Historia XIV Liceum Staszica, dawniej Gottwalda, a jeszcze dawniej Szkoły realnej im. Staszica

fot. Mat. Autora
fot. Mat. Autora

W ostatni piątek odbył się w Warszawie Wielki Jubileuszowy Bal Absolwenta z okazji 110. rocznicy utworzenia Szkoły Realnej im. Stanisława Staszica. 16 stycznia 1906 roku dzięki ofiarności Stowarzyszenia Techników w Warszawie i jej prezesa Piotra Drzewieckiego otwarto Szkołę im. Stanisława Staszica (cztery dni przed 80 rocznicą śmieci patrona). Spośród wychowanków szkoły 11 zginęło w Katyniu i 76 w Powstaniu Warszawskim. W czasie okupacji (do lipca 1944 roku) na tajnych kompletach świadectwo dojrzałości otrzymało co najmniej 215 osób. Po „wyzwoleniu” Warszawy nauka w Staszicu została wznowiona w marcu 1945 roku. W roku 1950/1951 zlikwidowaną Państwową Szkołę Ogólnokształcącą stopnia licealnego im. Stanisława Staszica zastąpiła Szkoła świecka (jedyne wtedy warszawskie liceum bez lekcji religii).W1953 roku szkole nadano imię zmarłego kilka miesięcy wcześniej I sekretarza Komunistycznej Partii i Prezydenta Czechosłowacji Klementa Gottwalda. Ciało Gottwalda zostało zabalsamowane i wystawione na widok publiczny w Pradze (tak, jak Lenina w Moskwie), ale miejscowi towarzysze nie mieli widocznie takich zdolności i umiejętności jak towarzysze radzieccy, bo mumia niedługo się popsuła i trzeba było ją skremować.

Ale Liceum Gottwalda przetrwało znacznie dłużej. Jak można było wyczytać z artykułu zamieszczonego kilka lat temu w internetowym wydaniu Gazety Polskiej do Gottwalda w latach 60. i 70.: „chodziły przeważnie dzieci stalinowskich aparatczyków, prokuratorów wojskowych, oficerów politycznych, zamieszkujących pobliskie wojskowe bloki w rejonie ulic Nowowiejska, Piękna, Filtrowa” i że „większość dzieci była z domów komunistycznych, często związanych rodzinnie lub środowiskowo z komunistycznym establishmentem”.

Uczyłem się w Gottwaldzie w latach 1974-1978, a biorąc pod uwagę, że chodziłem także z trzema starszymi rocznikami - moja wiedza na temat lat 70 mojej szkoły jest nie tylko duża, ale przede wszystkim praktyczna i mogę zaświadczyć, że już wtedy Liceum takiego charakteru na pewno nie miało. W czasie, kiedy zdecydowałem się pójść do najlepszej matematycznej szkoły w Warszawie - Gottwalda (byłem przekonany, że to jakiś znany matematyk) istniały w niej na każdym poziomie trzy klasy matematyczne zwane również „uniwersyteckimi”.

Nauczycielami w tych klasach byli wykładowcy z Wydziału matematyki Uniwersytetu Warszawskiego, a program obejmował dużą część materiału wykładanego na pierwszym roku studiów. Aby się dostać do XIV Liceum, mimo powszechnego wtedy w całym kraju konkursu świadectw, musiałem zdać bardzo trudny egzamin pisemny z matematyki. Rok w rok uczniowie naszej szkoły zdobywali najwyższe laury na konkursach krajowych i międzynarodowych. Stworzono oddzielny komitet Olimpiady Matematycznej dla Gottwalda i oddzielny dla reszty Województwa Warszawskiego nie dlatego, że byliśmy dziećmi prominentów, ale dlatego, że byliśmy po prostu znacznie lepsi. Niestety na tyle lepsi, że mnóstwo naszych koleżanek i kolegów zostało profesorami na uczelniach USA, Kanady, Australii, Wielkiej Brytanii. UNESCO uznało naszą szkołę za najlepszą w Polsce. Mimo (a może dzięki) matematycznym umysłom, życie w szkole pełne było różnego rodzaju niespodzianek „organizowanych” przez naszych uczniów. Opiszę kilka z nich.

Pamiętam jak dyrektorka naszego liceum (jednocześnie członek egzekutywy komitetu warszawskiego PZPR) nie zgodziła się na załatwioną przeze mnie i mojego kolegę z klasy pracę społeczną w Browarze Warszawskim nie dlatego, że „skrzyżowanie” ucznia z taką ogromną ilością piwa może przynieść opłakane skutki, ale dlatego, że „Browar ma swoją załogę, która powinna wyrabiać plan, a my jesteśmy potrzebni socjalistycznej ojczyźnie na trudniejszych odcinkach”. Na przekór dyrektorce i potrzebom socjalizmu udało nam się załatwić jednak tę pracę, co oczywiście (szczególnie pierwszego dnia na rozlewni piwa) przyniosło wspomniane wyżej, opłakane skutki. Portret naszego patrona wiszący w szkole był wiecznie opluty. Mimo dyżurów nauczycielskich i permanentnej inwigilacji (na szczęście nie było wtedy jeszcze ukrytych kamer) nie udawało się dyrektorce i podstawowej organizacji partyjnej powstrzymać tego procederu.

Z kolei kilka osób z naszej klasy (i nie tylko) zainspirowanej przez mojego kolegę (tego od Browaru) dokonało bardzo poważnego sabotażu przed występem wojskowej orkiestry, która przyjechała do nas z Czechosłowacji, chyba dla uczczenia jakiejś rocznicy naszego „patrona”. Otóż na ochotnika zgłosiliśmy się do noszenia instrumentów i każdy z nas co mógł, to schował po drodze do kieszeni lub gdzieś ukrył: a to ustnik, a to pedał od perkusji itp. Skandal wybuchł tym większy, że w szkole gościem był jakiś wiceminister MSW (?). Sprawców nie wykryto. Własność po koncercie (raczej nie bardzo udanym) została podrzucona z powrotem.

W czasie sobotniego Balu dowiedziałem się, że skutkiem ubocznym naszej akcji były rewizje, które zakończyły się skonfiskowaniem przez dyrekcję przynajmniej dwóch butelek wina marki „wino”. Zobowiązałem się do naprawienia po latach w/w szkody.

Jednak najciekawszą chyba historią było napisanie na wiosnę 1975 roku przez zbulwersowanego mechanizmami rządzenia w Polsce kolegę z naszej klasy (pierwszej !) wiersza „Satyra na leniwych chłopów, czyli o naszej partii”. Dość grafomański utwór, składający się z trzech zwrotek, został przepisany na maszynie do pisania jego ojca w kilkudziesięciu egzemplarzach, a następnie przy użyciu kleju Hermol (jeśli pamięć nie zawodzi) rozlepiona w czasie dwóch przerw w publicznych miejscach naszej szkoły takiej jak toalety, szatnie, korytarze oraz rozdany uczniom. O akcji wiedziała (i pomagała rozdawać) cała nasza klasa oraz sporo osób z innych klas. Wszyscy uczniowie bardzo pozytywnie zareagowali na tę akcję. W czasie drugiej przerwy zorientowaliśmy się, że dyrekcja już coś zwietrzyła i szuka „źródła akcji”, więc ostrzegliśmy kolegę, a ten natychmiast zaprzestał działań. W czasie następnej lekcji jeden z uczniów klasy trzeciej (obecnie profesor matematyki na zachodnim wybrzeżu Ameryki) został złapany w szatni przez połączone siły woźno – nauczycielskie na czytaniu wiersza ! W gabinecie pani dyrektor po krótkiej wymianie opinii: - Przyklejałeś ! -Nie przyklejałem ! –Przyklejałeś ! został zawieszony w prawach ucznia. Po tygodniu go odwieszono i wydawało nam się, że ten epizod przeszedł do historii. W następnym roku szkolnym, jesienią 1975 roku, niespodziewanie zorganizowano w szkole globalne pisanie wypracowań na maszynach do pisania. Mieliśmy iść z „duchem czasu” i uczyć się nowych metod. Wszyscy takie wypracowania napisali, z tym, że nasz kolega napisał je na innej maszynie, gdyż tę, która służyła mu „w konspiracji” zabrała wcześniej jego siostra.

Jeśli nawet komuś zaświtała w głowie absurdalna w tym momencie myśl, że akcja „oswajania” nas z maszynami do pisania może mieć coś wspólnego z wcześniejszą akcją mojego kolegi, to i tak mogliśmy być zupełnie spokojni. Tymczasem jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość, że wspomniana wyżej siostra pożyczyła „trefną” maszynę swojej koleżance, uczennicy czwartej klasy naszej szkoły (obecnie zakonnica zakonu Matki Teresy z Kalkuty). Uczniowie z jej klasy , z którymi przypadkiem podzieliła się tą wiadomością zrozumieli wtedy jakie niebezpieczeństwo grozi naszemu koledze, a pisanie na maszynie to nic innego jak dobrze przemyślana i podstępna akcja SB. Zrozumieliśmy także, dlaczego proces tak ważnej edukacji maszynowej ominął pierwsze klasy - bo ich nie było na wiosnę jeszcze w szkole !. Wtedy duża grupa z czwartej klasy pod wodzą jednego z uczniów (obecnie profesora medycyny) weszła do pokoju nauczycielskiego i zrobiła ogromne zamieszanie, a w tym czasie jedna osoba wykradła pracę pisaną na konspiracyjnej maszynie. Oczywiście my byliśmy z tej akcji bardzo dumni, a SB, która jak się przekonaliśmy przywiązywała do kwestii wykrycia sprawcy ogromną wagę nic w naszej szkole nie osiągnęła. I to w sytuacji, gdy o wszystkim wiedziała cała nasza klasa i ogromna ilość osób z innych klas ! Taka była nasza szkoła w latach siedemdziesiątych !

W 1990 roku w wyniku patriotycznej postawy środowiska nauczycielskiego i uczniowskiego Liceum powróciło do poprzedniego patrona. I tak historia XIV Liceum Staszica, dawniej Gottwalda, a jeszcze dawniej Szkoły realnej im. Staszica zatoczyła koło.

Maciej Kędziorek – matura 1978 rok

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych