Z Luizą Łuniewską, dziennikarką, autorką książki „Szukając Inki. Życie i śmierć Danki Siedzikówny”, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Pytanie o motywy napisania książki o „Ince” jest pewnie niestosowne, ja jednak zapytam, co było bezpośrednim impulsem do podjęcia tematu młodej dziewczyny, łączniczki AK, skazanej w 1946 r. na śmierć i rozstrzelanej?
Bezpośrednim impulsem była moja ciekawość, dlaczego bardzo młodzi ludzie tak fascynują się postacią „Inki”. Zanim przystąpiłam do pracy nad książką, miałam jedynie bardzo ogólną wiedzę na jej temat.
Co ci młodzi ludzie odpowiadali na Pani pytanie, dlaczego tak fascynują się „Inką”
Patrzyli na mnie ze zdziwieniem: jak to pani nie rozumie? To oczywiste. „Przyciśnięci do muru”, mówili rzeczy niekoniecznie oryginalne: że była młoda, dzielna, że zachowała się fair, że reprezentowała podstawowe wartości: patriotyzm, wierność przysiędze i przyjaciołom. Wartości, które – jak nam się wydaje – dla młodzieży już nie są takie ważne, a okazuje się, że to nieprawda.
Do kogo udało się Pani dotrzeć z osób, które znały „Inkę”, z jej rodziny? Kto z nich jeszcze żyje?
Niestety, kilka lat temu zmarła starsza siostra „Inki”, Wiesława Korzeniowa; młodsza siostra Irena zmarła jeszcze w latach 70. Żyje jeszcze siostrzenica, córka najstarszej siostry – pani Danuta Ciesielska, która ma córkę Anię, moim zdaniem podobną do ciotecznej babki. Z osób, które znały Dankę, żyje jeszcze wuj, pan Bruno Tymiński, cztery lata od niej starszy. Jednak, pisząc książkę, opierałam się głównie na wspomnieniach, które w latach 90. zostały spisane lub nagrane przez tych członków V Brygady Wileńskiej, którzy dożyli tych czasów. Na nich się opierałam. Niestety, osoby, które mogłyby powiedzieć o „Ince” najwięcej, już nie żyją.
Jak to się stało, że 17-letnia dziewczyna, podobno nawet niczym szczególnym nie wyróżniająca się w swoim oddziale, została skazana przez UB na karę śmierci?
Z trzech przyczyn. Pierwsza - to jej niezłomna postawa w śledztwie, która prawdopodobnie doprowadziła ubeków do furii. Druga – ubecy byli bardzo głodni sukcesu, bowiem V Brygada Wileńska zadawała siłom milicji i UB duże straty. Próbowali więc wyolbrzymić swój sukces, robiąc z Danusi kogoś ważniejszego niż była w rzeczywistości (kara śmierci dobrze wpisywała się w takie przedstawienie jej postaci). Trzecia przyczyna była taka, że trzeba było chronić kontakt operacyjny, który UB udało się pozyskać w V Brygadzie Wileńskiej. Była to osoba, przez którą bezpośrednio doszło do aresztowania Danki, też łączniczka - Regina Mordas-Żylińska.
Jak wyglądało śledztwo?
Było bardzo brutalne. Zachowały się zapiski w aktach więziennych, które w sposób nieco zakamuflowany potwierdzają, że „Inka” była brutalnie bita. Do tego stopnia, że ubecy, którzy nie mieli przecież miękkich serc, musieli sprowadzić pomoc lekarską, bo inaczej nie można by było kontynuować przesłuchania. Całej reszty możemy się jedynie domyślać, opierając się na relacjach kobiet, które przeżyły ubeckie śledztwo w więzieniu na Kurkowej w Gdańsku czy w innych miejscach. Było straszliwe bicie; stosowano też przemoc seksualną wobec tych – często bardzo młodych - dziewczyn, co było dla nich wyjątkowo upokarzające.
Wiadomo, że „Inka” po wyroku trafiła do celi śmierci.
Siedziała tam samotnie, pozbawiona kontaktu z kimkolwiek. Generalnie niewiele jest informacji na temat tego okresu. Jedyną osobą, która mogła wiedzieć, co się działo w jej sercu i duszy, był ks. Marian Prusak, przymusowy świadek jej egzekucji, ale jego wiązała tajemnica spowiedzi. Powiedział tylko tyle, ile było można: że „Inka” szła na śmierć zupełnie spokojna.
Mamy też świadectwo ks. Prusaka, że ostatnie słowa „Inki” brzmiały: „Niech żyje Polska! Niech żyje Łupaszko!”.
Dokładnie tak było. Potwierdza to inny świadek tej egzekucji. Oboje z Feliksem Selmanowiczem ps. „Zagończyk”, razem z którym została rozstrzelana, krzyknęli „Niech żyje Polska!”, a potem, kiedy okazało się, że żołnierze KBW nawet nie ranili „Inki”, już tylko ona zdążyła jeszcze krzyknąć „Niech żyje Łupaszko!”. To był jej ukochany dowódca.
To w ogóle niesamowita sprawa: cały oddział, strzelając z bardzo bliskiej odległości, za pierwszym razem chybił. Jak to wytłumaczyć?
Prawdopodobnie, jak podejrzewa zastępca naczelnika więzienia w owym czasie, z którym rozmawiałam, wytłumaczenia mogą być dwa. Jedno – że w tych młodych chłopakach, którzy zgodzili się iść w plutonie egzekucyjnym za flaszkę wódki czy dzień przepustki, gdy zobaczyli, że mają rozstrzelać młodą dziewczynę, obudziły się ludzkie uczucia. „Dusza drgnęła”, jak to określił mój rozmówca. Druga wersja – obawiano się „żywiołu”, jaki stanowili ci młodzi żołnierze - bo podobno były już w Polsce przypadki strzelania do ubeków - więc częściowo rozładowano im magazynki. Ale to jest bardzo mało prawdopodobna wersja.
„Ince” przypisuje się autorstwo grypsu do sióstr Mikołajewskich z Gdańska ze słynnym zdaniem- symbolem „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”.
„Inka” prawdopodobnie nie wysłała grypsu tej treści. Tego zdania jest większość historyków, ponieważ przez długie lata siostry Mikołajewskie nie potrafiły sobie przypomnieć treści tego grypsu. Natomiast są to słowa, które do Danki Siedzikówny – na tyle, na ile ją poznałam podczas pracy nad tą książką – niewątpliwie pasują.
Skąd „Inka” brała hart ducha podczas śledztwa?
Trudno jednoznacznie powiedzieć. Na pewno Danka Siedzikówna miała mocny charakter, była osobą dzielną, zahartowaną. Na pewno w grę wchodziły wartości patriotyczne, wierność przysiędze. „Inka” nie chciała zdradzić przyjaciół z oddziału, bo w tych czasach były to dla niej najbliższe osoby. Była w niej pewnie desperacja, wiara w to, że oddanie życia w takich okolicznościach ma wielką wartość.
To było takie pokolenie.
To prawda. My często zapominamy, że Kolumbowie to byli nie tylko ci, którzy walczyli w Powstaniu Warszawskim. Byli też Kolumbowie małomiasteczkowi, z Kresów, których doświadczenie wojenne jest jeszcze bardziej skomplikowane, bo oni doświadczali zarówno okupacji niemieckiej, jak i sowieckiej. Przez 60 lat byli zapomniani, ale nie czyni ich to mniej wartościowymi wzorcami dla młodzieży. Wręcz przeciwnie – są przez to bardziej wartościowi.
Podczas pracy nad książką odkryła Pani ciekawą historię.
Tak. Siostrzenica „Inki”, pani Danuta Ciesielska, będąc młodą osobą zaprzyjaźniła się ze swoją rówieśnicą Ewą. Nie znały swoich historii rodzinnych, ale to była serdeczna przyjaźń. Pewnego dnia pani Danuta wyznała przyjaciółce, że jej ciotka służyła w V Brygadzie Wileńskiej i została skazana na karę śmierci, na co przyjaciółka odpowiedziała, że jej matka też tam służyła. Pani Danuta pokazała zdjęcie matki Ewy swojej matce i okazało się, że matką przyjaciółki była osoba, która doprowadziła do aresztowania „Inki” – Regina Mordas-Żylińska. Życie pisze niesamowite scenariusze.
Zwłoki „Inki” zostały odnalezione i zidentyfikowane. Kropką nad „i” byłby jej uroczysty pochówek, który my, Polacy, jesteśmy jej winni.
Wszyscy na niego z niecierpliwością czekamy. Najwyższy czas, bo 1 marca 2016 r., czyli już niedługo, minie rok od oficjalnego potwierdzenia tożsamości Danki Siedzikówny, a półtora roku od odnalezienia jej szczątków.
„Szukając Inki. Życie i śmierć Danki Siedzikówny” - Łuniewska Luiza. Książka do kupienia TUTAJ!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/274752-najwyzszy-czas-na-uroczysty-pochowek-inki-wywiad-z-luiza-luniewska