Ileż razy w amerykańskich filmach widzieliśmy podobną historię. Gdzieś na polu bitwy gubi się niewielka grupa żołnierzy. Czasem jest to nawet jeden szeregowiec. Oczywistą sprawą dla państwa jest podjęcie decyzji, ale nie polegającej na tym, czy ich/jego ratować, tylko jak to zrobić. Nie dziwmy się, że dla młodego Amerykanina noszenie munduru jest wielkim zaszczytem, chociaż w filmach bywa to przesycone patosem aż do granicy mdłości. Ale może tyle o fabułach zza oceanu, teraz będzie o Polsce.
Zakończył się właśnie trzeci, ostatni etap prac poszukiwawczo - ekshumacyjnych na warszawskiej „Łączce”. To miejsce na cmentarzu powązkowskim, gdzie kiedyś, wiele lat temu „zgubili się” nasi żołnierze. Zarówno dowódcy, jak i szeregowcy. To zrozumiałe, że nie chcieli ich stamtąd wydobyć komuniści, to oni ich tam zrzucili jak śmieci do dołów zapomnienia. Trudno jednak wytłumaczyć, dlaczego państwo polskie nie ruszyło po nich natychmiast po tzw. odzyskaniu niepodległości. To poniekąd odpowiedź na pytanie, dlaczego niektórzy uważają III RP za kontynuację PRL.
Dziś mam poczucie, że PRL się wreszcie skończyła. Poszukiwania IPN są traktowanie naprawdę priorytetowo, włączają się w nie setki wolontariuszy, którzy są dumni, że państwo w końcu poszło po swoich. Teraz, po zakończeniu tego etapu pracy ekipy prof. Krzysztofa Szwagrzyka możemy z całą pewnością powiedzieć, że w ziemi na „Łączce” nie zostały już ŻADNE szczątki. Należy uczciwie powiedzieć, że wszystkich zapewne nie uda się zidentyfikować, bo materiału porównawczego brakuje, a wydobyte szczątki czasem są po prostu zbyt zniszczone. Ale w ziemi nie został NIKT.
Powiedzcie Polsce, że zachowaliśmy się jak trzeba
— mówili często, parafrazując słowa „Inki”, młodzi wolontariusze pracujący na „Łączce”.
I nie jest to już żaden amerykański film, tylko nasza, polska rzeczywistość. Normalność. Jestem z tego naprawdę dumny!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/348013-koniec-prac-ekshumacyjnych-na-laczce-jestem-dumny-z-panstwa-ktore-poszlo-po-swoich-bohaterow