy krzyk o wolną Polskę do Boga. Otwarcie kaplicy dla okupujących Sejm w roku 2016 byłoby czynem graniczącym ze świętokradztwem. Wiedzą to ci, którzy przeżywali lata 80. od środka i widzą czym była opozycja tamtego czasu, a czym jest bohaterstwo obecnych powstańców sejmowych ryzykujących kolejnym selfi i parodią piosenki w piżamce.
Amicus Plato, sed magis amica veritas…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/321368-przyjacielem-wierzbicki-lecz-wiekszym-przyjacielem-prawda