Gołębiewski: "Dokumentowanie odchodzących ludzi, odkrywanie miejsc pochówków jest naszym obowiązkiem"

fot. YouTube
fot. YouTube

Arkadiusz Gołębiewski, reżyser, twórca i dyrektor festiwalu „Niepokorni. Niezłomni. Wyklęci”, którego ósma edycja odbędzie się pod koniec września, mówił w rozmowie z „Gazetą Polską” o odkrywaniu Żołnierzy Wyklętych, skrzyżowanych drogach z historią „Inki”, a także o dokumentowaniu prac ekipy prof. Szwagrzyka.

CZYTAJ WIĘCEJ: W niedzielę uroczysty pogrzeb „Inki” i „Zagończyka”. Zobacz wyjątkowy spot przygotowany przez IPN! [WIDEO]

Pochodzę z północnego Mazowsza, więc wychowałem się na legendzie Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”. Szybko zauważyłem, że opowieści w domu różnią się od oficjalnej propagandy

— odpowiedział Gołębiewski na pytanie, kiedy po raz pierwszy usłyszał o Żołnierzach Wyklętych.

Przyznał także, że prawdę o „Roju” przechowywano w domach jako wciąż żywą.

Wiedziano, w których chałupach ukrywali się żołnierze, dlaczego przydrożna kapliczka jest przestrzelona… Rodzice przekazywali tę wiedzę dzieciom.

— mówił.

Reżyser opowiedział, skąd wzięło się u niego zainteresowanie tematem podziemia antykomunistycznego. Wszystko zaczęło się, gdy poznał wnuka Ignacego Oziewicza, pierwszego komendanta NSZ, na którego prośbę sfilmował żołnierzy jego dziadka.

Zobaczyłem, że to nie są tacy „sztywni” kombatanci, tylko fajni faceci, pełni humoru, hartu ducha, inteligentni i błyskotliwi. Mimo iż często byli schorowani, po ciężkich przejściach w więzieniach komunistycznych, nie obnosili się ze swoim cierpieniem. Powoli stawałem się więc kronikarzem tych, którzy odchodzą. A to jest prawdziwy wyścig z czasem

— podkreślił.

Gołębiewski odniósł się do doświadczenia dokumentowania prac prof. Krzysztofa Szwagrzyka na warszawskiej „Łączce”. Zaczęło się to od kontaktów reżysera z Ligą Republikańską i Fundacją Pamiętamy.

W całym kraju zaczęły powstawać pierwsze pomniki upamiętniające Żołnierzy Wyklętych i tam też zawsze była moja kamera filmująca lokalne historie, lokalnych bohaterów i ich rodziny, o czym m.in. opowiada film „Sny stracone, sny odzyskane”

— mówił.

Kiedy profesor Krzysztof Szwagrzyk rozpoczął swoje prace na warszawskiej „Łączce”, nie miałem wątpliwości, że muszę to dokumentować

— powiedział.

Wiem, że muszę robić to dalej i zarażać pasją innych. Bycie filmowcem to nie tylko praca, to także zobowiązanie. Dokumentowanie odchodzących ludzi, odkrywanie miejsc pochówków jest naszym obowiązkiem – historia dzieje się na naszych oczach. Przecież każdy szkielet może być Pileckim albo „Nilem”

— dodał.

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.