Ksiądz Boniecki niepotrzebny? Ależ potrzebny, jak najbardziej. Na tym etapie…

Fot. PAP/P.Bednarczyk
Fot. PAP/P.Bednarczyk

Z rozbawieniem, choć i z odrobiną smutku, dowiedziałem się, że w obozie postępu toczy się jakiś spór o księdza Adama Bonieckiego. Który świętuje swoje 80-lecie, ale to nie przeszkodziło Jackowi Żakowskiemu potraktować go brutalnie na łamach Pressa.

Żakowski ma pretensje o to, że Boniecki przestrzega (chyba zresztą nie całkiem konsekwentnie, ale jednak) zakazu wypowiedzi w mediach nałożoną na niego przez jego zakonnych przełożonych. „Gdyby miał coś ważnego powiedzieć, to by powiedział” – rąbie prosto z mostu wąsate sumienie dziennikarstwa, które od wielu lat ściga się swoim twardzielstwem z takimi postaciami jak Palikot.

Odpór temu wystąpieniu daje Michał Olszewski  z Tygodnika Powszechnego. Całkiem trafnie diagnozuje: takim ludziom jak Żakowski czy Magdalena Środa postaci typu Bonieckiego jawią się jako chodzący anachronizm. Oni chcieliby już przejść do następnego etapu, kiedy religia, nawet w wersji najbardziej rozmiękczonej, nie przeszkadza, bo po prostu nie dociera. Jest nieobecna.

Olszewski też trafnie przypomina inne przykłady. Choćby ataku Tomasza Lisa na Szymona Hołownię nazwanego, skądinąd w niebywale chamskim tekście, „załganym”. Na reprezentantów Kościoła otwartego przyszły ciężkie czasy. Nie dość, że biją talibowie, to biją jeszcze… No właśnie kto? Swoi czy obcy.

Miejsce wyboru tej skargi – łamy Gazety Wyborczej – wskazują na to, że biją jednak swoi. W każdym razie ci, z którymi bardzo by się chciało maszerować w jednym kierunku.

Wyborcza to gazeta, która bodajże dzień wcześniej ogłaszała piórem Marka Beylina, że społeczeństwo uwalnia się od okropnych, ciążących mu wpływów nauczania Kościoła. Jeśli więc Wyborcza staje się areną śmiesznego pojedynku katolików otwartych z ludźmi wyzwolonymi od wszelkich religijnych uwarunkowań, to znaczy, że choć ta gazeta sama też dawno się wyzwoliła, na katolikach otwartych nie stawia krzyżyka. Pozwoli im nadal maszerować u swego boku, chociaż Newsweek Lisa czy Polityka Żakowskiego takiego wspólnego marszu już nie chcą i nie potrzebują.

Dlaczego im pozwoli? Odpowiedzi dostarcza wydrukowana stronę wcześniej garść mądrości księdza Bonieckiego zamieszczonych na jego 80-lecie. A tam, pomijając stwierdzenia oczywiste, interesujące i sympatyczne, mamy jeden wielki hymn wrogości wobec konserwatywnych katolików.

Hymn dodajmy oparty często na przejaskrawionych lub jawnie nieprawdziwych założeniach. Kreśląc apokaliptyczny obraz przyszłych rządów „obozu chrześcijańskiego” Boniecki przewiduje kary grzywny dla par żyjących bez ślubu czy mandaty nakładane na środki antykoncepcyjne. Kto to zapowiadał? Kiedy i gdzie?

Oczywiście nikt, ksiądz przyznaje sobie prawo do publicystycznej przesady, rzecz w tym, że skierowanej zawsze w jedną stronę. Nie przeczytamy ani słowa o zagrożeniach, jakie wynikają z cywilizacyjnych przemian. Powiedziałbym, że wielu czysto liberalnych myślicieli widzi je jaśniej niż duchowny, który przez lata kierował katolickim tygodnikiem.

Po to jest potrzebny ksiądz Boniecki i nie zostanie odstawiony do lamusa. Nieprzyjemne skojarzenia z kompletnym brakiem podmiotowości nasuwają się same. Nie użyję żadnych epitetów przez szacunek dla zacnej przeszłości księdza Bonieckiego w czasach PRL. To właśnie powód dla którego odczuwam odrobinę smutku.

Ale jest i powód inny. Ja naprawdę, także wbrew wielu moim kolegom z tak zwanej prawicy, także z tego portalu, nie uważam, że otwarci katolicy są niepotrzebni. Zawsze będziemy się spierali choćby o sposób manifestowania religijności. Zawsze potrzebni są wierni, których rażą rozmaite nadużycia popełniane przez księży. Warto też czasem mieć wątpliwości. Ja je sam miewam, nawet przy okazji sprawy profesora Chazana, w której byłem generalnie z obrońcami profesora, ale kiedy słuchałem niektórych z nich, to naprawdę talibowie przychodzili mi na myśl.

Tylko żeby być katolikiem otwartym, warto jednak mieć choć odrobinę sympatii do nauczania własnego Kościoła. Jak wyrabiać sobie tę sympatię w sojuszu z gazetą, która w sprawie aborcji stoi de facto na pozycjach bezdusznej, okrutnej pochwały praktyk eugenicznych? A w każdej innej sprawie, tyle że na innych stronach, już nawet nie polemizuje z nauką Kościoła, ale często gęsto ją wykpiwa.

Katolicyzm otwarty staje się więc wstępem do braku katolicyzmu. I nie ma na niego wiele miejsca, bo spokojny, pluralistyczny, mający wiele stron i odcieni spór staje się wojną dwóch warownych obozów. A może jeszcze lepiej – obroną katolickiej twierdzy przed barbarzyńcami. W takim momentach niewiele jest miejsca na wewnętrzne dyskusje, jeszcze mniej na wątpliwości. Co skądinąd bardzo szkoda, bo katolicy też na tym tracą.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.