"A najgorsze, że to niby Polacy byli…" - koniecznie zobaczcie film „Dzieci kwatery Ł”

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
Kadr z filmu "Dzieci kwatery Ł", reż. A. Gołębiewski
Kadr z filmu "Dzieci kwatery Ł", reż. A. Gołębiewski

Film Arkadiusza Gołębiewskiego opowiada o ludziach, którzy po kilkudziesięciu latach dowiadują się, gdzie spoczywają ich pomordowani przez komunistów rodzice i dziadkowie. Ta świadomość zmienia życie całych rodzin. Premiera telewizyjna dzisiaj o 22:55 w TVP2.

Koniecznie obejrzyj film „Dzieci Kwatery Ł” w TVP 2

Nie pamiętam ojca, nie stoi mi przed oczami, on po prostu zniknął po tym, jak był nalot na mieszkanie

— kiedy w czerwcu 1948 roku bezpieka aresztowała płk. Antoniego Olechnowicza, jego młodszy syn, Józio miał dwa lata. Sam teraz zastanawia się, czy obraz ojca, jaki ma w pamięci to rzeczywiście jego własne wspomnienie, czy efekt wielokrotnego przeglądania fotografii i słuchania cudzych opowieści.

Co innego jego starszy brat Krych, Krzysztof, wtedy dziesięciolatek. Pamięta dokładnie ten ubecki kocioł w domu we Wrocławiu. Po mieszkaniu kręciło się ze 20 osób. Zabrali ojca i matkę, dzieci zostały z ciocią. Po dwóch latach napisał do ojca list.

Kochany Tatusiu, z gazet i radia dowiedziałem się o tobie tatusiu i słyszałem twój głos. My żyjemy z Józiem przy cioci Muni i Babci. Jesteśmy zdrowi. Ja jestem w V klasie, a Józio chodzi do przedszkola. Józio jest już duży chłopak, umie liczyć do pięciu. Ja podczas wakacji byłem na kolonii. Było mi dobrze. Od mamusi otrzymujemy listy i ja też pisze do mamusi. Jeżeli ci wolno napisz, czy chcesz skarpetki i czy wolno paczkę żywnościową wysłać. Wyślemy ci 15 złotych na twoje wydatki. Może ci potrzebna bielizna to napisz. Całujemy cię mocno tatusiu razem z Józiem. Twój syn Krych. Czekam twego listu.

Szczątki ppłk. Olechnowicza odnaleziono w kwaterze „Ł” na warszawskich Powązkach wiosną 2013 roku.

Patrząc na nierówne, dziecięce pismo Józefowi Olechnowiczowi trudno ukryć wzruszenie. Nie miał pojęcia, że jego starszy brat był tak wszystkiego świadomy. O liście też nie wiedział.

Zrobił mi pan niespodziankę

— mówi do Arkadiusza Gołębiewskiego, twórcy filmu „Dzieci kwatery Ł”. To kontynuacja dokumentu „Kwatera »Ł«”, który opowiadał o ekipie młodych naukowców i wolontariuszy wydobywających i identyfikujących szczątki polskich bohaterów pomordowanych w więzieniu mokotowskim. Bez szacunku zrzucono ich do dołów śmierci na „Łączce” na warszawskich Powązkach.

„Dzieci Kwatery »Ł«” to opowieść o bliskich zamordowanych, o ludziach, którzy często dopiero dzisiaj odkrywają historię ojców, dziadków, matek czy babć. Czasami po latach oczekiwania na ten moment, ale niekiedy po próbie oderwania się od tej historii, odcięcia się od tego. W każdym razie, gdy odnajdują szczątki bliskich, coś pęka, każdy to bardzo przeżywa, choćby nie wiem jak chciał od tego uciec czy choćby mało pamiętał

— mówił reżyser w wywiadzie dla „wSieci”. Dla Gołębiewskiego, który prace ekipy prof. Krzysztofa Szwagrzyka śledził od samego początku szybko stało się jasne, że ta historia jest tak poruszająca i wielowątkowa, że trudno byłoby zamknąć ją w jednym filmie. Ostatecznie części ma być cztery. „Dzieci kwatery Ł” zostały pokazane 3 września na zamkniętym pokazie dla rodzin. Film można było obejrzeć podczas festiwalu „Niepokorni Niezłomni Wyklęci” w połowie września w Gdyni. Dziś o 22:55 wyemituje go także w drugim programie Telewizja Polska.

Witold Mieszkowski, syn komandora Stanisława Mieszkowskiego ma świadomość, że jest w zupełnie innej sytuacji, niż te dzieci, które swoich rodziców nie znały, albo nie pamiętają. On ojca znał, wychowywał się przy nim, pamięta wszystko. Miał 17 lat, to był październik 1950 roku. Ojciec wyszedł z psem na spacer.

Nie widziałem go więcej, ani żywego, ani martwego

— mówi Witold. To on odebrał w Belwederze dokumenty potwierdzające, że szczątki komandora odnaleziono na „Łączce” i zidentyfikowano.

Dla nas dzień ten jest pierwszym dniem, w którym nie czujemy się obywatelami drugiej kategorii

— mówił nie ukrywając łez.

Witold Mieszkowski z żoną Martą był częstym gościem na Powązkach, przyglądali się pracom archeologicznym.

Nigdy nie ukrywaliśmy przed dziećmi tego, co się działo

— mówi Marta Mieszkowska. To ważna deklaracja, bo wiele stłamszonych stalinowskim terrorem rodzin o pomordowanych bliskich nie rozmawiało, a zbrodnię starało się wyprzeć ze świadomości.

Córka państwa Mieszkowskich, Krystyna także często przychodziła na „Łączkę”. Miała świadomość, że gdzieś tutaj leży jej dziadek. - Widziałam, jak wyjmują szkielety, po kolei. Jeden szkielet, drugi. Może ten szkielet to dziadek. A jeśli nie ten, to może następny - kobieta potrafiła tak stać i patrzeć przez kilka godzin. Trudno było odejść.

Do maja 2014 roku z dołów śmierci na „Łączce” podjęto szczątki 194 osób. Zidentyfikowano już 36 osób. Prace trwają. Wyniki poszukiwań IPN prezentuje podczas specjalnych konferencji prasowych z udziałem rodzin odnalezionych.

Grażyna Chojecka jest wnuczką siostry mjr. Hieronima Dekutowskiego, legendarnego „Zapory”. Ta rodzina jest wśród tych szczęśliwych, którzy już wiedzą, gdzie są szczątki krewnego. Kobieta pokazuje fotografie postawnego mężczyzny.

Ojciec podkreślał, że to cichociemny, czyli taka elita przygotowana do dywersji. To zdjęcie ciągle oglądałam

— mówi pokazując zdjęcie Dekutowskiego z innym bohaterem, Zdzisławem Brońskim „Uskokiem” dowódcą oddziału partyzanckiego AK, a następnie Zrzeszenia WIN na Lubelszczyźnie.

Do identyfikacji „Zapory”, który nie miał dzieci konieczna była ekshumacja i pobranie materiału genetycznego od jego rodziców, którzy spoczywają w Tarnobrzegu. Krystyna Frąszczak, siostrzenica żołnierza opowiada ekipie prof. Szwagrzyka, że rodzina jeszcze w latach 50-tych miała nadzieję, że go nie zabito, ale może został wymieniony na jakiegoś szpiega, że go wywieźli. Teraz już wie, że po brutalnym śledztwie spotkała go śmierć.

Mama podkreślała, że on cierpiał bardziej niż pan Jezus, bo pan Jezus cierpiał trzy dni, a jemu całymi miesiącami wyrywali paznokcie i łamali kości

— mówi Frąszczak. Przyznaje, że odnalezienie szczątków Dekutowskiego to dla żyjącej w niepewności rodziny jest jednak pewna ulga. Pełna satysfakcja byłaby, gdyby na Łączce stanął wreszcie zapowiadany Panteon Polskich Bohaterów, do tego chyba jeszcze jednak długa droga.

Mariana Borychowskiego, żołnierza ZWZ-AK komuniści zamęczyli za pomoc udzielaną partyzantom. Aresztowano również całą jego rodzinę: żonę Czesławę i córkę Janinę, a pozostałą trójkę nieletnich dzieci umieszczono w domach dziecka, gospodarstwo skonfiskowano.

Mój prapradziadek był rycerzem, który wystawiał 300 rycerzy na wojnę i stąd chyba ta rodzinna tradycja, że ojciec też walczył

— opowiada w filmie „Dzieci Kwatery »Ł«” Janina Stobiszewska, córka Borychowskiego. Kobieta pokazuje na rękach blizny, które ma po brutalnym śledztwie.

Wróciłam kiedyś do celi z zeznania, usiadłam, bo nie można było się położyć. To był dzień, było widno, ja patrzę, a pan Jezus siedzi mi na kolanach, jak ja się wystraszyłam

— wspomina kobieta, którą po półtora roku zwolniono. Jej matka wyszła po 10 latach. Ojca widziała jeszcze raz.

Z niego została tylko skóra i gnat, ledwie się trzymał

— mówi Stobiszewska. Siedemnaście dni później Marian Borychowski zmarł.

A najgorsze, że to niby Polacy byli…

— mówi córka żołnierza z zadumą. Czy wybaczyła jego katom?

Zapomnieć się nie da, ale przebaczyć przebaczyłam, bo nie można z nienawiścią iść na drugą stronę życia.

Józef Olechnowicz przyznaje, że życie przeżył spokojnie, nie angażował się w działania opozycji, nawet w harcerstwie nie był. Dopiero teraz, kiedy odbierał dokumenty potwierdzające, że odnaleziono szczątki bestialsko zamordowanego przez komunistów ojca coś w nim się poruszyło. Trochę się tych emocji boi.

Nie ma we mnie złości, ale nie za bardzo chcę np. czytać zeznania, bo nie wiem, jak to na mnie może wpłynąć. To mogłoby we mnie sporo zmienić

— mówi szczerze.

Mój brat ma skazę, właściwą dla dziecka, które przyjęło więcej niż mogło skonsumować

— tłumaczy zupełnie inną postawę starszego od siebie Krzysztofa. A Krzysztof zawsze był innego zdania. Jemu zależało, to on, choć miał tylko dziesięć lat pisał do Bieruta o ułaskawienie ppłk. Olechnowicza. Bez rezultatu. Wściekłość w nim rośnie, kiedy po raz któryś czyta list od ojca, po dacie można się zorientować, że był pisany już po wyroku, z celi śmierci.

„Ściskam was i przepraszam, że ściągnąłem nieszczęście na was, błogosławię was…” - przy tych słowach aż zaciskają mu się pięści.

Jest we mnie zemsta, rozumiem zemstę, rozumiem to, że ktoś może się chcieć mścić

— mówi Krzysztof Olechnowicz.

To, że te zbrodnie nie są rozliczone, to jest niemoralne

— dodaje ze smutkiem.

Józef patrzy na fotografię ojca. Tego zdjęcia też nie znał. Są bardzo podobni, jakby patrzył w lustro.

To jakby człowiek odnalazł część siebie

— mówi. I o tym właśnie jest ten film.

Emisja: wtorek, 07. 10. 2014 r. TVP2, godz. 22:55

artykuł ukazał się w tygodniku „wSieci” - polecamy także w formie e-wydania*

CZYTAJ TAKŻE: „Inka” odbita z rąk komunistów? We „wSieci” relacja z poszukiwań na cmentarzu w Gdańsku

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych