Nasłuchaliśmy się ostatnio o średniowieczu, które myliło się niektórym ze złotym wiekiem w dziejach Polski. Świadomość historyczna widać coraz marniejsza. A przecież, jak podkreślał Prymas Tysiąclecia, „naród, który nie zna swojej historii skazany jest na jej powtórne przeżycie”. W czasie, gdy nie wolno mówić o polityce, sięgnijmy po kilka obrazków z polskiej historii…
Usuwanie lekcji historii ze szkół, podcinanie korzeni narodowych, osłabianie obywatelskiej tożsamości to zabiegi, które towarzyszą Polakom od stuleci. Już zaborcy zarządzali obowiązkowe zapominanie przeszłości i języka. Bezskutecznie. Ojczysta mowa, pamięć o bohaterach i duma z dziejów narodu przetrwały. Było to możliwe dzięki staraniom silnych rodzin, dbających o gruntowne kształcenie dzieci w duchu prawdy i sprawiedliwości dziejowej oraz dzięki Kościołowi. Kolejne reżimy robiły wszystko, by wyrwać bohaterów z serc Polaków. Gdy nie dało się wymazać ich z pamięci, dorabiano im fikcyjne, zdradzieckie życiorysy.
Podobnie stało się z Marią Rodziewiczówną, która całe swoje życie poświęciła ratowaniu polskości, zwłaszcza na Kresach, ale nie tylko. Zakładała szkoły, edukowała chłopstwo, budowała kościoły. Szczególne nabożeństwo miała do św. Andrzeja Boboli, któremu zawierzała losy Ojczyzny. Polska Ludowa wycofała jej książki z bibliotek, nie wpuściła na listę lektur. Pozwolono na wydawanie tylko tych książek, które nie budziły tęsknoty za patriotyczną miłością do Ojczyzny. Przesłanie Rodziewiczówny nie straciło na aktualności. Jej „Dewajtis”, „Byli i będą”, „Dwie Rady”, „Macierz”, „Lato leśnych ludzi” i wiele innych uczą o tym, czym jest Polska.
Odważnie rozprawiała się z bolszewizmem, który wraca dziś w „nowoczesnej” formie w masce postępowości i tolerancji. W swoich książkach opisuje jego bezwzględność i okrucieństwo. Latem 1915 roku Rosjanie siłą wkroczyli do jej majątku w Hruszowej. Szef sztabu nakazał jej opuszczenie majątku i udanie się na Wschód wraz z wojskiem rosyjskim.
Rodzice moi odbyli drogę na Sybir kibitką do Tobolska, a ja pozostanę w domu. Dwa razy człowiek nie umiera, ale raz i tylko tam, gdzie mu Bóg przeznaczył. Moje doczesne dobro zniesie wojna, bo leży na jej szlaku, ale mój honor każe mi tu zostać i nie pójdę, ani polskich dzieci nie dam. Dosyć ich Sybir pożarł. Te niech tu ze mną zginą lub przetrwają
— odparła odważnie Rodziewiczówna równo 100 lat temu. Rosyjskie wojsko na jej oczach panoszyło się w jej dworze i niszczyło cenne pamiątki. Niedługo potem została podstępem zmuszona do opuszczenia dworu.
Rok 1920 przyniósł kluczowe starcie z bolszewikami. Rodziewiczówna przebywała już wtedy w Warszawie. Jej przyjaciółka, Jadwiga Skirmunttówna, z wielkim wzruszeniem wspomina narodową jedność i zawierzenie Ojczyzny Bożej Opatrzności w przeddzień „Cudu nad Wisłą”.
Wiedzieliśmy wszyscy, że któregoś dnia możemy się obudzić z bolszewikami w mieście, ale tymczasem co dzień o szóstej rano budził mnie śpiew przeciągających się oddziałów: „My pierwsza brygada, strzelecka gromada” i myślałam z ulgą: „To jeszcze nasi”. Kościoły były przepełnione modlącymi się i na zawsze zostanie mi w pamięci obraz placu Zamkowego, kiedy miasto całe śpiewało tam suplikacje. Był to jeden z najgorszych dni przed samym 15 sierpnia. Szłyśmy razem, żeby wziąć udział w tym błagalnym nabożeństwie i wszystkimi ulicami ciągnęły procesje, które na pl. Zamkowym utworzyły zwarty tłum. Z tego tłumu bił w niebo jeden potężny, błagalny głos: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami”.
W dzień Wniebowzięcia, 15 sierpnia, raptem buchnęła wieść, że bolszewicy odparci! Rodziewiczówna była na posiedzeniu Zarządu Czerwonego Krzyża, kiedy generała Hallera, który przewodniczył, wywołano do drugiego pokoju. Wrócił i powiedział: „Mam do zakomunikowania szczęśliwą wieść: generał Sikorski przerwał front pod Zegrzem”… To był pierwsze zwrotne zwycięstwo, na ulicy szło z ust do ust – twarze promieniały – Warszawa była ocalona! (…) Żyło się w atmosferze poświęcenia, ofiarności i wielkiego szczęścia, że kraj ocalony
— wspomina Skirmunttówna.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nasłuchaliśmy się ostatnio o średniowieczu, które myliło się niektórym ze złotym wiekiem w dziejach Polski. Świadomość historyczna widać coraz marniejsza. A przecież, jak podkreślał Prymas Tysiąclecia, „naród, który nie zna swojej historii skazany jest na jej powtórne przeżycie”. W czasie, gdy nie wolno mówić o polityce, sięgnijmy po kilka obrazków z polskiej historii…
Usuwanie lekcji historii ze szkół, podcinanie korzeni narodowych, osłabianie obywatelskiej tożsamości to zabiegi, które towarzyszą Polakom od stuleci. Już zaborcy zarządzali obowiązkowe zapominanie przeszłości i języka. Bezskutecznie. Ojczysta mowa, pamięć o bohaterach i duma z dziejów narodu przetrwały. Było to możliwe dzięki staraniom silnych rodzin, dbających o gruntowne kształcenie dzieci w duchu prawdy i sprawiedliwości dziejowej oraz dzięki Kościołowi. Kolejne reżimy robiły wszystko, by wyrwać bohaterów z serc Polaków. Gdy nie dało się wymazać ich z pamięci, dorabiano im fikcyjne, zdradzieckie życiorysy.
Podobnie stało się z Marią Rodziewiczówną, która całe swoje życie poświęciła ratowaniu polskości, zwłaszcza na Kresach, ale nie tylko. Zakładała szkoły, edukowała chłopstwo, budowała kościoły. Szczególne nabożeństwo miała do św. Andrzeja Boboli, któremu zawierzała losy Ojczyzny. Polska Ludowa wycofała jej książki z bibliotek, nie wpuściła na listę lektur. Pozwolono na wydawanie tylko tych książek, które nie budziły tęsknoty za patriotyczną miłością do Ojczyzny. Przesłanie Rodziewiczówny nie straciło na aktualności. Jej „Dewajtis”, „Byli i będą”, „Dwie Rady”, „Macierz”, „Lato leśnych ludzi” i wiele innych uczą o tym, czym jest Polska.
Odważnie rozprawiała się z bolszewizmem, który wraca dziś w „nowoczesnej” formie w masce postępowości i tolerancji. W swoich książkach opisuje jego bezwzględność i okrucieństwo. Latem 1915 roku Rosjanie siłą wkroczyli do jej majątku w Hruszowej. Szef sztabu nakazał jej opuszczenie majątku i udanie się na Wschód wraz z wojskiem rosyjskim.
Rodzice moi odbyli drogę na Sybir kibitką do Tobolska, a ja pozostanę w domu. Dwa razy człowiek nie umiera, ale raz i tylko tam, gdzie mu Bóg przeznaczył. Moje doczesne dobro zniesie wojna, bo leży na jej szlaku, ale mój honor każe mi tu zostać i nie pójdę, ani polskich dzieci nie dam. Dosyć ich Sybir pożarł. Te niech tu ze mną zginą lub przetrwają
— odparła odważnie Rodziewiczówna równo 100 lat temu. Rosyjskie wojsko na jej oczach panoszyło się w jej dworze i niszczyło cenne pamiątki. Niedługo potem została podstępem zmuszona do opuszczenia dworu.
Rok 1920 przyniósł kluczowe starcie z bolszewikami. Rodziewiczówna przebywała już wtedy w Warszawie. Jej przyjaciółka, Jadwiga Skirmunttówna, z wielkim wzruszeniem wspomina narodową jedność i zawierzenie Ojczyzny Bożej Opatrzności w przeddzień „Cudu nad Wisłą”.
Wiedzieliśmy wszyscy, że któregoś dnia możemy się obudzić z bolszewikami w mieście, ale tymczasem co dzień o szóstej rano budził mnie śpiew przeciągających się oddziałów: „My pierwsza brygada, strzelecka gromada” i myślałam z ulgą: „To jeszcze nasi”. Kościoły były przepełnione modlącymi się i na zawsze zostanie mi w pamięci obraz placu Zamkowego, kiedy miasto całe śpiewało tam suplikacje. Był to jeden z najgorszych dni przed samym 15 sierpnia. Szłyśmy razem, żeby wziąć udział w tym błagalnym nabożeństwie i wszystkimi ulicami ciągnęły procesje, które na pl. Zamkowym utworzyły zwarty tłum. Z tego tłumu bił w niebo jeden potężny, błagalny głos: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami”.
W dzień Wniebowzięcia, 15 sierpnia, raptem buchnęła wieść, że bolszewicy odparci! Rodziewiczówna była na posiedzeniu Zarządu Czerwonego Krzyża, kiedy generała Hallera, który przewodniczył, wywołano do drugiego pokoju. Wrócił i powiedział: „Mam do zakomunikowania szczęśliwą wieść: generał Sikorski przerwał front pod Zegrzem”… To był pierwsze zwrotne zwycięstwo, na ulicy szło z ust do ust – twarze promieniały – Warszawa była ocalona! (…) Żyło się w atmosferze poświęcenia, ofiarności i wielkiego szczęścia, że kraj ocalony
— wspomina Skirmunttówna.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/269628-skoro-nie-mozna-mowic-o-polityce-pomowmy-o-polsce-tysiac-lat-wsrod-takich-sasiadow-trwac-i-ostac-to-nie-slomianym-ogniem-trza-byc-ale-glazem-i-stala