Wreszcie duża część mitycznego zbioru zastrzeżonego, spuścizny po tajnych służbach PRL została udostępniona opinii publicznej. A przede wszystkim – historykom i mediom. Jego otwarcie nastąpiło po blisko 27 latach od momentu obalenia komunizmu i uzyskania przez nas wolności. O ćwierć wieku za późno. Stało się tak dlatego, że nigdy główni aktorzy starego, komunistycznego reżimu nie stracili panowania nad tajnymi aktami. I pod pretekstem ochrony interesów państwa, na blisko trzy dekady zabetonowali swoje tajemnice. Z pewnością niejednokrotnie przestępcze, może nawet zbrodnicze. Innym razem wystawiające im fatalne świadectwo braku profesjonalizmu lub z innych powodów je kompromitujące. Zamknęli na cztery spusty. Przez ponad ćwierćwiecze utrzymywali je w ukryciu ze strachu przed poznaniem pełnego obrazu ich podłej roli, jaką odegrali w gnębieniu, często poniżaniu własnego narodu. Chronili też zdrajców i sprzedawczyków, którzy dla korzyści stawali się donosicielami na własnych przyjaciół, znajomych, krewnych, a niektórzy na własnych braci i własne siostry.
Media oczekiwały, że w zbiorze być może znajdą się sensacyjne „bomby”, demaskujące zdradliwe twarze ludzi z najwyższego świecznika, którzy pełnili ważną rolę w polityce, biznesie, mediach, sporcie, w świecie artystycznym czy show-biznesie w okresie III RP. A dzięki zbiorowi zastrzeżonemu własną ciemną przeszłość skutecznie do tej pory ukrywali. Czy znajdą się takie przypadki? W gruncie rzeczy rozpaczliwie smutne, zatrute „rodzynki”. Nie wiadomo. Raczej nie liczyłbym na żadne sensacje. Z kilku powodów. Najważniejszy, że w przypadku „tuzów” z różnych dziedzin przez chwilą wymienionych, Kiszczak i jego generałowie zadbali, aby akta takich ludzi nigdy nie ujrzały światła dziennego, paląc je lub w inny sposób niszcząc na przełomie lat 80 i 90 poprzedniego wieku. Prawdopodobnie z wielu kluczowych dokumentów przed ich zniszczeniem zrobiono mikrofilmy i przekazano do sejfów w archiwach KGB. Nie można wykluczyć, że oficerowie prowadzący powszechnie znane postaci, skradli dokumenty o ich współpracy. Pakowali je do swoich prywatnych skrytek, trzymając jako rodzaj zabezpieczenia życiowego, albo jako narzędzie szantażu. Mogli nigdy ich nie użyć zgodnie z pierwotna intencją, a po kilkunastu latach zniszczyć, bo stawały się już tylko niebezpiecznym obciążeniem. Wielu z nich umarło już i do grobu zabrało wiedzę o miejscach, w których ukryli dokumenty.
Wreszcie jest prawdopodobieństwo, a nawet myślę, że takich przypadków jest wiele, iż byli współpracownicy SB i tajnych wojskowych służb zostawali przewerbowywani na usługi służb nowej, demokratycznej Polski. W zamian za gwarancję ukrycia ich roli w czasach PRL „na wieczność”. Tak, aby ich prawnuków nie mógł dosięgnąć kompromitujący cień ich przodka.
Trzeba podejść do takich sytuacji ze zrozumieniem i pogodzić, że takie dokumenty winny pozostać w zbiorze zastrzeżonym z dwóch powodów. Ze względu na interes państwa, szczególnie gdy idzie o pełnienie takiej roli poza granicami Polski. Ale też zapewnić osobiste bezpieczeństwo takich ludzi oraz ich rodzin i bliskich. Musimy wziąć pod uwagę, że są kraje w których służby działają bezwzględnie, nie oszczędzając w aktach odwetu nikogo, włącznie do dzieci osób, wziętych przez nich na cel.
Jednakże bez względu na to, czy media znajdą tam dla siebie smaczne kąski czy też nie, zrobienie potężnego wyłomu w zbiorze zastrzeżonym jest niezwykle ważny krokiem dla badaczy, zajmujących się najnowszymi dziejami Polski, począwszy od lat 40 poprzedniego wieku do dziś. Być może wiele z tych dokumentów okaże się cennym uzupełnieniem dla poznania jakichś pojedynczych spraw, częściowo już znanych i opisanych przez historyków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/324760-wylom-w-zbiorze-zastrzezonym-niezwykle-wazny-krok-dla-badaczy