Prof. Kieżun w TVP: poruszające wspomnienie z Powstania Warszawskiego i łzy wzruszenia. "To były najpiękniejsze chwile naszego życia..."

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl/YT
wPolityce.pl/YT

Z mojego oddziału nie ma nikogo, z mojego batalionu nie ma tych najbliższych… I tu jest żal…

— mówił w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem prof. Witold Kieżun, który w programie „Prawdę mówiąc” dzielił się wspomnieniami z Powstania Warszawskiego.

W takich chwilach wraca nam wiara w misję Telewizji Polskiej. Kieżun przekonywał, że o atmosferze przed wybuchem Powstania jest bardzo ciężko mówić:

To jest bardzo trudne do zrozumienia dla ludzi, którzy nie przeżyli Powstania. Jak myśmy się spotykali, to wspominając, mówiliśmy, że to były najpiękniejsze chwile naszego życia. To było coś zupełnie niezwykłego – niezwykła satysfakcja, że wszyscy jesteśmy owładnięci tą samą myślą. Można zrozumieć nasze uczucia tylko wtedy, gdy zrozumie się, jak wyglądała niemiecka okupacja w Warszawie

— wspominał.

Jako jeden z najbardziej wyraźnych obrazów, Kieżun przypomniał ten związany z egzekucją wykonaną przez Niemców w pierwszych dniach Powstania.

Oni wszyscy stoją prosto, Niemcy podnoszą karabiny i wtedy jak jeden głos: „Niech żyje Polska!”

— urwał Kieżun.

Jak mówił, niemieckie represje dotykały wielu dziedzin życia. Także tych codziennych i błahych.

Nikt nie wierzy, że myśmy nawet nie mogli się kąpać w Wiśle. Mieszkałem na Żoliborzu – czysta Wisła, piękna plaża, jest lato i raptem jedzie olbrzymi samochód, wyskakują drużyny 16-osobowe i lecą do nas. A my staramy się uciec… I wtedy moja matka zabroniła mi chodzić na plażę – zatrzymają Cię, bo powinieneś pracować dla zwycięstwa Niemiec…

— opowiadął.

Dodawał, że „Powstanie było kolorowe”, mimo całego dramatu sytuacji. Zdarzały się pojedyncze spotkania towarzyskie, czy małe imprezy.

To się wiązało z tym, że byliśmy młodzi. To trwało przez pewien czas, potem coraz więcej ludzi się bało, to się działo w piwnicach, ludzie byli strwożeni w stosunku do nas. (…) Gdy we wrześniu Amerykanie zrzucili broń, która trafiła przypadkowo na pozycje niemieckie, to w ten czas była wściekłość. Gdyby to 2-3 sierpnia, to Warszawa była nasza

— tłumaczył.

Czy przez myśl przechodziło mu „Po co to wszystko?”

Nie myślałem tak. Myśmy byli przekonani, że trzeba zrobić wszystko, by wywalczyć tę wolność – a nawet jak się nie uda, to ukarać zbrodniarzy. W tej chwili nie ma interesu, ale muszę powiedzieć, że okrucieństwo niemieckie (i nie tylko niemieckie) było potworne. Najgorzej było na Ochocie – tu nie mordowali, ale gwałcili wszystkie kobiety

— mówił, dodając, że także jego żona została zgwałcona przez kilkunastu oprawców.

Prof. Kieżun zwracał też uwagę na wychowanie powstańców.

Moje pokolenie było wychowane na filmach kowbojskich. Miałem taką sytuację na Woli, że w piwnicy mamy okienko wczesnym rankiem i widzę, że Niemiec stoi tyłem do mnie. Strzeliłem, on się odwraca, woła „Mutter!” i pada. Co ja zrobiłem? Od razu pobiegłem – księża byli na pierwszej linii – pobiegłem i to wyjawiłem księdzu. On odpowiedział, że daje rozgrzeszenie, bym o tym nie myślał, bo ten Niemiec mordował i gwałcił jeszcze wczoraj, przedwczoraj…

— opowiadał.

Powstanie wywołaliśmy my. (…) Powstanie musiało wybuchnąć, było koniecznością

— zaznaczył.

Podkreślał również dramatyzm zdrady, której ofiarą padła Polska podczas II wojny światowej.

Sytuacja jeśli chodzi o wojnę była logicznie ustawiona przez nas - wierzyliśmy w siłę 1800 samolotów angielskich i francuskich. Zostaliśmy w czasie wojny zdradzeni: przez Francję, Anglię, USAAle jak można było przewidzieć to, że my, żołnierze AK, Wojska Polskiego, z prawami konwencji genewskiej, ogłoszono to 30 sierpnia, a nie 2 sierpnia? Jak można darować to, że 104 samoloty przeleciały we wrześniu, a nie na początku sierpnia?

— ubolewał.

Zapewnił, że zbliżająca się data 70. rocznicy wybuchu Powstania jest dla niego niezwykłym wydarzeniem. Kieżun podkreślał, że wraz z pozostałymi żyjącymi powstańcami z jego batalionu spotykają się na porannym nabożeństwie w każdą rocznicę Powstania.

Potem spotykamy się w kawiarni, rozmawiamy, a po obiedzie pójdziemy na cmentarz. Z mojego oddziału nie ma nikogo, z mojego batalionu nie ma tych najbliższych… I tu jest żal…

— zakończył Kieżun ze łżami w oczach.

maf, TVP Info

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych