Obecny obóz rządowy poparł mocno rewolucję na Majdanie, rozpętaną przez tych suwerennościowców. Przy kunktatorstwie PO. Ale wobec nastrojów prawicowego elektoratu ten sam obóz zaczął przemawiać coraz twardziej – w kwestii Wołynia, chociaż nie tylko.
Minister Macierewicz jeszcze niedawno próbował stworzyć jakąś kompromisową formułę mówiąc, że pośrednią odpowiedzialność za tamtą masakrę ponoszą Rosjanie. Równie dobrze można by powiedzieć, że Niemcy, bo obie potęgi w 1939 rozwaliły ład wersalski, wywróciły granice i otworzyły drogę także i do tego, czego nie zrobiły same. Ale decyzje: „mordujcie” były decyzjami Ukraińców. Najbardziej proukraińscy historycy jak Grzegorz Motyka nie pozostawiają złudzeń: to była zbrodnia z premedytacją upozowana na spontaniczne „powstanie”.
Jarosław Kaczyński pozwala dziś ministrowi Waszczykowskiemu powtarzać: z Banderą do Europy nie wejdziecie. To teoretyk ukraińskiego nacjonalizmu, który prowadził do mordów. Zarazem i prezes PiS próbował godzić ogień z wodą – na przykład podkreślając mocno rolę Ukraińców ratujących Polaków. Jest jednak jasne, że to nie są dla obecnej Ukrainy wymarzeni bohaterowie.
Niektóre wypowiedzi ukraińskich oficjeli brzmią skandalicznie. Równocześnie gorączkę wokół tematu Wołynia podsycają środowiska polskiej prawicy nie tylko endeckiej, więc wobec PiS konkurencyjnej, ale niejednokrotnie wspieranej przez Rosję. Zarazem część rewindykacji historycznych jest całkiem naturalna. A do ożywienia zainteresowania tematyką Wołynia przyczynił się także wspaniały film Smarzowskiego. On zaś nie ma nic wspólnego ani z prawicą ani z Rosją.
No i w końcu warto pamiętać o paradoksie przedstawionym niedawno przez dr Jerzego Targalskiego. Mamy z Ukrainą „śmiertelny” spór o historię, a zarazem w sprawach współczesnych to ona bywa naszym naturalnym przyjacielem. Jak w sporze o Nord Stream II. Ona, a nie dogadujące się z Kremlem, choć ukochane przez polską prawicę na płaszczyźnie ideologicznej Węgry.
Co z tym zrobić? Mówię szczerze – nie wiem. Ale jestem w dobrym towarzystwie, bo nie wiedzą też wszystkie wymienione przeze mnie osoby. Żadna z nich nie opowiada się za jedną z wyraźnych możliwości. Nie mówi: odwróćmy się plecami od własnej historii. Ale nie mówi też: odwróćmy się plecami od Ukrainy.
Jesteśmy moim zdaniem skazani na zygzakowatość, czasem graniczącą ze schizofrenią. Na doraźne interwencje. Ale i na próby przechodzenia pomad nimi. Czasem presja ma sens, zdaje się, ze pod wpływem polskiego niezadowolenia Szuchewycz nie jest już patronem ulicy w Kijowie. Ale żadnych trwałych rozstrzygnięć się w najbliższych latach nie doczekamy. I pamiętać musimy. Więcej: wciąż pozostaje przed nami, choćby przed IPN-em, wielkie dzieło skatalogowania i uczczenia wszystkich pomordowanych, tak jak zrobiliśmy to z wojskowymi i cywilnymi ofiarami Powstania Warszawskiego.
Nie potrafię zrozumieć tych, co oponują przeciw dyskusji o ukraińskich zbrodniach w imię politycznej poprawności. Bo podobno nie należy rozbudzać uprzedzeń, bo wszyscy byli podczas wojny jednakowi. Nie wszyscy byli jednakowi, a filozofia nierozbudzania uprzedzeń wymagałaby milczenia o holokauście. Czy o zbrodniach chorwackich Ustaszów. Czy o ludobójstwie w Rwandzie. Nie zawsze wszyscy są winni symetrycznie.
Rozumiem za to i szanuję tych, co mają odruch wyciszania wołyńskiej debaty w imię współczesnego pragmatyzmu, w imię obrony innego polskiego interesu. Tyle że nie mogą oni w tym swoim najsensowniejszym dążeniu przegiąć. Żądając ode mnie na przykład, żebym nie pisał o Rumlu. To absurd. Trzeba o nim pamiętać, tak jak o ofiarach zbrodni niemieckich, sowieckich czy powojennego terroru komunistycznego. O nim i o dziesiątkach tysięcy tych nieszczęsnych biednych ludzi, o dzieciach Polski. Jak zapomnimy, niech zapomną o nas.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Obecny obóz rządowy poparł mocno rewolucję na Majdanie, rozpętaną przez tych suwerennościowców. Przy kunktatorstwie PO. Ale wobec nastrojów prawicowego elektoratu ten sam obóz zaczął przemawiać coraz twardziej – w kwestii Wołynia, chociaż nie tylko.
Minister Macierewicz jeszcze niedawno próbował stworzyć jakąś kompromisową formułę mówiąc, że pośrednią odpowiedzialność za tamtą masakrę ponoszą Rosjanie. Równie dobrze można by powiedzieć, że Niemcy, bo obie potęgi w 1939 rozwaliły ład wersalski, wywróciły granice i otworzyły drogę także i do tego, czego nie zrobiły same. Ale decyzje: „mordujcie” były decyzjami Ukraińców. Najbardziej proukraińscy historycy jak Grzegorz Motyka nie pozostawiają złudzeń: to była zbrodnia z premedytacją upozowana na spontaniczne „powstanie”.
Jarosław Kaczyński pozwala dziś ministrowi Waszczykowskiemu powtarzać: z Banderą do Europy nie wejdziecie. To teoretyk ukraińskiego nacjonalizmu, który prowadził do mordów. Zarazem i prezes PiS próbował godzić ogień z wodą – na przykład podkreślając mocno rolę Ukraińców ratujących Polaków. Jest jednak jasne, że to nie są dla obecnej Ukrainy wymarzeni bohaterowie.
Niektóre wypowiedzi ukraińskich oficjeli brzmią skandalicznie. Równocześnie gorączkę wokół tematu Wołynia podsycają środowiska polskiej prawicy nie tylko endeckiej, więc wobec PiS konkurencyjnej, ale niejednokrotnie wspieranej przez Rosję. Zarazem część rewindykacji historycznych jest całkiem naturalna. A do ożywienia zainteresowania tematyką Wołynia przyczynił się także wspaniały film Smarzowskiego. On zaś nie ma nic wspólnego ani z prawicą ani z Rosją.
No i w końcu warto pamiętać o paradoksie przedstawionym niedawno przez dr Jerzego Targalskiego. Mamy z Ukrainą „śmiertelny” spór o historię, a zarazem w sprawach współczesnych to ona bywa naszym naturalnym przyjacielem. Jak w sporze o Nord Stream II. Ona, a nie dogadujące się z Kremlem, choć ukochane przez polską prawicę na płaszczyźnie ideologicznej Węgry.
Co z tym zrobić? Mówię szczerze – nie wiem. Ale jestem w dobrym towarzystwie, bo nie wiedzą też wszystkie wymienione przeze mnie osoby. Żadna z nich nie opowiada się za jedną z wyraźnych możliwości. Nie mówi: odwróćmy się plecami od własnej historii. Ale nie mówi też: odwróćmy się plecami od Ukrainy.
Jesteśmy moim zdaniem skazani na zygzakowatość, czasem graniczącą ze schizofrenią. Na doraźne interwencje. Ale i na próby przechodzenia pomad nimi. Czasem presja ma sens, zdaje się, ze pod wpływem polskiego niezadowolenia Szuchewycz nie jest już patronem ulicy w Kijowie. Ale żadnych trwałych rozstrzygnięć się w najbliższych latach nie doczekamy. I pamiętać musimy. Więcej: wciąż pozostaje przed nami, choćby przed IPN-em, wielkie dzieło skatalogowania i uczczenia wszystkich pomordowanych, tak jak zrobiliśmy to z wojskowymi i cywilnymi ofiarami Powstania Warszawskiego.
Nie potrafię zrozumieć tych, co oponują przeciw dyskusji o ukraińskich zbrodniach w imię politycznej poprawności. Bo podobno nie należy rozbudzać uprzedzeń, bo wszyscy byli podczas wojny jednakowi. Nie wszyscy byli jednakowi, a filozofia nierozbudzania uprzedzeń wymagałaby milczenia o holokauście. Czy o zbrodniach chorwackich Ustaszów. Czy o ludobójstwie w Rwandzie. Nie zawsze wszyscy są winni symetrycznie.
Rozumiem za to i szanuję tych, co mają odruch wyciszania wołyńskiej debaty w imię współczesnego pragmatyzmu, w imię obrony innego polskiego interesu. Tyle że nie mogą oni w tym swoim najsensowniejszym dążeniu przegiąć. Żądając ode mnie na przykład, żebym nie pisał o Rumlu. To absurd. Trzeba o nim pamiętać, tak jak o ofiarach zbrodni niemieckich, sowieckich czy powojennego terroru komunistycznego. O nim i o dziesiątkach tysięcy tych nieszczęsnych biednych ludzi, o dzieciach Polski. Jak zapomnimy, niech zapomną o nas.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/348322-jesli-o-nich-zapomnimy-niech-zapomna-o-nas-moje-uwagi-na-temat-wolynia?strona=2