Godzina „W” dla farbowanych patriotów. „Śmieszny teatr” i „katastrofa” po prostu…

fot. PAP/Rafał Guz
fot. PAP/Rafał Guz

Warszawie oraz wszystkim, którzy walczą z tyranią bez względu na wszystko

— zadedykował Norman Davies swe 958. stronicowe dzieło pt. „Powstanie `44”. Ten wybitny, brytyjski historyk nie ma wątpliwości, jakie znaczenie miał zbrojny zryw Polaków. Gdyby nie powstańczy heroizm Warszawy, pewnie pisalibyśmy cyrylicą, a Polska byłaby republiką radziecką, jak parę innych krajów spacyfikowanych przez sowietów. Zresztą prawie nią była; polscy komuniści zafundowali własnemu narodowi stalinowską konstytucję, wpisując do niej ustrój socjalistyczny z przewodnią rolą ich własnej partii i Związku Sowieckiego. Rząd emigracyjny to właśnie przewidywał…

Historykiem się jest, ministrem się bywa. Szef polskiej dyplomacji z urzędu Radosław Sikorski na marginesie jednej z rocznic bezprzykładnego zrywu, opisanego przez Daviesa, uznał, że Powstanie Warszawskie było „narodową katastrofą”. Ma rację, bo było. Ale bynajmniej nie dlatego, że wybuchło, lecz z tego powodu, że rosyjscy „wyzwoliciele”, a w rzeczywistości okupanci, zatrzymali ofensywę na Wiśle i nie pozwolili nawet na zajętym przez niech terenie lądować aliantom niosącym pomoc dla walczących. Powstanie wybuchło, gdyż istniała realna szansa na powitanie Armii Czerwonej w wolnej Warszawie, przez niezależny rząd państwa polskiego. Józef Stalin miał jednak swój plan podbicia już nie części Polski, jak to przewidywało niemiecko-rosyjskie porozumienie ministrów spraw zagranicznych Joachima von Ribbentropa i Wiaczesława Mołotowa, lecz całej. I konsekwentnie ten plan realizował, z późniejszą eksterminacją i zsyłką tysięcy polskich patriotów włącznie.

Nawiasem mówiąc, Ribbentrop został powieszony po Procesie Norymberskim za zbrodnie wojenne, zaś Mołotow witany był później w podbitej Warszawie jako… darczyńca Pałacu Kultury i Nauki, i uhonorowany za wybitne zasługi jeszcze na dwa lata przed śmiercią w 1986r. przez szefa partii i państwa sowieckiego Konstantina Czernienkę.

Ale dla Sikorskiego wyzwoleńczy bunt w Warszawie’44 był bezpodstawny i bez sensu. Na poparcie swej tezy nasz twitterowy minister posłużył się linkiem do „przeciwników kultu sprawców Powstania Warszawskiego”. Pisałem o tym, ale powtórzę raz jeszcze, gdyż dotyczy to postawy szefa polskiej dyplomacji. Podążając za „logiką” Sikorskiego, za „katastrofę” należałoby także uznać powstanie w żydowskim getcie - wszak w tym przypadku nie było choćby cienia szansy na jego powodzenie. Na to jednak ministrowi odwagi nie starczyło. Żydowski zryw nie był frajerstwem, głupotą, ślepotą, wysłaniem ludzi na śmierć, jak uważają wskazani przez Sikorskiego „przeciwnicy kultu” Powstania Warszawskiego, w żydowskim wydaniu była to bohaterska walka w imię godności i wolności. Zgodnie z rozumowaniem Sikorskiego, za „katastrofę” należałoby uznać również zbrojny opór Polski w 1939 r., ba, powstania Listopadowe, Styczniowe itp., a także krwawo stłumione przez Rosjan powstanie na Węgrzech w 1956 r., Praską Wiosnę itd.

Co zrobiłby Sikorski w „godzinie W”, w czasach, gdy ważyły się losy narodu i kraju? Byłby zapewne „uchodźcą”, tak jak w stanie wojennym w 1981 r. (sic!), gdy osiemnastoletni „Radek” wyjechał do Wielkiej Brytanii i wybrał oksfordzki Bullingdon Club, opisany kiedyś przez New York Times jako liga „synów wielkich fortun”, znana z hucznych popijaw i niemoralnego prowadzenia się jej członków.

Aspiracje Sikorskiego są wielkie. Swego czasu marzył, aby zostać szefem rządu lub prezydentem RP. Dla przypomnienia, w 2010r., dzień po smoleńskiej tragedii, wszedł do powołanego przez Donalda Tuska Międzyresortowego Zespołu, który miał „koordynować działania” związane z katastrofą Tu-154 i bezskutecznie rywalizował z Bronisławem Komorowskim o kandydaturę PO na następcę prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Rzecz oczywista, Sikorski sam siebie uważa za patriotę i sam siebie kreuje na kombatanta walki o wolność i demokrację. Co prawda nie mówi tego wprost, lecz „niechcący” to sugeruje, jak np. wtedy, gdy podczas jednej z podróży służbowych pouczał przedstawicieli Narodowej Rady Libijskiej:

My w Polsce, tak jak wy tutaj w Libii, jesteśmy rewolucjonistami. W Polsce zrzuciliśmy łańcuchy dyktatury 22 lata temu. Jeśli my mogliśmy to zrobić z Solidarnością 22 lata temu, możecie to zrobić również i wy.

Postronni słuchacze mogą z tego wyciągać wnioski, jakby on, Sikorski, walnie przyczynił się do obalenia komunizmu w naszym kraju, a dziś jest pierwszym rzecznikiem porozumienia ponad podziałami i historycznymi uprzedzeniami. Dał przecież tego dowody, gdy np. w 2009r. proponował włączenie Rosji do NATO. Jak przekonywał, kraj Władimira Putina „jest potrzebny do rozwiązywania europejskich i globalnych problemów”.

Osobliwa sugestia, zważywszy np. na list politycznych „promis” z Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Czech, Słowacji i Rumunii, którzy niemal w tym samym czasie apelowali do prezydenta Baracka Obamy o zaostrzenie kursu USA wobec zaborczej Rosji. Zgodnie z definicją patriotyzmu, jest to miłość do ojczyzny i własnego narodu, połączona z gotowością do ofiar na ich rzecz. Łączy się to także z pojęciem dumy narodowej, nie ma natomiast nic wspólnego z nacjonalizmem. W przeciwieństwie do nas, Polaków, Niemcy, gdzie dwa dni temu prezydent Komorowski otworzył wystawę o Powstaniu Warszawskim, mają powody do historycznej zgagi. Po uwielbieniu dla „wuja Dolfiego” - jak w czasach nazistowskiego amoku nazywali Adolfa Hitlera - odzyskanie przez nich poczucia dumy narodowej było i jest procesem trudnym, budzącym u postronnych narodów odczucia co najmniej ambiwalentne. My, Polacy, nie mamy takich obciążeń, okazuje się jednak, że i u nas polskość może być traktowana jak grzech z przeszłości. Prezydent Warszawy Hannie Gronkiewicz Waltz z nazizmem skojarzył się projekt „pomnika światła”, mający upamiętnić tragiczną śmierć prezydenckiej delegacji na obchody rocznicy mordu katyńskiego…

Jak wywodził premier Tusk w „Znaku” z 1987r.:

Polskość jako zadany temat… Wydawałoby się: tylko usiąść i pisać. A tu pustka, tylko gdzieś w oddali przetaczają się husarie i ułani, powstańcy i marszałkowie, majaczą. (…) Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło - ponuro - śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność - takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu.

Do wyrzeczenia się tej „nienormalnej” polskości wzywał też poseł swojego Ruchu Janusz Palikot, czy takie „autorytety”, jak odznaczony trzy lata temu Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski socjolog-publicysta Radosław Markowski. W jego pojęciu, Polacy wykazaliby wtedy poczucie patriotyzmu, gdyby np. w 1939r. „poddali się rozsądnie”. W każdym razie on by to zrobił, co sam oznajmił. Podczas, gdy Niemcy produkują filmy wybielające „nazi-matki i nazi-ojców”, w których role zwyrodnialców, złodziei i antysemitów przypisane są polskim żołnierzom AK, nasi rzeźbiarze nowej tożsamości przekuwają powody do zbiorowej dumy w symbole mitomanii, zakłamania i wad narodowych. Dość wspomnieć wynurzenia Elżbiety Janickiej, literaturoznawczyni, która z bohaterów wyzwoleńczego etosu Szarych Szeregów - „Kamieni na szaniec” uczyniła pedałów-nacjonalistów.

Wyłowiła antysemityzm przedwojennych formacji harcerskich, a z analizy języka powieści - prawdopodobny homoseksualizm pary głównych bohaterów: Tadeusza Zawadzkiego, pseudonim Zośka i Jana Bytnara, pseudonim Rudy

— recenzowała Gazeta Wyborcza. Sam autor „Kamieni na szaniec” Aleksander Kamiński tak pisał o swojej książce:

Odczuwałem to tak, jakbym był medium, przez które wypowiada się jakaś wielka siła, siła podstawowych wartości…**

Z lekcji patriotyzmu, jaką był powstańczy heroizm, dziennikarz młodszego pokolenia Piotr Zychowicz (tygodnik Do Rzeczy), uczynił „Obłęd ’44”, zaś z samego generała Leopolda Okulickiego szaleńca, co m.in. Piotr Gontarczyk tak oto skwitował w rozmowie z „Gazetą Polską”:

Jego historia w „Obłędzie 44” zaczyna się od skoku do Polski w 1944 roku i ubolewań autora, że mu się otworzył spadochron (s. 254). Schodząc na taki poziom, trzeba by wyrazić żal, że w dzieciństwie autor nie wypadł z wózka, dzięki czemu mamy przykrość obcowania z jego książkami…

Dla Gontarczyka, Zychowicz zaprezentował „porażający poziom chamstwa”. Jak stwierdził:

Miażdżąca część historyków patrzy na ten kabaret z uśmiechem lub politowaniem.

Niestety, nie ma w tym nic zabawnego, przeciwnie, oto jesteśmy świadkami kształtowania nowego pojęcia „patriotyzmu”, w którym gotowość do poniesienia najwyższej ofiary, oddania życia za niepodległość ojczyzny ma być dla niej samej zagrożeniem, obłędem, który doprowadził do zrujnowania Warszawy. Osobiście czekam na następne książki Zychowicza, np. o hitlerowskiej operacji „Fall Blau” i „wojnie szczurów” - obłędzie Rosjan, którzy woleli zdychać z głodu na śniegu i mrozie w oblężonym i bombardowanym Stalingradzie, niż poddać go Niemcom… Albo na tematy bardziej aktualne: o nonsensie oporu Gruzinów czy Ukraińców przeciw rosyjskiej agresji…

W wolnym kraju, jakim jest dziś Polska, każdy może mówić i pisać co chce. „Wyławiających”, jak na łamach „GW” określono analizę Janickiej na temat „Kamieni na szaniec”, było i jest wielu. Syn socjalisty z PPS, emigrant do USA Jan Tomasz Gross uczynił z dyskredytacji Polaków sposób na pomnażanie swych dochodów. Spod pióra tego socjologa, historyka-amatora wyszedł cały serial o polskim antysemityzmie, m.in. treblinkowe „Złote żniwa”, „Sąsiedzi” z Jedwabnego i „Strach - antysemityzm w Polsce po Auschwitz”. Jego dorobek docenił sam prezydent Aleksander Kwaśniewski, który przyznał Grossowi Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.

Kolejny „apologeta” etyki i moralności Andrzej Szczypiorski rozpisywał się o własnym narodzie:

Cechy charakterystyczne polskiego społeczeństwa, to alkoholizm, nieuczciwość, brak tolerancji względem inaczej myślących, nieposzanowanie pracy, zarówno cudzej jak i własnej. Wypadałoby zapytać, czy takiemu społeczeństwu przysługuje miano chrześcijańskiego…

Ten ponoć były uczestnik Powstania Warszawskiego, po wojnie komunistyczny kapuś, donoszący nawet na własnych rodziców, radca ambasady PRL w Danii (odwołany za przekręty finansowe), dziennikarz i pisarz, cieszył się poważaniem aż do śmierci nie tylko w Polsce. W RFN uhonorowano go za „wkład w polsko-niemieckie pojednanie” Federalnym Krzyżem Zasługi. To jeden z, niestety, licznych przykładów wywindowania pozbawionej wszelkich zasad świni na piedestał eksportowego patrioty i dyżurnej wyroczni, rozsądzającej o tym, co jest dobre, a co złe. Co gorsza, te odrażające postaci same się nie windują… Każdy ma takie wzorce, jakie sobie wybiera. O znaczeniu dla prezydenta i premiera największej bitwy podziemnej armii państwa polskiego o wolność i niepodległość w dziejach nowożytnej Europy świadczy majowa premiera filmu „Powstanie Warszawskie”, zmontowanego z archiwalnych zdjęć z 1944 r., która odbyła się w Teatrze Wielkim w Warszawie - ani Tusk, ani Komorowski nie zaszczycili tego wydarzenia swoją obecnością. Pierwszy przebywał na Śląsku, drugi gościł z parą książęcą z Luksemburga w studiu Polskiego Radia na… koncercie przebojów Radia Luksemburg.

„Czy Polacy są narodem?“ („Sind die Polen keine Nation?”) zastanawiał się publicysta Adam Krzemiński na łamach austriackiego magazynu Morgen i niemieckich gazet w tak zatytułowanym eseju z 1994r. Ciekawe pytanie - jak powiedział mi przed laty kolega po piórze z Polityki - „odredakcyjne”… Można powtórzyć je także dzisiaj, w kontekście prób popychania tych, którzy w „Godzinie W” dla oddania hołdu najlepszym synom narodu przystają na ulicy, podważania sacrum Powstania Warszawskiego, tworzenia nowej narracji, w której z konstytucyjnej dewizy „Bóg, honor, ojczyzna” wykreślane są kolejne słowa.

Polacy zostali oskarżeni o to, że usiłowali zachować niepodległość własnego państwa, jednocześnie przeciwstawiając się narzuconemu ich krajowi marionetkowemu rządowi, jak również o to, że pozostali wierni rządowi w Londynie, który był w tym czasie uznawany przez cały świat, wyjąwszy ZSRR

—pisał przed laty George Orwell, w odpowiedzi na list czytelnika lewicowej gazety Tribune, pochwalającego porwanie przez sowietów przywódców polskiego Państwa Podziemnego i słynny „proces szesnastu”. Jego autorstwa są też te dosadne zdania, cytuję dosłownie:

Zapamiętajcie, że za nieszczerość i tchórzostwo zawsze trzeba płacić. Nie wyobrażajcie sobie, że przez całe lata można uprawiać służalczą propagandę na rzecz radzieckiego czy innego reżimu, a potem powrócić nagle do intelektualnej przyzwoitości. Raz się skurwisz - kurwą zostaniesz.

Czy to nie znamienne, że podczas gdy polskie, wręcz stereotypowe umiłowanie wolności budzi podziw nie-Polaków, a w naszym kraju wywołuje u niektórych niemalże odruch wymiotny?

„Gdybym jako chłopak znalazł się w 1944 r. w Warszawie, to z całą pewnością byłbym wstąpił do Armii Krajowej”, pozwolił sobie na osobistą dygresję Norman Davies w swym doskonałym opracowaniu „Powstanie ’44”. Ja także, gdyby istniała choć odrobina nadziei na wolną Polskę, poszedłbym wtedy z chłopakami z „Zośki” czy „Parasola”. Być może w oczach paru gości byłbym frajerem. Ale przynajmniej dumnym frajerem.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.