Losy zwierząt przez pryzmat wojny i Powstania Warszawskiego

Fot. Andżelika Brzozowska-Przybek
Fot. Andżelika Brzozowska-Przybek

Powstanie Warszawskie 44’ to również zwierzęta. Te oddane człowiekowi ciężką pracą, te towarzyszące każdego dnia, i te wzbijające się w niebo, wysoko do słońca, zwiastując najbliższe zmącenie złudnego spokoju, bombardowanie.

Przeglądając wspomnienia żyjących ówcześnie ludzi, nietrudno odnieść wrażenie, iż aspekt zwierząt w objętej wojną stolicy przewijał się w wielu kontekstach. Nie zawsze pozytywnych, jak to podczas wojny bywa.

Był to znamienny czas dla warszawskiego zoo. Większość zwierząt zginęła podczas bombardowania, w tym słonica Kasia. Drapieżne i słonia Jasia, odstrzelono. Inne tułały się po nadwiślańskim wybrzeżu. Najcenniejsze okazy wywieziono do Niemiec, głównie do Berlińskiego Ogrodu Zoologicznego. Wywózka ta objęła tarpany i żubry. Z kolei ulubienicę warszawiaków, młodą słonicę Tuzinkę, córkę Kasi i Jasia, mimo sprzeciwu zarządzających ogrodem Państwa Żabińskich, wywieziono do Królewca. I choć miało być to tymczasowe, warszawskie zoo już nie odzyskało swych zwierząt. Jednak ogród nie umarł. Dzięki Antoninie Żabińskiej i jej mężowi na terenie tym znalazło schronienie kilkudziesięciu Żydów, uciekinierów z warszawskiego getta, jak i Warszawscy Powstańcy. W książce swej ,,Ludzie i zwierzęta” Antonina Żabińska zawarła mocne wspomnienia, dramatyczne chwile, a przede wszystkim fakty związane ratowaniem ludzi i zwierząt podczas okupacji. Dziś zainteresowanych tematem odsyłam do warszawskiego zoo, by odkrywać jego niezwykłe, z wojną związane, tajemnice.

Podczas remontu Willi Jana Żabińskiego funkcjonującej dziś jako małe muzeum znaleźliśmy łuskę naboju do rosyjskiej armaty przeciwpancernej, pochodzącej z armaty przeciwpancernej należącej do 2 Pułku Piechoty 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, wystrzelonej w czasie walk toczonych na terenie ZOO 14 września 1944 roku podczas wyzwalania Pragi. Można ją obejrzeć i przy okazji posłuchać (po willi oprowadza przewodnik) o udziale dyrektora Żabińskiego w powstaniu warszawskim

— informuje na swoich stronach ogród zoologiczny.

Ten przejmujący czas zmagań wojennych mocno dotknął również zwierzęta domowe. Znaczna część zginęła od strzałów i bomb, inne niestety, nierzadko trafiały na talerz. Tak dramatyczny obraz wojny przedstawił min. Bratny w swej książce „Kolumbowie. Rocznik 20” opisując zapadającą w pamięci sytuację z jamnikiem, pseudo potrawką z królika, w roli głównej. Znamienny obiad przygotowali młodzi powstańcy, zapraszając nań również niczego nieświadomą właścicielkę czworonoga. Po zakończonej uczcie kobieta zebrała obgryzione kosteczki, z myślą o własnym psie.

„Dziewczyny z powstania” walczyły na swój sposób. Ratowały rannych, chroniły swoje dzieci, chwyciły za broń. Umawiały się na randki w cieniu spadających bomb. Brały nawet śluby. Wystrojone w białe kitle sanitariuszek zamiast sukien. W ich wspomnieniach nie zabrakło tematu głodu, znamiennego gotowania i jedzenia koniny, postrzeganej do tej pory przez pryzmat pracującego zwierzęcia.

W wielu retrospekcjach pojawia się wątek psów, strzeżonych przez właścicieli, by nie trafiły na talerz sąsiada. Jednak jak widać, wojna zmienia wszystko. Wówczas nawet słynna zupa z robakami może zostać najlepszym posiłkiem w tygodniu.

Przejmujące wspomnienia wojny i zwierząt bliskich człowiekowi, pojawiały się ostatnio w mediach za sprawą aktorki Zofii Czerwińskiej. Ojciec jej bowiem znalazł wówczas rannego wilczura. Szybko okazało się, że pies był szkolony. Równie szybko pojawiły się ogłoszenia, że gestapo poszukuje takiego psa. Jednak rodzina nie zamierzała go oddać, tym bardziej że wilczur szybko przywiązał się do małej wówczas Zosi, nie odstępując jej na krok.

Gdy wybuchło powstanie, strach było nawet wychodzić z domu. Wszędzie świszczały kule. Ale ja zawsze chodziłam przez podwórko po wodę do studni, więc i tego dnia też postanowiłam iść. Pies oczywiście ze mną. Łatwo można się domyślić, co się wydarzyło na podwórku. Nagle ten wielki wilczur rzucił się na mnie . A ja dopiero po chwili usłyszałam dziwny świst. Ten pies musiał być jednak szkolony i w ułamku sekundy potrafił zareagować. Ja tylko czułam, jak to jego serduszko przestaje bić. Od tej pory zawsze mam w domu psy, a od niedawna także koty

— wspominała aktorka.

W pamięci Wojciecha Barańskiego, ps. Bar, działającego od 1 sierpnia 1944 roku w Kompanii Harcerskiej Batalionu „Gustaw” na Woli i Starym Mieście również zachował się pies.

Pod koniec sierpnia Barański został mocno poturbowany i dlatego opuścił wtedy Warszawę razem z cywilami. Wraz z czterema kolegami uciekli z kolumny prowadzonej z Warszawy przez Niemców i uratował im życie… pies. (www.1944.pl)

Jednak walki nie ustawały. Ludzie wspominali, że i gołębiom podkradano okruszki. A te niczym anioły ziemi i nieba stanowiły znamienne tło ówczesnej Warszawy. Niespokojnie gruchały, tuptając po zgliszczach miasta, grupkami poszukując czegoś do dzioba. Przekręcały łebki, wnikliwie obserwując miasto. Prawie jak dzisiaj. Z tą tylko równicą, iż nieśmiały spokój zakłócały kolejne bomby. Wówczas wzbijały się w górę, jako skrzydlaci stróże, zwiastując kolejny nalot.

Przed nami, na stosie cegieł, odsłonięty ze wszystkich stron, siedział gołąb Maciek i czyścił piórka… Zobaczyliśmy naszego Maciusia. Równocześnie wyciągnęliśmy ręce. Gołąb miał uszkodzone skrzydło. Poszliśmy razem do naszego schowka. Wojtek zaczął zeskrobywać z cegieł zeschniętą kaszę. Nic innego nie mieliśmy o tej porze. Nie trzeba było ptaka zapraszać, mimo zmroku, jadł żarłocznie- musiał być bardzo głodny, biedactwo. Pisząc to opowiadanie, dotrzymałam obietnicy, danej staromiejskim gołębiom, w tamtych trudnych dniach, z wdzięczności za to, że nas nie opuściły

— pisze Barbara Bobrownicka-Fricze.

Ten wpis zamieszono na forum.historia.org.pl. Opowiada historię znalezionego żółwia.

„Zdziwiony „Kok” spojrzał na mnie. Nie wytrzymał napięcia, wychylił się poza osłonę i pod samym oknem ujrzał olbrzymiego żółwia. Niemcy spostrzegli „Koka” i okno nasze przez dłuższy czas pozostawało pod silnym ostrzałem. Przed zmrokiem wciągnęliśmy żółwia za pomocą pętli z drutu. Na pancerzu wymalowałem mu godło oddziału.

Inna osoba przedstawiła wspomnienia własnego ojca.

Ktoś z rodziny, chyba ojca ciotka, szła na warszawskiej Pradze z psem. Przyczepił się do nich esesman. Zażądał dokumentów. I wszystko byłoby dobrze, gdyby zachował się bez zbędnych gestów. Oddając dokumenty, wykonał ruch, jakby zamierzał uderzyć kobietę w twarz. Pies niezwłocznie rzucił się na esesmana. A ten, wyciągnął broń i wykończył biedne zwierzę.

Pod koniec lipca 1944 Alejami Jerozolimskimi pod Bankiem Gospodarstwa Krajowego, jak pokazuje fotografia z Muzeum Powstania Warszawskiego, Niemcy pędzą do Rzeszy ostatnie polskie krowy. Inne, stojących dwóch chłopców, skonsternowanych obecnością leżącego, odpoczywającego wielbłąda.

Wspomnienia wojny to zawsze łzy, choć nawet w tamtych dniach wielu zdawało się uciekać przed wojny szaleństwem, nierzadko obracając w żart to, co bolało najbardziej. Świadczą o tym powstałe ulotki, czy plakaty. Krótkie hasła odzwierciedlały niecodzienną codzienność, absurd życiowych chwil, być może ostatnich momentów życia.

Wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy. SS wściekły pies.

Warszawskimi ulicami chodzą szkopy ze świniami.

Tylko świnie siedzą w kinie

Gdy krowa ryczy, nie stać w bramie.

A miotacze min ryczały jak krowa…

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.