„Gotowi jesteśmy uważać za coś zupełnie normalnego i moralnie oczywistego, że do powstania posyłano niedorosłych nastolatków, a nawet małe dzieci, które w wielu wypadkach wydano na pewną śmierć. Pomnik Małego Powstańca w Warszawie zawsze mnie przerażał. Dziecko na wojnie w każdym przypadku uważamy za horror – w tym jednym zaś wyjątkowym przypadku gotowi jesteśmy to zaakceptować” – napisał w przeddzień rocznicy Powstania Jan Hartman. CZYTAJ TUTAJ
Ów okołopalikotowy intelektualista czas jakiś temu zanurkował w świat groteski i konsekwentnie w nim pozostaje, co ludzi poważnych zniechęca do podejmowania z nim polemik. No bo jak polemizować z człowiekiem, który potrafi np. utrzymywać, że bitwa pod Grunwaldem i w ogóle wojny polsko-krzyżackie to była… wyzwoleńcza walka Polaków z Kościołem….? Skądinąd „Grunwald to jedyny przypadek skutecznego oporu wobec ciemiężcy – konstatował smutnawo krakowski profesor. „Poza tym był żelazny tysiącletni ucisk i niemalże pełna subordynacja wobec totalitarnego systemu, który zamroził na millenium całą Europę. Wszelkie nieposłuszeństwo karane było śmiercią. Każdy, kto stawał na drodze kościoła, od wybrzeży Atlantyku po Wołyń, był poddawany torturom i zabijany”. Itd., itp. Materiał raczej dla psychiatry, nie dla polemisty. CZYTAJ TUTAJ
Ale dziś zrobię wyjątek. Bo to, co Hartman pisze o Powstaniu i o udziale w nim niepełnoletnich, pisze nie tylko on. Jest to element szerszej kampanii perswazyjnej, realizowanej przez podmioty poważniejsze niż autor zdań typu „krogulczy palec, upierścieniony biskupimi ringami, wciąż wisi nad polskimi miastami i wioskami” (to o polskim Kościele, jakby ktoś miał wątpliwości). Dlatego warto poświęcić mu kilka zdań. Na płaszczyźnie faktów polemika jest prosta. Do Powstania nie „posyłano” nastolatków czy dzieci. Te nastolatki i dzieci chciały walczyć i wszelkimi sposobami zabiegały o to, by do walki zostać dopuszczone. Ideowi adherenci Hartmana potrafią zrównywać małych powstańców Warszawy z obecnymi dzieciakami z krajów czarnej Afryki, uczestniczącymi w tamtejszych krwawych konfliktach domowych. Tylko że tam mamy do czynienia z dziećmi zmuszanymi do tego, często porywanymi z domów, którym często ci, którzy wcielili je do swoich band, wcześniej zabili rodziców. W Warszawie ‘44 mieliśmy natomiast do czynienia ze spontanicznym odruchem; przemożnym dążeniem w odpłaty, zemsty. Mimo to zapewne w warunkach wojny nieco bardziej cywilizowanej, nieco bardziej normalnej dowództwo i władze cywilne szybko odesłałyby tę młodzież do domów, ale takich warunków nie było. Odwrotnie. Był krwawy chaos i rzeź. Prawie do końca walczono też w świadomości, że przegrana oznacza wymordowanie wszystkich, w tym ludności cywilnej i dzieci właśnie. Że kto nie zginie dziś na barykadzie, zostanie rozstrzelany jutro czy pojutrze. Taka sytuacja psychologiczna również miała swoje konsekwencje.
To jest przecież całkowicie oczywiste. Dla Hartmana, sądzę, również (chyba, bo cytowana wyżej jego interpretacja Grunwaldu nie pozwala żywić pewności co do natury relacji profesora ze światem zewnętrznym…). Ale absurdalny argument o dzieciach jest konieczny, bo jest częścią większej całości. Hartmanowi idzie bowiem o to, żeby rocznicę Powstania zredukować do święta żałobnego. Do płaczu nad wymordowanymi i nad zniszczonym miastem.
I na to nie ma zgody. O to, czy decyzja dowództwa AK o rozpoczęciu walki była słuszna, można się spierać. Ja sam uważam, że słuszna raczej nie była, i że nie była w żadnym sensie opłacalna. Ale to jedno. A czymś zupełnie innym jest fakt, że mimo gigantycznych strat, mimo całej grozy tego, co się stało, Powstanie było wspaniałą manifestacją polskiego przywiązania do wolności. I polskiego trwania. Za niewyobrażalnie straszną cenę kupiliśmy sobie coś wielkiego. Ogromny kapitał na przyszłość. Kapitał, który prostuje nam karki, nawet w bardzo złych okolicznościach historycznych (kto zaręczy, że nie wrócą…?). I w ogóle ewidentnie dobrze kształtuje kolejne pokolenia Polaków.
Być może (ja jestem skłonny tak sądzić) kupiliśmy to wszystko za cenę nazbyt dużą; może przepłaciliśmy zdrowo. Ale jednak kupiliśmy. I teraz mamy coś wspaniałego. Dlatego redukcja pamięci o Powstaniu do żałoby, a myślenia o nim – do wspominania klęski nie tylko nie opłacałaby się nam. Byłaby również, i może przede wszystkim – fałszerstwem.
Ale cóż. Hartman i jego ideowi koledzy właśnie chcą, żeby polskość znaczyła klęskę i żałobę. Bo coś, co kojarzy się przede wszystkim z klęską i żałobą, jest słabsze. Jest mniej atrakcyjne. Łatwiej się od takiego czegoś odchodzi. Zabieg prosty, by nie rzec – prostacki.
Tylko u nas! Wyjątkowa mapa Powstańczej Warszawy! Kup już dziś aktualny numerem tygodnika „wSieci” dostępny także w e-wydanie.
Prezent w cenie pisma. Kup dla siebie, dla rodziny, dla przyjaciół!
Szczegóły na:http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/261066-powstanie-tylko-zaloba-to-propozycja-falszerstwa-zlozona-w-zlej-wierze