Morderca generała Fieldorfa zostanie pochowany obok Żołnierzy Niezłomnych?

Kwatera Ł na Powązkach Warszawskich. Fot. wPolityce.pl
Kwatera Ł na Powązkach Warszawskich. Fot. wPolityce.pl

Jan Ptasiński, do niedawna najwyższy rangą funkcjonariusz stalinowskiej ubecji, wiceminister bezpieczeństwa publicznego, spocznie na Powązkach Wojskowych 9 września (środa) o godz. 12.00. Musimy tam być, aby zaprotestować przeciwko pochówkowi zbrodniarza obok polskich bohaterów! Tuż obok kwatery „Ł”, gdzie w dołach śmierci leżą ofiary komuny!

Z wyszukiwarki internetowej Zarządu Cmentarzy Komunalnych w Warszawie wynika, że stalinowiec zmarł sobie spokojnie 2 września br. w wieku 94 lat i ma spocząć obok swojej żony Stanisławy w kwaterze B35 rząd 5. To zaledwie dwie kwatery obok „Łączki”. Co na to włodarze Powązek Wojskowych – szef Ministerstwa Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak i prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz? Nie widzą w tym niczego niestosownego? Nie dostrzegają skandalu?

Jan Ptasiński. Urodzony w 1921 roku w Dłutowie, przed 1939 rokiem murarz, podczas II wojny światowej partyzant Gwardii Ludowej i Armii Ludowej (członek dowództwa XVIII Okręgu GL/AL, ps. „Wiarus”), po „wyzwoleniu” ubek w randze wiceszefa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, i milicjant (w latach 1956-1960 zastępca komendanta głównego MO), nigdy nie stanął przed sądem. Ptasińskiego do bezpieki skierowała komunistyczna partia, której zaufanym działaczem był od 1942 roku. Uczestniczył m.in. w porwaniu i zamordowaniu działacza PSL Wacława Milczarczyka. Nawet tej sprawy nie udało się do końca wyjaśnić.

Niebagatelną funkcję zastępcy szefa bezpieki Stanisława Radkiewicza, Jan Ptasiński pełnił przez dwa lata - od 5 grudnia 1952 roku do 9 grudnia 1954 roku. Dbał o właściwą świadomość klasową ubeckich szeregów, tropił wrogów - wewnętrznych i zewnętrznych. Właśnie w tym czasie podległa mu bezpieka zamordowała wielu polskich niepodległościowców, w tym - 24 lutego 1953 roku - jednego z największych bohaterów Polski Podziemnej, generała Augusta Emila Fieldorfa, „Nila”.

Po rozwiązaniu MBP Ptasińskiego przeniesiono do powstałego na jego miejsce Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego przy Radzie Ministrów. Tam też nadzorował - z ramienia PZPR - bezpieczniackie kadry. Znów był zastępcą, ale - tak jak w MBP - jakże wpływowym.

Podczas narady kierownictwa MBP w listopadzie 1954 roku (na krótko przed rozwiązaniem resortu, kiedy władze wiedziały już, że Józef Światło - sam obciążony zbrodniami stalinizmu - wybrał wolność w USA) Ptasiński mówił:

„Nasz aparat stoczył wiele zwycięskich walk z bandami, jak też na »cichym froncie«. Duży jest wkład aparatu w dzieło utrwalania władzy ludowej. Te osiągnięcia zawdzięczamy mądremu kierownictwu naszej Partii”.

Zaufanemu towarzyszowi i doświadczonemu ubekowi partia wyznaczała odpowiedzialne zadania, kierując na najtrudniejsze odcinki walki z „kontrrewolucją”. Kiedy w czerwcu 1956 roku wybuchło poznańskie powstanie, Ptasiński „przypadkowo” znalazł się w Moskwie. W porozumieniu z Rosjanami, a może nawet z ich polecenia miał nadzorować przeprowadzanie pacyfikacji w Polsce. Sowiecki wariant „pomocy” dla bratniej partii w przełomowych dla władz PRL-u momentach realizował też później…

W styczniu 1968 roku Ptasiński ponownie pojechał do Moskwy, tym razem na dłużej. W stolicy Kraju Rad objął stanowisko ambasadora PRL. Dla nikogo nie było tajemnicą, że jest jednym z przywódców antysemickiej frakcji Mieczysława Moczara. Sam przyznawał, że z tow. „Mietkiem” pozostawał „w bliskich stosunkach przyjacielskich aż do dnia jego śmierci”. Rola Ptasińskiego w marcu ’68 musiała być podobna do tej, jaką odegrał podczas poznańskiego czerwca ’56. Potwierdzałoby to odrzucaną przez „salon” tezę, że tymi wydarzeniami też kierowała Moskwa.

Prócz Moczara, wzorem dla Ptasińskiego był również Władysław Gomułka. Później, gdy Ptasiński zajął się pisarstwem (to częsta praktyka u ubeków), wiele artykułów poświęcił towarzyszowi „Wiesławowi”, wychwalając jego „polską drogę do socjalizmu”. W 2002 roku ten murarz-literat napisał o swoim idolu: „używając słów Juliana Marchlewskiego, powiedzieć trzeba o nim: »Twardy był człowiek i twardy miał żywot. (…) Proletariuszem był. Z tych robociarzy polskich, których żadna moc nie złamie«”. W swoich książkach i artykułach (m.in. na łamach dotowanej przez III RP komunistycznej gadzinówki: „Głosu Kombatanta Armii Ludowej”) Jan Ptasiński, czasem pod pseudonimem Leszek Sławomirski, wychwalał wielkie czyny „ludowej” partyzantki i trudne początki „ludowej” władzy, w tym mordowanie band reakcyjnego podziemia, czyli polskich Żołnierzy Niezłomnych.

Przez lata mieszkał w Warszawie, jako sąsiad Władysława Gomułki, w kamienicy przy ul. Na Skarpie. Od 1983 roku pobierał resortową emeryturę. Udzielał się też publicznie jako „kombatant” - najpierw w ZBoWiDzie, później przekształconym w Związek Kombatantów RP. Ptasiński był przewodniczącym Środowiska Uczestników Walk w Obronie Władzy Ludowej, czyli szefem wszystkich emerytowanych morderców polskich patriotów.

Trudno uwierzyć, że o tym wszystkim nie wiedziały służby wymiaru sprawiedliwości III RP, których obowiązkiem było postawienie Ptasińskiego w stan oskarżenia i osądzenie. Zwieńczeniem stosunku pookrągłostołowego państwa do wysokiego funkcjonariusza stalinowskiej bezpieki jest teraz jego pochówek na nekropolii chwały polskiego oręża – stołecznych Powązkach Wojskowych. A przecież z polskim wojskiem Jan Ptasiński nie miał nic wspólnego! Chyba, że uda się jeszcze tą haniebną uroczystość zablokować? Bo miejsce komunistycznych zbrodniarzy jest jeśli nie w Moskwie (z przewiezieniem na koszt Putina), jeśli nie na licznych na terenie Polski cmentarzach Armii Radzieckiej, to przynajmniej na cmentarzach komunalnych!


Bez pamięci przestajemy być ludźmi!

Polecamy wSklepiku.pl książkę Tadeusza Płużańskiego „Z otchłani”.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.