Co powiedział arcybiskup Gänswein i jaki sygnał wysłał w świat?

Dziennikarze to zawsze muszą przygrzać: albo coś jest sensacyjne, albo rewolucyjne; albo kultowe, albo odlotowe. Ale u nas w Watykanie jest inaczej. U nas obowiązuje „romanita“, specyficzny styl kurialny, w którym czyta się z mowy ciała: wzruszenia ramion, splecenia dłoni, wywrócenia oczyma, ironicznego półuśmieszku; w którym czyta się między wierszami: z niedopowiedzeń, subtelnych aluzji, historycznych wycieczek.

Byle dziennikarzyna tego nie zrozumie. Przyjeżdża, włącza kamerę i podtyka mikrofon pod nos jednemu kardynałowi czy drugiemu, a potem udaje, że rozumie, kiwając potakująco głową, ale tak naprawdę nic nie rozumie. Bo język „romanita“ potrafią zrozumieć tylko wtajemniczeni w tutejsze sprawki. Dlatego powstała oddzielna kategoria dziennikarstwa. Watykaniści. Mają swoje dojścia, swoje szyfry.

I oni potrafią odczytać to, czego nie potrafią inni. Weźmy przykład laudacji Giertycha o papieżu Franciszku. Nie, nie – nie tego polskiego, waszego Giertycha, ale tego naszego, watykańskiego, Wojciecha – tego, co to oficjalnie jest teologiem Domu Papieskiego. Nachwalić się nie mógł Ojca Świętego, że to wielki działacz, społecznik, duszpasterz, ale wyszło, że się do nauki nie przykładał, wykłady go nudziły i z teologią to u niego cieniutko, oj, cieniutko.

A teraz zaskoczył wszystkich arcybiskup Gänswein. Ma Niemiec dwie fuchy u dwóch papieży. Jest osobistym sekretarzem Benedykta i prefektem Domu Papieskiego u Franciszka. Wszyscy wiedzą, że jest między nimi łącznikiem i kursuje z wiadomościami wte i wewte.

I to jest najlepszy dowód, że w Watykanie czas płynie inaczej niż na świecie. Dziś są szyfrowane komórki, w XX wieku były czerwone telefony, wcześniej nawet gołębie pocztowe, a u nas nadal goniec. Prawdę powiedziawszy, nie zdziwiłbym się, gdyby przynosił wiadomości ustnie a nie na piśmie.

Gänswein zawsze milczy jak grób i zbywa ciekawskich z tajemniczym uśmiechem, gdy go pytają, co sobie Franciszek z Benedyktem między sobą przekazują.

Kiedy więc przerywa milczenie, to nieprzypadkowo, bo ma coś ważnego do zakomunikowania. Tak jak kiedyś, gdy w wywiadzie dla niemieckiego radia niby to niespodziewanie „wygadał się“, że Benedykt przesłał Franciszkowi cztery kartki papieru, a na nich wypunktowaną (jak się możemy domyślać, z niemiecką precyzją) krytykę wypowiedzi Franciszka. Co tam było, nie wyjawił, ale powiedział, że to było naprawdę, ale to naprawdę inspirujące.

Teraz Gänswein zaskoczył wszystkich jeszcze bardziej, bo powiedział, że pontyfikat Benedykta się nie skończył, że Benedykt nie przestał być Jego Świątobliwością Ojcem Świętym, że zachował swoje imię, że pozostawił sobie biały habit papieski i że dalej pozostał na posterunku w Watykanie. Powiedział, że mamy jednego papieża, ale dwóch następców Piotra, i że posługa papieska się podzieliła na dwa elementy: na czynny i na bierny.

No i teologowie mają teraz zgryz, bo jak może istnieć jeden papież w dwóch osobach? W teologii trynitarnej to nie nowina, ale tu się to chyba nie stosuje. Watykanistów wszelako dręczy inna zagadka: Gänswein powiedział, że jest tylko jeden papież, ale nie wymienił jego imienia. Czy to przypadek, moi drodzy?

W języku „romanita“ nie ma takich przypadków. To proste. Wypowiedź była po to, by sygnał poszedł w świat. Ci, co znają ten język, potrafią go zrozumieć.

Jak rozmawiam tutaj z watykanistami, to wszyscy odbierają to jednakowo, ale nikt nie odważy się tego głośno powiedzieć. Jedynie Socci szaleje na swoim blogu. Ale jemu po awanturze z Bertone przyprawiono gębę wariata. Nikt się na niego nie powołuje, ale czytają go wszyscy. W Rzymie zapowiada się gorące lato.

Watykańczyk

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych