"Moi Rodzice", czyli dom pachnący obiadem i polityka podglądana z dziecięcego pokoju

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/M. Zborowski
fot. PAP/M. Zborowski

To było już rok temu. Pojechałam do Sopotu, by zacząć pracę z Martą Kaczyńską nad książką „Moi Rodzice”.

Jesień, podobnie jak teraz była wyjątkowo piękna i ciepła. Sopot o tej porze roku po prostu urzekał. Odarty z przelewających się z kąta w kąt tłumów, poszukujących wyłącznie miejsca gdzie można by się najeść i napić, pachniał jeszcze intensywniej Bałtykiem i piaskiem, który o tej porze nie jest już tak brutalnie zadeptywany. Na plaży słychać głównie skrzek poszukujących kawałków chleba mew i słychać łomot fal. Uwolniony od turystów Bałtyk oddychał pełną piersią, a spojrzenie w bezkresną dal dawało poczucie wolności.

Możliwe, że to właśnie taki Sopot pokochała Maria Mackiewicz, że wybrała to miasto na studia. Podobno urzekło ją ono od pierwszego wejrzenia. Po spędzonych w Sopocie wakacjach, wciąż wracała do niego myślami. Nie mogła też zapomnieć widoku bezkresnego Bałtyku: „Morze zawsze kojarzyło mi się z wolnością” - mówiła w tekście „Po sabacie przy herbacie”, opublikowanym w dużym formacie.

Marzyłam o medycynie. Jednak wybito mi to z głowy, tłumacząc, że mam zbyt słabe zdrowie, by zostać lekarzem. Myślałam też o romanistyce, w liceum w Rabce uczyła mnie wspaniała nauczycielka, profesor Madlerowa, ale wszyscy pytali: „Co ty będziesz po tym robiła?” Rok przed maturą spędzałam wakacje w Sopocie. Pogoda była nienajlepsza, ale i tak bardzo mi się tam podobało. W informatorze odkryłam, że jest tam Wyższa Szkoła Ekonomiczna. Wybrałam kierunek transport morski. Podjęłam decyzję. Nigdy nie miałam z tym większych problemów. Od dziecka potrafiłam postawić na swoim. Wtedy chciałam uczyć się języków obcych i podróżować. W tamtych czasach było to dość trudne.”

— przywołuje słowa Marii Mackiewicz Sławomir Cenckiewicz, w książce „Lech Kaczyński. Biografia Polityczna.” Równie spontaniczną decyzję o wyjeździe do Sopotu podjął Lech Kaczyński. W „Gali” relacjonował: „Pamiętam, jak w 1972 roku nagle w sekundę podjąłem decyzję, że jadę na studia doktoranckie do Gdańska. To kompletnie zmieniło moje życie. W Sopocie poznałem Marylę, tu wsiąkłem w działalność opozycyjną.”

To właśnie do tego Sopotu, w którym poznali się i spędzili znaczną część wspólnego życia Lech i Maria Kaczyńscy, zaprosiła mnie Marta Kaczyńska, jedyna córka prezydenckiej pary. Już rok temu zabrała mnie w sentymentalną podróż swojego dzieciństwa i młodości, do domu pachnącego obiadem i wypełnionego miłością, do polityki podglądanej z dziecięcego pokoju. Wróciła także pamięcią do traumatycznych chwil kwietnia 2010 i tego, co zdarzyło się potem.

fot. M. Czutko
fot. M. Czutko

Spotykałyśmy się w klimatycznym, pełnym pamiątek mieszkaniu po Lechu i Marii Kaczyńskich, w kamienicy w malowniczej części Sopotu. Pracy nie pokrzyżował nam ani nalot biedronek (uciążliwe owady wciskały się do mieszkania każdą szczeliną), ani chore zatoki Marty Kaczyńskiej, ani pojawiające się co pewien czas łzy (ciężko było jej spokojnie mówić, a mi  i słuchać o tych strasznych kwietniowych dniach, które całkowicie zmieniły życie wielu osób i całego kraju). Marta Kaczyńska chciała opowiedzieć o swoich rodzicach, jakimi ich znała i przekazać ulotne chwile szerszej publiczności. Książkę tworzą więc zapamiętane momenty, uczucia, pojedyncze obrazy z najdalszej przeszłości. I tak powstali „Moi Rodzice”.

Tak o Lechu Kaczyńskim opowiada jego córka:

Tata wieczorami dużo mi czytał, choć często zdarzało się, że był już zmęczony i zasypiał w nogach mojego łóżka. Byłam jednak nieprzejednana i gdy widziałam, że już za chwilę zaśnie, upominałam go słowami: „Tata, poczytkaj jeszcze”. Nie „poczytaj”, tylko właśnie „poczytkaj”. Czasami kazałam masować sobie stopę. Zresztą to był bardzo czuły człowiek. Miał zwyczaj prosić mnie o najmniejszego na świecie całusika i ja wtedy, traktując to zupełnie poważanie, całowałam go w policzek. Gdy byłam mała, grywaliśmy też w piłkę. Z tego powodu szczególnie w pamięć zapadło mi podwórko w Sopocie przy ulicy Mierosławskiego. Były tam dwa sąsiadujące ze sobą bliźniaki wybudowane przed wojną dla pracowników zakładów mięsnych. Mieszkaliśmy na parterze jednego z nich. W centralnym punkcie podwórka stał śmietnik, o którym mama mawiała, że był królestwem kotów. Stał tam też wysoki trzepak, który miał tę wadę, że nie dało się na nim wisieć, bo był po prostu za wysoki. To było zwykłe klepisko, ale graliśmy tam z tatą w piłkę. Podczas tej zabawy tata nie zajmował się niczym innym, zupełnie go to pochłaniało. Kiedyś, broniąc, rzucił się za piłką na ziemię. Zmartwiłam się, że może sobie zrobić krzywdę. Miałam wtedy może z sześć lub siedem lat, ale pamiętam, że ujęło mnie to, że jest taki zaangażowany w zabawę. Ze wszystkim tak było. Kiedy już wygospodarował dla mnie czas, nie zajmował się niczym innym. Jak bronił, to całym sobą.

Książkę „Moi Rodzice” polecam wszystkim, którym Para Prezydencka była bliska. To niezapomniana pamiątka. To także silny oręż w walce z „przemysłem pogardy”. Wszystkim, którzy sięgnęli po „Moich Rodziców” dziękuję, a tych, którzy tego jeszcze nie zrobili gorąco zachęcam.

Dobra pamięć o Lechu Kaczyńskim wielu osobom w Polsce wciąż jest nie w smak. Może przyjdzie dzień, że to się zmieni.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych