Koniec z tandetą na Westerplatte! List otwarty Mariusz Wójtowicza - Podhorskiego, dyrektora Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 r.

fot.wikipedia
fot.wikipedia

W odpowiedzi na artykuł dr. Janusza Marszalca z Muzeum II Wojny Światowej nadesłany przez Autora do Redakcji.

Czytając kolejną wypowiedź dr. Janusza Marszalca zamieszczoną w „Dzienniku Bałtyckim”, a będącą odpowiedzią na mój wywiad udzielony tej gazecie mogę już jedynie z politowaniem pokiwać głową. Wszystkie wypowiedzi, czy to prof. Pawła Machcewicza, czy też jego pracowników: Majewskiego, Wnuka, Szkudlińskiego, Daniluka i innych, od 8 lat zawsze są w tonie ex cathedra, pełnym pychy, arogancji i wycieczek osobistych od których nigdy nie mogą się powstrzymać bez względu na to, czy ich adwersarzami będzie premier, profesor czy też dziennikarz. Przykładów na przestrzeni ośmiu lat jest dziesiątki albo i setki wliczając w to komentarze pracowników Muzeum II WŚ w internecie.

Być może ta wyjątkowa arogancja wynika z niegasnącego przeświadczenia, że ich projekt Muzeum II WŚ jest nadal najważniejszy dla Polski i nic nie może się równać z ich naukowym geniuszem, a wszystko inne to marność i pył. Nie ważne, że przykładowo w serwisie internetowym Muzeum II WŚ o Westerplatte, zrobionym nieudolnie i w pośpiechu, odnajdujemy wiele merytorycznych błędów. Ważne, żeby dziennikarza, który ośmielił się o tym napisać, próbować publicznie poniżyć i „sprowadzić do parteru”, jak to na łamach „Dziennika Bałtyckiego” próbował zrobić dr Jan Szkudliński. Nie widać po zachowaniu wyżej wymienionych osób by dostrzegły zmiany jakie wokół nich zaszły. Im nadal wydaje się, że prof. Machcewicz, do niedawna pełniący de facto dwie te same funkcje i pobierający dwie kilkunastotysięczne pensje za tą samą pracę - pełnomocnika premiera ds. powołania muzeum i dyrektora owego muzeum - nadal jest osobą której w pas kłaniać się będą i w podskokach usługiwać pracownicy wszystkich gabinetów w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Kalisz a sprawa radzieckiego samochodziku

„Wszechwiedza i nieomylność” pracowników Muzeum II WŚ widoczna jest choćby tylko na tym jednym przykładzie metalowego samochodzika rzekomo pochodzącego ze zbombardowanego Kalisza w 1939, a tak naprawdę wyprodukowanego po wojnie w ZSRS. Nie wystarczą opracowania naukowe (nieistotne dla panów Machcewicz, Marszalca i Szkudlińskiego, bo nie napisane przez nich) stwierdzające, że w 1939 r. żadnego bombardowania tego miasta nie było, a miasto zostało zajęte przez Niemców bez walki. Oni będą stanowczo twierdzić, że bombardowanie było, dotyczyło kilku domów i na pewno z któregoś z tych domów pochodzi owa zabawka. Nie wystarczą porównania ze zdjęciami innego egzemplarza samochodzika-zabawki zamieszczonego w rosyjskim portalu poświęconym zabawkom z czasów ZSRS. Oni dalej będą twierdzić, że to nie ZIS- 150 tylko przedwojenny model Chevroleta, więc mógł się znaleźć w 1939 r. w (zbombardowanym) Kaliszu… Rzetelny naukowiec i historyk, jak i każdy rozsądnie myślący człowiek, powiedziałby „sprawdzam” i zaprosił właściciela samochodzika kupionego na Allegro w dziale „Zabawki z PRL” celem porównania. A jeśli konfrontacja okazałaby się niekorzystna dla Muzeum II WŚ to z honorem przeprosiłby wszystkich za omyłkę. Ale czy to tylko o mały metalowy samochodzik chodzi? Kolejny przykład to amerykański hełm, który wg naukowców z Muzeum II WŚ był identyczny z tym jaki używali Amerykanie podczas D-Day. Błyskawicznie eksponat ten został przez internautów rozpoznany jako produkcji powojennej, dodatkowo pełen przeróbek, a więc nie posiadający szczególnej wartości muzealnej. Z miejsca padła odpowiedź ze strony historyków Muzeum II WŚ, iż nie ważne, że powojenny i z przeróbkami, ważne że jest to „symbol”.

Symbole” pozaepokowe

„Symbolem” okazał się również czołg T-34/85, który miał być wojennym weteranem, a po umieszczeniu kilkanaście metrów pod ziemię stwierdzono, że jest produkcji powojennej. Ale widać szczegóły i kontekst zabytku nie są ważne, ważny jest „symbol”. Symbolem ma być np. włoski Fiat 508C Balilla. Co ten pojazd wniósł szczególnego dla historii II w.ś.? Czy nie bardziej wartościowy dla narracji byłby legendarny Jeep Willys obecny na wszystkich frontach II w.ś., który był także użytkowany przez polskich żołnierzy (a również i wroga)? Ale można oczekiwać, że i w tym wypadku, w swojej kolejnej suplikacji, dr Marszalec ogłosi, że Fiat ma symbolizować np. narodziny włoskiego faszyzmu albo cierpienia ludności cywilnej we Włoszech. Kolejnym „symbolem” w Muzeum II WŚ ma być połówka (tak!) repliki Stukasa. I tak dalej i tak dalej bez końca. Realizowana wizja ekspozycji kosztującej prawie kilkadziesiąt milionów złotych według której prawdziwe pamiątki i zabytki są tylko dodatkiem do styropianowo-kartonowej narracji z dodatkami z papier-mâché oraz setkami tabletów jest jak widać nadal aktualna. Nie zmienia tego rosnąca liczba muzealiów, z których większość przekazana przez darczyńców powinna trafić do Muzeum Historii Polski albo Muzeum Wojska Polskiego, gdzie znalazłaby miejsce na ekspozycji, a nie do magazynów muzeum panów Machcewicza i Marszalca. Muzeum II WŚ to jest rzeczywiście jeden symbol - wyjątkowej nieudolności w kierowaniu budową i nie liczeniu publicznych pieniędzy wydawanych na pseudomuzealne i pseudohistoryczne fanaberie garstki ludzi związanych z Donaldem Tuskiem. „Przedstawiciele muzeum zapewniają, że prace na budowie postępują zgodnie z harmonogramem” - taka informacja przewija się od kilku lat w mediach. Ten „harmonogram” wygląda tak, że otwarcie muzeum opóźniło się o co najmniej 3 lata, a koszty wzrosły o ponad 200 milionów. Trwająca od kwietnia obrona Muzeum II WŚ przez dyrekcję i jej pracowników przypomina raczej walkę o własne stołki i obronę „prywatnego folwarku”. Kolejnym zatrważającym działaniem kierownictwa Muzeum II WŚ jest odmowa propozycji przyjęcia do swoich zbiorów niezwykle cennego znaleziska, wraku bombowca Douglas A-20 Havoc wydobytego z dna morza koło Władysławowa w 2014 r. Dyrekcja odmówiła propozycji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków argumentując m.in., że już jeden samolot mają w postaci modelu samolotu Ju-87 Stukas (!). To rzecz niesłychana w świecie, by muzeum odmówiło przyjęcia niezwykle cennego zabytku, jakim jest jeden z szesnastu zachowanych samolotów tego typu, dodatkowo z wyraźnym kontekstem związanym z celem dla jakiego powstało Muzeum II WŚ. Wrak bombowca trafił ostatecznie do Muzeum Lotnictwa w Krakowie, którego dyrektor powiedział, że będzie to „perełka w jego muzeum”. No cóż, cenniejszą „perełką” dla dyrektora Machcewicza jest jak widać model Stukasa jaki będzie miał w swoim muzeum. Ciekawe jaki jest koszt budowy tej połówki kartonowo-styropianowego Stukasa wystającego ze ściany? Warto będzie to wkrótce porównać choćby z kosztami budowy przez PZL Mielec pełnowymiarowej replikimodelu sylwetkowego słynnego polskiego bombowca PZL-37 Łoś. Ale Douglas A-20 to nie jedyny przykład. W październiku 2010 r. Międzynarodowa Agencja Poszukiwawcza zwróciła się do dyrekcji Muzeum II WŚ z propozycją rozważenia projektu wydobycia U-Boota typu VIIC (U-272) leżącego nieopodal Helu polskimi siłami, deklarując jednocześnie gotowość daleko idącej pomocy ze strony MAP oraz jej współpracowników. Wrak okrętu po wydobyciu i konserwacji znalazłby się właśnie w Muzeum II WŚ stanowiąc światową atrakcję przyciągającą turystów i jednocześnie będąc największym i najcenniejszym eksponatem. Po miesiącu prezes MAP otrzymał jednozdaniową (!) odpowiedź od pana dr. Marszalca, w której oświadczył, że Muzeum II WŚ nie jest zainteresowane tym projektem. Rezygnacja lekką ręką z możliwości zdobycia arcycennego zabytku, bez cienia próby pozyskania tak unikatowego eksponatu, to kompromitacja muzealnika i historyka, jak stwierdził Włodzimierz Antkowiak, honorowy prezes Stowarzyszenia na Rzecz Ratowania Zabytków Kultury Europejskiej w Polsce. No cóż, widać lepiej aby największym i jedynym eksponatem pokazującym Bitwę o Atlantyk w Muzeum IIWŚ była „symboliczna” torpeda G7a, wypożyczona zresztą z Muzeum Marynarki Wojennej.

Sherman zalany betonem

Sprawa Shermana Firefly, głośna w całej Polsce, to koronny przykład „zamordowania” bezcennego zabytku. Czołg, sprowadzony jako wrak, został siłami pasjonatów doprowadzony do całkowitej rekonstrukcji i stanu umożliwiającego mu samodzielną jazdę. To jedyny Sherman Firefly „na chodzie” w Europie. Już tylko ten fakt powinien spowodować zmiany polegające na tym, że czołg ten powinien znaleźć się poza gmachem Muzeum II WŚ po to, by móc prezentować się w pokazach dynamicznych, uczestniczyć w defiladach, czy inscenizacjach historycznych. Jaką wspaniałą atrakcją byłby pokaz dynamiczny tego czołgu przed gmachem muzeum! To mógłby być „Sherman Day” na wzór słynnego „Tiger Day” w muzeum w Bovington na który przyjeżdżaliby turyści i pasjonaci historii oraz militariów nie tylko z całej Polski. Jednak dla panów Machcewicza i Marszalca cenniejsze dla tego zabytku, było „zatopienie” go w „betonowej trumnie”, kilkanaście metrów pod powierzchnią ziemi na samym dnie piwnic muzeum, bez możliwości wydobycia tego eksponatu w przyszłości. Jak można było zaprojektować scenariusz ekspozycji tak, by nie było najmniejszej możliwości elastycznych zmian polegających na umieszczeniu w gmachu nowych zabytków lub umieszczenia ich poza muzeum? Trzeba napisać wprost, że Polsce nie jest potrzebne Muzeum II WŚ, jakie wymyślił sobie prof. Machcewicz i jego wspólnicy. Jakie to ma być muzeum, z jaką narracją i przekazem widać od samego początku – od podkreślania, że „nie będzie to muzeum chwały oręża polskiego”, czy też wielokrotnie podkreślanego przez prof. Machcewicza osobistego, negatywnego stosunku do nazwy „Żołnierze Wyklęci”. I widać to też w projektowanej ekspozycji mimo naprędce wprowadzanych „spolszczających”uzupełnień, które robiono tuż po wygranych przez Pana Prezydenta Dudę wyborach, a przyspieszonych po wygranych przez PiS wyborach jesienią w 2015 r. Polsce potrzebne jest Polskie Muzeum Wojny pokazujące udział Polaków w I i II wojnie światowej, bo obu tych konfliktów nie da się oddzielić zgodnie z tym o czym pisze coraz więcej historyków. Takie muzea o takiej narodowej i patriotycznej narracji są na całym świecie od Imperial War Museum, przez Łotewskie Muzeum Wojny, aż po Muzeum Wojny w Papui-Nowej Gwinei. Pokazać całą II w.ś. w jednym muzeum jak chce to zrobić prof. Machcewicz i spółka to tak jakby spróbować wydrukować cały internet. Życzę powodzenia.

Muzealni homofobi

Zastanawia mnie też dziwna obsesja panów Machcewicza, Marszalca czy Szkudlińskiego w bezustannym, ciągnącym się od 8 lat atakowaniu mojej książki, jedynej jak dotąd monografii walk o Westerplatte i wytykaniu jednej jedynej informacji z tezą o możliwych słabościach mjr. Henryka Sucharskiego? Dodatkowo z lubością wbrew prawdzie głoszą jakoby cała książka jest temu poświęcona, jak i rzekomej zdradzie mjr. Sucharskiego. W żadnym miejscu w książce o tym nie piszę. A gdyby nawet teza i relacje o tym, że mjr. Sucharski miał słabość do swojego ordynansa (nauczyciel też może mieć słabość do ucznia, ale nie świadczy to o tym, że jest pedofilem) się potwierdziła to co? Czy mają z tym faktem jakieś problemy? Chyba już powinni dorosnąć do konstatacji, że jakiekolwiek preferencje seksualne nie mają zwykle żadnego wpływu na zachowania człowieka na wojnie. A ciągłe poruszanie tego nieistotnego w gruncie rzeczy problemu (jeden przypis) świadczy tylko o ich homofobii. Dr Marszalec i dr Szkudliński kwestionują więc tylko i wyłącznie informację zawartą w jednym przypisie, na jednej stronie mojej książki. Gdzie ich obiektywna recenzja ocena pozostałych 660 stron i 2698 przypisów? Prawdziwy badacz i historyk ma odwagę dyskutować i przedstawiać rzeczowe kontrargumenty. Czyżby ich zabrakło lub zabrakło odwagi do dyskusji z „badaczem-amatorem”? Przez 8 lat nikt nigdy z Muzeum II WŚ nie poprosił mnie o oryginały dokumentów i relacji z których korzystałem podczas pięciu lat pracy nad monografią. To kolejny bardzo wymowny szczegół. Jeśli moja publikacja jest tak zła to dlaczego pracownicy Muzeum II WŚ m.in. podczas Nocy Muzeów na Westerplatte korzystają z informacji zawartych tylko w mojej książce przekazując je zwiedzającym? I skoro moja książka do której napisania namówił mnie prof. Paweł Piotr Wieczorkiewicz (niestety nie zdążył jej przed śmiercią zrecenzować) jest tak zła, to czemu historycy z Muzeum II WŚ nie napisali lepszej? Dysponując corocznie milionami na badania naukowe (tak samo jak na zakupy muzealiów) i mając 8 lat czasu, chyba nie było problemem mając tak „doświadczony” zespół historyków i naukowców przygotować publikację dotyczącą obrony Westerplatte lepszą i rzetelniejszą? Ale widać ważniejsze było przygotowanie takich „polskich” i „patriotycznych” publikacji jak „SS w Gdańsku” i korzystać z cudzego dorobku naukowego. Przy okazji: czy pan Szkudliński odpowiedział już na list otwarty historyka Krzysztofa Dróżdża związany z oskarżeniem dr. Jana Szkudlińskiego i dr. Andrzeja Drzycimskiego właśnie o korzystanie z dorobku naukowego pana Krzysztofa Dróżdża dotyczącego ustalenia nazwisk nieznanych Obrońców Westerplatte? Budżety Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 zostało powołane po uchwaleniu budżetu na 2016 r. i dysponuje minimalnym budżetem na 2016 r. w kwocie nieprzekraczającej 2 mln zł. Jak się to ma do kilkudziesięciu milionów rocznie dla Muzeum II WŚ i żałosnego skarżenia się dr. Marszalca w mediach, że jego muzeum dostanie tylko 20 mln na funkcjonowanie? Przy okazji: rzadko wspomina się w mediach o tym, że Muzeum II WŚ kosztować będzie ponad pół miliarda złotych, ale jeszcze rzadziej wspomina się o tym ile „dziesiąt” milionów pochłonie rocznie utrzymanie tej bizantyjskiej instytucji? Bo w to, że zarobi ona na sprzedaży biletów nikt oczywiście nie wierzy, także panowie Machcewicz i Marszalec.

Jak pominąć dorobek innych?

Dyrektorzy Muzeum II WŚ, w szczególności dr Marszalec, przy każdej pojawiającej się możliwości z uwielbieniem podkreślają jak niewiele znaczy i jak wiele dzieli Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte od ich Muzeum II WŚ. Rzeczywiście różnic jest sporo. Przede wszystkim od budżetu Stowarzyszenia wynoszącego zero przy kilkudziesięciu milionach rocznie w Muzeum II WŚ, a na postrzeganiu Polskiej Historii kończąc. Dziwi tylko fakt zaproszenia mnie w 2008 r. do gabinetów Muzeum II WŚ na rozmowę z panami Machcewiczem i Marszalcem, którego głównym tematem było życzenie, by wszystkie zbiory Stowarzyszenia zostały przekazane bezpłatnie do Muzeum II WŚ, „które przejmuje Westerplatte i rola Stowarzyszenia już się skończyła”. Nie było rozmowy o prowadzeniu przerwanych przez wybory w 2007 r. prac rewitalizacyjnych i rewaloryzacyjnych na półwyspie. Interesowało ich wyłącznie przejęcie unikatowych zabytków Stowarzyszenia w tym m.in. trzech armat, zbioru porcelany z Kasyna na Westerplatte i wielu innych pamiątek. Dziwić też może, że później pan Marszalec wielokrotnie dyskredytował wartość zbioru Stowarzyszenia, mającym największe w Polsce archiwalia, gromadzone właśnie pod kątem budowy Muzeum Westerplatte, do czego Stowarzyszenie zostało zobowiązane w testamencie ostatniego Obrońcy Westerplatte mjr. Ignacego Skowrona zmarłego w 2012 r. (przy okazji: Muzeum II WŚ na pogrzeb Ostatniego Obrońcy Westerplatte nie oddelegowało nawet jednego pracownika). Dlaczego więc wcześniej zależało panu Marszalcowi na ich przejęciu przez Muzeum II WŚ?

Od tego momentu zaczęła się nie tyle niechęć ile wrogość do wszystkiego co związane jest ze Stowarzyszeniem oraz moją osobą. Wyraźnie było to widać choćby w 2009 r., kiedy w imieniu Stowarzyszenia ówczesny Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków zaproponował wicedyrektorowi dr. Majewskiemu pomoc i współpracę ze strony Stowarzyszenia, choćby w bezpłatnym użyczeniu armat wz. 02 i wz. 36 dla uświetnienia uroczystości rocznicowych 70 rocznicy wybuchu II w.ś. Odpowiedź pana Majewskiego dała do zrozumienia, że na Westerplatte nie ma już dla Stowarzyszenia miejsca.

Pan dr Marszalec uwielbia stale zaznaczać jak niewiele Stowarzyszenie zrobiło dla Westerplatte przez 8 lat. Stowarzyszenie, nie mogąc kontynuować prac rewaloryzacyjnych i rewitalizacyjnych, przede wszystkim skupiło się na monitorowaniu stanu zabytków na Westerplatte oraz gromadzeniu zabytków, pamiątek i archiwaliów, w tym dokumentacji potrzebnej do dalszej kontynuacji projektu budowy Muzeum Westerplatte, największego marzenia Westerplatczyków.

Pokazując różnice: Muzeum II WŚ posiada zaledwie jeden album z archiwalnymi fotografiami z Westerplatte. Stowarzyszenie przez ostatnich 8 lat pozyskało ich siedem i niemal wszystkie z niepowtarzającymi się zdjęciami. O zakupionych pojedynczych fotografiach nie wspominając, które są niezwykle cenne nie tylko dla pokazania historii obrony Westerplatte, ale i dla projektu rewaloryzacji półwyspu.

Ciekawe jak wyglądać będzie ekspozycja w Muzeum II WŚ poświęcona symbolicznemu miejscu rozpoczęcia konfliktu jakiemu jest poświęcone całe to muzeum?

Czy kilkanaście przedmiotów związanych z Westerplatte jakie posiada Muzeum II WŚ będzie wystarczającą ilością do zbudowania narracji o pierwszej bitwie Kampanii 1939 roku? Czy prawdziwe pamiątki i zabytki zostaną zastąpione przez elementy scenograficzne? W mojej opinii Muzeum II WŚ utworzone zostało wyłącznie dla celów politycznych i spełnienia osobistych ambicji Donalda Tuska, który chciał mieć swoje „własne” muzeum – większe i nowocześniejsze niż „muzeum Kaczyńskiego”, czyli Muzeum Powstania Warszawskiego. Dla polskiej polityki historycznej nie było i nie ma dalej żadnej potrzeby, by Muzeum II WŚ z narracją pana Machcewicza powstało. Nawet w 2008 r. nie było wiadomo co dokładnie pokazywać ma to „tuskowe muzeum” poza niemiecką wizją historii II w.ś. Stąd początkowe pomysły na nazwę m.in. „Muzeum Wojny i Pokoju” i inne nazewnicze dziwolągi. Dopiero z czasem wymyślono „Muzeum II WŚ”, a odpowiedzialni za tą instytucję nawet nie potrafili zabezpieczyć właściwego adresu internetowego. Bo do czego nawiązywać ma bowiem internetowy adres muzeum1939.pl?

Janusze polskiego muzealnictwa

Każda jakakolwiek negatywna uwaga zwrócona w kierunku Muzeum II WŚ powoduje błyskawiczne pojawienie się panów Pawła Machcewicza i Janusza Marszalca w mediach. Gorączka i panika jaką u nich widać musi wpływać ujemnie na ich samopoczucie. Osiem lat temu wszczęli wojnę i może w końcu dociera do nich to, że już dawno ją przegrali stając się januszami polskiej historii i muzealnictwa. Co jest i straszne i śmieszne. Mariusz Wójtowicz - Podhorski Dyrektor Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 roku Na zdjęciach: Gabloty Muzeum II WŚ na Westerplatte, które kosztowały milion złotych. Zaledwie kilka z nich z około pięćdziesięciu opowiada o obronie z 1939 roku. Te na zdjęciach zniszczyły historyczny krajobraz i zakłóciły harmonijny układ przestrzeni przedpola placówki „Fort” mata Rygielskiego. Tu Polacy zatrzymali niemieckie natarcie w 1939 r., tu poległ leg. Mieczysław Krzak. Dziś w tym miejscu dowiemy się z gablot o XIX w. niemieckim kurorcie wypoczynkowym na Westerplatte i plażowej modzie tamtego okresu…

Mariusz Wójtowicz-Podhorski


Nowy numer „wSieci Historii” już w kioskach! E - wydanie dostępne na: http://www.wsieci.pl/aktualne-wydanie-sieci-historii.html. Polecamy!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.