Opisywałem kiedyś taką przykrą sytuację. 27 września 2015 roku odbył się pogrzeb trzydziestu pięciu Żołnierzy Wyklętych, których z dołów niepamięci na warszawskiej „Łączce” wydobyła skromne jeszcze wtedy, ale wspomagana wolontariuszami ekipa prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Sama uroczystość momentami była wzruszająca, a momentami żenująca. Oto bowiem trumienki ze szczątkami ustawiono na pl. Piłsudskiego w Warszawie, gdzie odbyła się uroczysta Msza Św. W pierwszych rzędach sektora dla VIP-ów brylowali politycy i urzędnicy na czele z ówczesną premier Ewą Kopacz i ówczesnym sekretarzem ROPWiM Andrzejem Kunertem. W strefie dla gości specjalnych nie znaleźli się (widziałem na własne oczy) prof. Krzysztof Szwagrzyk i stojący obok niego wśród ludzi Andrzej Pilecki, syn legendarnego rotmistrza Witolda Pileckiego. To był naprawdę przykry widok i świadomość, że coś jest cholernie nie tak z tymi poszukiwaniami i upamiętnieniem naszych bohaterów.
Tego dnia otworzono uroczyście tzw. Panteon w kwaterze „Ł” cmentarza powązkowskiego w Warszawie. Celowo piszę „tzw.”, bo to budowla pokraczna, nieprzemyślana, daleka od oczekiwań wielu środowisk związanych z poszukiwaniami i postawiona naprędce. Tak, jakby poprzednie władze IPN i wspomnianej Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa mogły coś konkretnego wpisać sobie po stronie zasług.
Władza spod znaku Platformy Obywatelskiej nie ułatwiała działań. Kiedy sprawa stała się głośna, prestiżowa i ogólnonarodowa, owszem, chętnie się ogrzali w jej cieple, a już wtedy wokół poszukiwań ofiar terroru komunistycznego tlił się konflikt, którego kolejną odsłonę obecnie obserwujemy. A przecież tak miało już nie być, miała przyjść „dobra zmiana” i wszystko miało być okej…
Kilka dni temu gruchnęła wieść o tym, że prof. Szwagrzyk (obecnie także wiceprezes IPN i szef Biura Poszukiwań i Identyfikacji powołanym w strukturach Instytutu) podał się do dymisji. Choć on sam się nie wypowiada, to z grubsza wiadomo, o co chodzi, bo Kolegium IPN nie jest już tak dyskretne. Chodzi oczywiście o pieniądze, niemałe, bo prawie 2 mln złotych i o to, co właściwie się nie dzieje, czyli o kolejne identyfikacje szczątków podniesionych z „Łączki”. Pieniądze dostał Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie i utworzona przy nim Polska Baza Genetyczna Ofiar Totalitaryzmów. Do tego wątku jeszcze wrócę.
CZYTAJ TAKŻE: TYLKO U NAS. O co chodzi w sporze o prof. Szwagrzyka? Odsłaniamy kulisy posiedzenia kolegium IPN
Wróćmy jednak do polityków, bo to ich rolę uważam w sporze za kluczową i, niestety, zdecydowanie negatywną. Ze zdumieniem przeczytałem wywiad, jakiego portalowi wPolityce.pl udzielił Ryszard Terlecki, wicemarszałek Sejmu z PiS. Co ważne, to historyk, były dyrektor krakowskiego oddziału Instytutu, a także współtwórca wprowadzonej niedawno ustawy o IPN. Czyli ktoś, kto się na sprawie poszukiwań zna i komu powinna ona leżeć na sercu.
CZYTAJ TAKŻE: NASZ WYWIAD. Ryszard Terlecki o sporach w IPN i dymisji prof. Szwagrzyka: „Mam nadzieję, że całe napięcie uda się uspokoić”
Prof. Terlecki mówi w rozmowie o konflikcie prof. Szwagrzyka z PUM i PBGOT.
Ośrodek w Szczecinie w pewnym sensie zmonopolizował badania genetyczne, a prof. Szwagrzyk ma opinię, że tak nie powinno być. Moim zdaniem ta placówka jest na tyle wyspecjalizowana w swojej pracy, że odbieranie jej wspomnianych zadań nie byłoby pożyteczne
— zawyrokował polityk.
Delikatnie mówiąc, to niespotykane, żeby polityk mówił historykom, która placówka jest dobra do wykonywania określonych prac, a która nie. Chociaż akurat ten przypadek rozumiem. Bo mówi się, że te pieniądze Szczecinowi załatwił inny ważny polityk PiS, który pochodzi z tego miasta i tutaj ma układy, oraz - co kluczowe - swój okręg wyborczy. Ale granie taką sprawą, to małość. Politykierstwo najniższych lotów.
Kolejna rzecz, którą Ryszard Terlecki poruszył we wspomnianym wywiadzie, to kwestia „ambicji prof. Szwagrzyka”, który „za poprzedniej prezesury miał 5 pracowników, a dziś ma do dyspozycji 28 i pół etatu”.
Nie jestem w stanie tego zrozumieć od razu, dlatego po kolei. Czyli to dobrze było, że prace, które stały się sztandarowym projektem IPN i narodową sprawą Polaków prowadzone były chałupniczymi metodami i z ciągłą trwogą o finansowanie? O co tu chodzi? Z tego, co pamiętam, to tych etatów w specjalnie stworzonym biurze miało być ok. 60. No właśnie, specjalne stworzono biuro po to, by prace na wszystkich polskich „Łączkach”, a nie tylko w Warszawie były prowadzone w sposób ciągły. I teraz jakieś wypominanie, że etatów jest 28 i pół? Co za bzdura i manipulacja?!
Następna sprawa. Rzekomy konflikt pomiędzy prof. Sławomirem Cenckiewiczem, członkiem Kolegium IPN, a prof. Krzysztofem Szwagrzykiem. Z tego, co wiem panowie dogadują się doskonale. Cenckiewicz odwiedził na przykład ekipę Szwagrzyka w Starym Grodkowie na Opolszczyźnie, gdzie poszukiwano szczątków żołnierzy Henryka Flamego „Bartka”. Przez lata decydenci IPN tylko mówili, jakie to wspaniałe prace, a nigdy nie fatygowali się na miejsce. No chyba, że na Powązki z okazji jakiegoś święta. Dla wnikliwych jest też jasne, że to właśnie Cenckiewicz jako pierwszy wyraził swoje poparcie dla Szwagrzyka w momencie, gdy ten złożył dymisję.
Krzysztof Szwagrzyk jest skarbem IPN! Dla Polski robi tak ważne sprawy że nie ma bez niego IPN! Murem za Krzychem!
Ja wiem i prof. Terlecki też bardzo dobrze wie, że „konflikt” pomiędzy historykami został wykreowany (niestety także przy użyciu łamów mojego tygodnika „wSieci” i mojego portalu wPolityce.pl) w momencie, gdy okazało się, że obaj są faworytami do objęcia fotela prezesa IPN po „dobrej zmianie”. Może prof. Terlecki powie dlaczego?
Jest w wywiadzie, do którego się odnoszę jeszcze jedna niedorzeczność. Wydaje mi się, że prof. Terlecki już tyle lat jest w polityce, że automatycznie myśli i mówi jak uczestnik sceny politycznej. Zwróciłem uwagę na zarzut, który czyni Kolegium IPN, że rości sobie ono prawo do zbyt szerokich kompetencji. Może politykowi trzeba pokazać na innym przykładzie, jaki to absurd. To tak, jakby mówić, że PiS został co prawda wybrany i dziwić się, że chce niezależnie realizować swoje zadanie. Pachnie KOD-erską retoryką, prawda? Kolegium IPN też zostało wybrane (nie oszukujmy się, PiS miał na to wpływ) a teraz odbiera mu się prawo do realizacji zamierzonych celów.
Jest też oczywiście druga strona medalu. Jestem pod wrażeniem zawodowej postawy Pana prof. Krzystofa Szwagrzyka, ale wydaje mi się, że jest on dosyć trudnym współpracownikiem. Jego pryncypialność i nieskora do kompromisów jest cnotą niezaprzeczalną w pracy historyka i poszukiwacza prawdy o Niezłomnych, ale jest też gigantycznym balastem w roli częściowo politycznej, jaką jest fotel wiceprezesa IPN. Nie ma się co oburzać, Instytut zależy od polityków i podejmując w nim role kluczowe nie można być tym zdziwionym. Warto za to więcej rozmawiać, także z politykami. Tego, w mojej ocenie zabrakło i sprawy zabrnęły bardzo daleko.
O poszukiwanych i odnalezionych poczytajcie Państwo na portalu poszukiwania.ipn.gov.pl.
Smutne fakty są takie, że przez ostatni rok udało się zidentyfikować jedną - podkreślmy JEDNĄ - osobę, której szczątki podjęto z dołu niepamięci. Po raz pierwszy od lat 1 marca nie będzie zatem konferencji ogłaszającej kolejnych odnalezionych. Tu widać kolejne pole konfliktu, tym razem z pionem prokuratorskim IPN, który trzyma pod kluczem trumienki w budynkach cmentarza na Wólce Węglowej (tam są przechowywane szczątki z kwatery „Ł”). Praca historyczna (umiejscowienie, data śmierci) pozwala z dużą dozą prawdopodobieństwa określić dane sześciu z poszukiwanych. Badania DNA byłyby najprawdopodobniej właściwie formalnością. No właśnie… byłyby, gdyby nie spór kompetencyjny, kto może dysponować tymi szczątkami. Takich problemów miało już nie być. Tymczasem zmieniła się partyjna etykietka, a reszta została bez zmian.
W tym obszarze, niestety - dobra zmiana… ciągle w planach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/327900-smutny-konflikt-wokol-ipn-zolnierze-wykleci-to-jest-sprawa-narodowa-a-nie-poletko-do-politycznej-gry