Sierpniowe rocznice. Czasy się zmieniły i już wolno o tym pisać

Wikipedia
Wikipedia

Sierpień jak listopad – najwyraźniej, jak pozostałych 11 miesięcy w roku, dla Polaków niebezpieczna pora. Wszędzie w prasie wspomina się dziś pakt Ribbentrop-Mołotow, w którym dwóch sąsiadów uknuło 23 sierpnia 1939 rozbiór Polski.

Tak, to znowu aktualne, czasy się zmieniły i już wolno o tym pisać, choć jak już wolno, to niekoniecznie prawdziwie, parę lat temu wydana została książka, która zamąciła wielu Polakom w głowie fałszywą interpretacją międzynarodowej sytuacji Polski w tym czasie. Książkę recenzowali i miażdżąco skrytykowali najlepsi historycy, nie ma co do niej wracać. Jakże jednak sytuacja ówczesna przypomina o dzisiejszych problemach wokół Ukrainy!

Dwa dni wcześniej mieliśmy rocznicę innego ważnego wydarzenia, kiedy to nie pakty ani układy, ale czyny pokazały, jakie są cele i metody Rosji, wtedy Związku Radzieckiego i kontrolowanego przez nią Układu Warszawskiego. Nocą z 20 na 21 sierpnia 1968 nie odjechał pociąg z wracającymi z Bułgarii turystami z Budapesztu do Warszawy przez Lwów, ponieważ wojska UW, w tym polskie, wschodnioniemieckie, węgierskie, ale rumuńskie już nie, interweniowały w Czechosłowacji, której mieszkańcy uwierzyli w Dubczeka i możliwość przeprowadzenia przez niego reform.

Opowiada o tym ciekawie film Waldemara Krzystka „Mała Moskwa”, nagrodzony parę lat temu na festiwalu w Gdyni (niemal wszyscy członkowie jury odcięli się wtedy od tej decyzji, co stawia znak zapytania, kto właściwie przyznał filmowi tę nagrodę). O rozmowach czeskiego kierownictwa partii z Moskwą opowiada z kolei arcyciekawa książka „Mróz od wschodu” autorstwa Zdenka Mlynarza, który w rozmowach tych uczestniczył. Lektura obowiązkowa.

11 sierpnia z kolei minęło 77 lat od rozpoczęcia w 1937 roku „operacji polskiej” rozkazem Stalina nr 00485 (numer podaję za „Rzeczpospolitą”, która opisała w sobotnim dodatku te akcję przy okazji książki Tomasza Sommera na ten temat). W akcji tej uratował się mój cioteczny dziadek, Polak, zaginiony w 1915 roku jako kilkunastoletni kadet carski, w 1937 roku już oficer radziecki, choć na zawsze tam obcy jako niepewny polski element. Zgodnie z przyjętą w operacji procedurą aresztowano, a w istocie mordowano, osoby, urodzone gdziekolwiek na terenach dawnej Polski, albo wyznające katolicyzm i szczególnie mało podatne na ateizację. Jednym z kryteriów było nazwisko kończące się popularną w Polsce końcówką „ski”. Tych na „…ski” zbiorowo oskarżono o masowy antyradziecki spisek. Dziadek nazywał się właśnie na „…ski”, jednakże jako człowiek doświadczony i przemyślny zorientował się, że listy aresztowanych przygotowuje się wg spisów personalnych zakładów pracy, a nie według list lokatorów. Przy stuprocentowym zatrudnieniu właściwie obie metody były równie dobre i odsiewały Polaków, przy okazji również tych z KPP, a że czasem i Rosjan czy przedstawicieli innych narodów, szczególnie że do „…ski” doszła końcówka „…icz”, co to kogo w końcu obchodziło, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Dziadek wykonał posunięcie tyleż szaleńcze, co bohaterskie, a więc zgodne ze stereotypem Polaka – zwolnił się z pracy w wojsku czy w pracującym dla wojska zakładzie. Żył dalej z żoną i kilkuletnią córką w swoim przydziałowym pokoju moskiewskiego mieszkania-kołchozu z używalnością kuchni, jak wszyscy co noc nasłuchiwał tupotu buciorów na schodach, sygnalizujących aresztowanie, i udzielał korepetycji bodajże z matematyki. Nie spali ze strachu przez dwa lata. W ten sposób dotrwał do jesieni 1939, kiedy to operację polską zakończono, ogłoszono coś w rodzaju amnestii dla Polaków i wzięto go znowu do wojska, bo Stalin był dostatecznie przytomny, by wiedzieć, że pakt z Hitlerem nie na długo obroni Rosję i musi mieć doświadczonych wojskowych, nawet niezbyt pewnych ideowo. Cioteczny dziadek odnalazł nas dopiero w 1958 roku, gdy był już emerytem, zajmującym się ukochanym malarstwem.

Operacja polska pochłonęła około 150 tys. Polaków, Wikipedia podaje 111 tys. zamordowanych i 100 tys. zesłanych. Podaje się różne liczby, bo i różne są sposoby oceniania, kto był Polakiem, a kto nim nie był. „Rzeczpospolita” napisała, że „intensywność mordowania” Polaków była 12 razy większa niż w przypadku Niemców, których zamordowano z podobnego rozkazu blisko 42 tysiące, ale uwzględniając, że Niemców było w Rosji dwa razy więcej niż Polaków. Ot, zgaduj zgadula, ilu ich w końcu było. Przypuszczam, że red. Sommer jednak to napisał, a przynajmniej oszacował.

Dziadek został awansowany na oficera i dostał dodatkowe przydziały chleba i przydział masła, dzięki czemu przetrwali II wojnę, pomagając potajemnie dalszej rodzinie. W wiele lat potem okazało się, że obie swe córki ochrzcił „z wody”, ale gdy o tym wspomniał na łożu śmierci, uznano go za pomylonego. Nikt w Rosji nie wiedział już, co to znaczy.

Felieton ukazał się na portalu SDP

——————————————————————————

Zachęcamy do zakupu archiwalnych numerów miesięcznika „wSieci Historii”! Są to ostatnie, unikatowe egzemplarze - nie do zdobycia w regularnej sprzedaży!

Aby zakupić numery archiwalne przejdź -TUTAJ!

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.