Upadek księdza Charamsy. Nie dość, że załamał się pod ciężarem Krzyża to wszem i wobec obwieścił, że Krzyż jest za ciężki

Fot. PAP/epa
Fot. PAP/epa

Usłyszawszy po raz pierwszy „gejowskie orędzie” księdza Krzysztofa Charamsy pomyślałem, że mam do czynienia z człowiekiem o orientacji homoseksualnej, który pełni posługę kapłańską dochowując zasad – w tym przypadku czystości, a jego wielkim problemem są dolegliwości związane z tym faktem. Podobnie jak kłopotem żołnierza na polu bitwy jest ciągła walka z własnym strachem. Ks. Charamsa, można by rzec, cierpiał podwójnie.

Tocząc walkę wewnętrzną o czystość życia w celibacie oraz wzmagając się ze swoimi skłonnościami do nienaturalnego pociągu seksualnego, który już w Piśmie Świętym Bóg nazwał grzechem sodomii. To bardzo ciężki krzyż. W odruchu współczucia starałem się zrozumieć jego dramatyczne wystąpienie przed kamerami, w którym duchowny niestety pominął fakt życia od kilku lat w związku z drugim mężczyzną o imieniu Eduardo.

Dopiero głębsze poszukiwania wokół głośnego wystąpienia odkryły drugie dno całej sprawy. Cóż.. Setki tysięcy duchownych na całym świecie walczą z silnymi pokusami jakie niesie za sobą trwanie w celibacie. Ta walka wewnętrzna, często wyśmiewana przez wrogów Kościoła katolickiego, jest wpisana w posługę kapłańską jak walka żołnierza ze strachem w obliczu wroga i śmierci. Wielu nie ma w sobie takiej mocy i ulega słabości. Później jedni podnoszą się i zwyciężają, a inni odchodzą w milczeniu nie zaznawszy zwycięstwa.

Takie są zasady, tak Bóg stworzył ten świat i ci, którzy w niego wierzą doskonale o tym wiedzą. Dlatego współczujemy tym co ulegli i modlimy się zarówno za nich, jak i o tę siłę, by nie podzielić losu przegranych. Losu ludzi, którzy zrezygnowali, poddali się, przestając walczyć ze swoimi słabościami.

Iluż to księży odeszło ze stanu duchownego nie wytrzymując próby samotności, chyba nikt nie zliczy. Ale ustępują w milczeniu przy współczuciu swoich braci w wierze, mając poczucie przegranej. Czasem zakładają rodziny, odnajdując się w nowej roli i nie zrywając więzi ani z Panem Bogiem, ani z Kościołem. Jednak rzadko który stara się zrobić cnotę ze swojej porażki pierwszego nietrafionego wyboru. Nie jest to niestety przypadek księdza Krzysztofa Charamsy.

Ów już od dawna żyje ze swoim partnerem, równolegle kontynuując karierę duchownego hierarchy w Watykanie. Teraz nie wytrzymał tej dychotomii i eksplodował. Chociaż z drugiej strony dziwnym trafem czas eksplozji zbiegł się ze zbliżającym się Synodem Biskupów i zjazdem aktywistów ze środowisk LGBT w Rzymie. Czyli w zachowaniu Charamsy można doszukać się zamiast spontaniczności zimnego cynizmu i wyrachowania.

To tak jakby wyższej rangi oficer zdezerterował po czym objawił się po wrażej stronie, ogłaszając wszem i wobec przygotowane wcześniej wystąpienie, że zrobił dobrze, ponieważ jego armia walczy o niesłuszna sprawę. Czy decydując się na taki krok Charamsa przewidział jakie będą jego skutki? Co mają powiedzieć rzesze zwykłych, szeregowych księży, którzy pełnią swoją posługę z poświęceniem w swoich parafiach?

Przecież Pismo i Ewangelia oraz katechizm Kościoła jasno wyraża się na temat grzechu sodomii. Niestety Charamsę poniosła pycha. Nie dość, że załamał się pod ciężarem Krzyża to wszem i wobec obwieścił, że Krzyż jest za ciężki i Kościół powinien na zbliżającym się Synodzie odpiłować co najmniej metr z jego ramion i podstawy, bo niektórzy nie są w stanie dźwigać go na dalszą metę. Ale chyba sam nie wierzy do końca w to co mówi, bo jego wystąpienie w kontekście własnego życia – hierarchy oraz funkcjonariusza Kongregacji Nauki i Wiary w związku z innym mężczyzną, nie przekona wielu. Okraszone nadmiernym dramatyzmem, przechodzące w histerię, momentami stawało się wręcz śmieszne.

Eksponowane z przesadą emocje pachną sztucznością i nie sprzyjają zdobyciu zaufania u odbiorców. Pokazanie się ks. Charamsy na zwołanej ad hoc konferencji prasowej z kochankiem Eduardo niewątpliwie pogłębiło jeszcze niesmak u wielu widzów. Zapachniało rozpaczliwą egzaltacją z dokonanej zdrady. A można było odejść w milczeniu i nikt by go za to nie potępił.. Może Bóg, ale to pozostanie dla nas nieodkrytą tajemnicą.

Koniec ziemski jest przewidywalny. Najpierw medialna „maszynka do mielenia mięsa” zrobi z niego użytek na rzecz środowisk LGTB, a potem wypluje go, jak pozbyła się ks. Lemańskiego. Dziś, poza jego biskupem, chyba nie wie już nikt, co się dzieje z duchownym spod Tłuszcza.

Polski Kościół zna prawdę o tym co stało się na Zachodzie. Wbrew opinii wielu „mędrców”, to właśnie poluzowanie reguł doprowadziło do tego, że Domy Boże w Europie świecą pustkami. Wierni oczekują przykładu trwania w zasadach, a nie moralnego relatywizmu ułatwiającego życie w nihiliźmie i bez Boga. Ksiądz Charamsa poprzez formę zerwania z Kościołem i swój medialny show zaprzeczył temu całym swoim jestestwem. Tak to pycha kroczy przed upadkiem.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.